80-letni Emil Rejdych rzadko bywa w rodzinnym domu przy ul. Trzebińskiej w Myślacho wicach. Odkąd podupadł na zdrowiu przeniósł się do bloków w Trzebini. Dlatego przedwojennym budynkiem opiekuje się teraz Paweł Rejdych, bratanek mężczyzny, który mieszka po sąsiedzku. I to on kilka dni temu zauważył, że w ogródku wujka obcy ludzie kopią głęboki rów.
- Musieli przeskoczyć przez płot, bo brama na posesję była zamknięta - mówi.
Okazało się, że to robotnicy z firmy, która buduje salę gimnastyczną przy szkole. Rów był potrzebny, by doprowadzić do obiektu kable z prądem.
Mężczyzna zaalarmował wujka i udał się do Urzędu Miasta w Trzebini, by wyjaśnić sprawę.
- Jak to możliwe, że właściciele posesji nic nie wiedzą o inwestycji? Jak pracownicy urzędu mogli zlecić wejście na ogrodzony teren bez zgody właścicieli? - dopytuje zbulwersowany Paweł Rejdych.
Odkąd pamiętajego dziadkowie mieszkali w starym domu graniczącym z jego działką. Posesja przy Trzebińskiej należała do rodziny Rejdychów co najmniej od 100 lat.
- Zawsze była ogrodzona - podkreśla Rejdych.
Nie miał pojęcia, że na mapach gminnych jest zapis, że kawałek ziemi przed domem, gdzie kopali robotnicy należy do gminy.
- Wszyscy w rodzinie byli przekonani, że ziemia należy do rodziny. Okazało się, że sprawa własności do końca nie została uregulowana prawnie - przyznaje mężczyzna.
Zaznacza, że wujek może ubiegać się w sądzie o prawo do terenu przez tzw zasiedzenie.
Renata Wielonek z trzebiń- skiego magistratu tłumaczy, że robotnicy weszli na teren posesji bez uprzedzenia tylko dlatego, że w domu nikogo nie było.
Nie potrafi powiedzieć dlaczego pismo o planach inwestycyjnych z prośbą o zgodę na wejście na teren posesji nie zostało wysłane do właściciela nieruchomości.
- Weszliśmy do ogrodu, bo jego skrawek należy do nas - ucina urzędniczka.
Po interwencji Rejdycha, urząd wysłał pismo do jego wujka, w którym poinformował o powodach prac budowlanych i prawnych możliwościach przejęcia terenu przez mężczyznę.
Paweł Rejdych i tak jest oburzony arogancją urzędników. Sam od kilku lat walczy w sądzie o murek oporowy, który poprzedni burmistrz zlecił postawić na jego posesji po tym, jak podczas budowy boiska sportowego uszkodzono kawałek działki.
- Groziła zawaleniem, dlatego ją zabezpieczono - przypomina. Później okazało się, że murek jest samowolą budowlaną i inspektor nadzoru nakazał jego wyburzenie.
- Sprawa wlecze się w sądzie. Nawet jak każą go rozebrać, to i tak trzeba będzie na nowo stawiać, bo działka się obsunie - zaznacza Paweł Rejdych.