Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na sądzie ostatecznym stanie kat i pokrzywdzony. Wtedy Bóg osądzi

Krystyna Trzupek
Krystyna Trzupek
- Widziałem śmierć wielu niewinnych osób. Byłem także przypadkowym świadkiem mordu Żydów - podkreśla pan Antoni
- Widziałem śmierć wielu niewinnych osób. Byłem także przypadkowym świadkiem mordu Żydów - podkreśla pan Antoni Krystyna Trzupek
Podczas II wojny światowej w 1943 roku w Limanowej istniał niemiecki obóz pracy. Okrucieństwo wojny wspomina Antoni Mamak i Julia Mamak (z domu Krajewska)

Już jako 14-letnie dziecko byłem świadkiem wielu mordów dokonywanych przez Niemców, ale jedna historia utkwiła mi szczególnie w pamięci, ponieważ wydarzyła się niedaleko naszego domu. O tym mówiło się u nas szeptem, po cichu, bo takie to były wtedy czasy. Ja, jako mały chłopiec z lękiem przechodziłem koło domu Michała Krajewskiego, gdzie w ogrodzie, na skraju lasu, był pochowany człowiek. Tak swoją opowieść o potwornościach II wojny światowej zaczyna 87-letni Antoni Mamak z Limanowej. Ale zacznijmy od początku.

W niemieckim obozie

W 1943 r. w rejonie dawnej targowicy Niemcy założyli obóz pracy. Obóz ten zajmował cały obszar począwszy od mostu na potoku Mordarka, prawą stronę obecnej ulicy Targowej, do istniejącego jeszcze budynku, w którym dawniej była miejska rzeźnia i na południe w kierunku potoku. Stały tam dwa, długie, drewniane baraki, w których stacjonowało wojsko niemiecki tak zwane TOD. W tych barakach stacjonowało ok. 350 żołnierzy niemieckich. Były tam także magazyny, pralnie i kuchnia. W pobliżu za ogrodzeniem z drutu kolczastego i wieżami strażniczymi, w siedmiu drewnianych, okrągłych barakach, bez podłogi skoszarowani byli Polacy, przywiezieni przez Niemców z kresów wschodnich. Byli to mężczyźni w wieku od lat 18 do 60. Pochodzili ze Stanisławowa, Chodorowa, Chorostkowa, Kamionki Starniłowej i pobliskich miejscowości. Ogółem tych więźniów było 260. Więźniowie ci byli codziennie dowożeni samochodami ciężarowymi pod eskortą do rafinerii nafty w Sowlinach, gdzie także znajdowały się dwa baraki, gdzie więzieni byli radzieccy jeńcy wojenni pilnowani przez TOD z Limanowej. Jakie warunki tam panowały, opowiada 93-letnia Julia Mamak z domu Krajewska.

Nas, Polek było 14. Wszystkie byłyśmy kierowane przez Niemiecki Urząd Pracy Arbeitsam. Niemieckim żołnierzom musiałyśmy prać bieliznę, pracować w kuchni, sprzątać baraki. Do Polaków, mieszkających za drutami w okrąglakach, tylko dwie z nas mogły wchodzić. Każda z nas miała odpowiednią przepustkę. Boże, widziałyśmy tam niejedno! Na gołej ziemi, na garstce zgniłej słomy, leżeli chłopcy przykryci jakimś kocem. Polak gotował im jakąś zupę z padliny. Na ziemi leżały padłe konie, po których chodziły larwy. Brano te śmierdzące mięso, ostrugiwano z robaków i gotowano. Tak śmierdziało, że czuć było ten smród z daleka. Oprócz tej zupy mieli kilo chleba na 7 dni i po 3 papierosy na trzy dni.

Ja wydawałam im papierosy i chleb. Raz jednemu, zamiast 3 papierosów dałam 7. Niemiec, który to zauważył, tak mnie stłukł, że omal uszłam z życiem. Uderzył mnie w twarz z całej siły, tak, że poleciałam kilka metrów. - Do Oświęcimia cię wyślę! Groził. Ale nie przestraszyły mnie te jego groźby. Nie bacząc na nie, na drugi dzień, dałam znów chleb choremu Polakowi, który zabrałam ze stołu niemieckiej starszyzny. Zobaczył to z wieżyczki posterunkowy. Wartownik podszedł do mnie i powiedział po polsku: Nie bój się, nikomu nie powiem. Też jestem Polakiem, pochodzę ze Śląska, wzięli mnie przymusowo do wojska.

Jednego dnia zobaczyłam w magazynie przy ścianie dużo bochenków chleba. Ściana była z listew sztukowanych. Nie myśląc wiele, oderwałam jedną listwę i ukradłam aż 8 bochenków. Pieczywo przemyciła chłopcom jedna z pracownic. Była to profesorka z gimnazjum, inwalidka. Nazywała się Jadwiga Żuławska, bardzo zacny człowiek. Kucharz kradzież zauważył. Miałam to szczęście, że mnie bardzo lubił. Mówił, że jestem podobna do jego córki. I tak mi się upiekło, a chłopaki sobie pojedli.

Był lipiec 1944 r. Słychać było, że ze wschodu zbliża się front. Jednego dnia, kiedy szłam koło baraku, jeden z chłopaków szepnął do mnie: Weź kilka moich drobiazgów, dzisiaj w nocy ucieka nas sześciu. Pamiętam, jakie to były rzeczy: książeczki do modlitwy, obrazki i zdjęcia rodziny. W nocy chłopcy uciekli z obozu. Przenocowali się w naszej stodole. Następnego dnia dostałam wiadomość, żeby w nocy zaprowadzić ich we wskazane miejsce. Tam czekał na nich Jan Ćwik z AK, który zaprowadził ich do dworu w Laskowej.

Na drugi dzień, po wykryciu ucieczki więźniów, w obozie nastąpiły represje i prześladowania. Gestapo przesłuchiwało i biło chorych więźniów, którzy nie pojechali do pracy, bo byli chorzy. Ja też byłam przesłuchiwana, ktoś podobno widział mnie, jak rozmawiałam z uciekinierami. Na szczęście mnie nie bili.

W Laskowej chłopcy pracowali do końca listopada 1944 r. Kiedy spadł śnieg, kazano im sobie poszukać innego schronienia. Jeden z nich, który nazywał się Józef Tokarczyk, przyszedł do naszego domu. Pamiętam. To była niedziela. Ja z mamą przyszłyśmy z kościoła. Józiu podszedł do mamy, objął ją za kolana i błagał, żeby mógł zostać. Mama powiedziała: Dziecko, jest nas 9. i jest nam ciężko, ale i ty się zmieścisz. Józiu pozostał z nami i ukrywał się od pierwszego do ósmego grudnia. Tego dnia bowiem, został zamordowany.

Było koło godz. 18.00. Pies zaczął ujadać. Tata powiedział: idź, zobacz, kogo tam licho niesie. Poszłam, otworzyłam drzwi. Nikogo nie zobaczyłam, więc zamknęłam je z powrotem. Nagle kilku mężczyzn wyważyło je i wdarło się do środka, szwargocąc coś po niemiecku. Wyciągnęli Józia z pokoju i pytali: Coś za jeden? Dlaczego uciekłeś z obozu? Widok ten był straszny. Bili Józia kijem bykowcem. Kazali mu leżeć na ziemi. Bili mnie i moją rodzinę. Rzucili mnie w sieni na klepisko, wtedy już mówili po polsku. Nagle zobaczyłam, jak jeden z nich zakłada na broń tłumik. Zamarłam z przerażenia. Potem zabrali Józia do stajni... i zabili go! Mojemu ojcu i bratu kazali Józia, gdzieś wyrzucić, ale ojciec uprosił ich, żeby mógł go pochować w ogrodzie koło domu. Leży tam do dziś, bez żadnego znaku ani krzyża. Miał zaledwie 22 lata. Kiedy odchodzili, zabronili nam mówić o tym, o co się stało. Zagrozili, że jak powiemy, to wrócą i wystrzelają całą rodzinę.

Na końcu, Bóg osądzi

Po jakimś czasie do mojego taty dotarł list od ojca Józia, Władysława, do którego doszła wiadomość o śmierci syna: (…) Dziękuję za wszystko, coś pan, dla mojego Józia zrobił. Moje nadzieje umarły wraz z moim pierworodnym. Zemsty tu na ziemi szukać nie będę. Na sądzie ostatecznym stanie krzywdziciel i pokrzywdzony, a tam świadków szukać nie trzeba. Bóg osądzi”

Drugi z tych, co uciekli, nazywał się Józef Przysiężny. Ukrywał się Pod Górą w domu Czachury. Po wojnie ożenił się i zamieszkał na stałe w Limanowej. Z całej tej szóstki, co po ucieczce nocowali w naszej stodole, po wojnie dwóch przyjechało, by podziękować naszej rodzinie.

Obóz istniał jeszcze do grudnia 1944 roku. Do tego czasu około 200. więźniom udało się uciec, pozostałych Niemcy gdzieś wywieźli. Jaki był koniec baraków wspomina Artur Struzik:

Pod koniec zimy 1945 r., chodziłem z kolegą Świderskim po pustych barakach. Szukaliśmy amunicji do karabinu. Nagle kolega zawadził nogą o jakiś drut i spowodował wybuch miny. Część baraku wyleciała w powietrze. Kolega zmarł.

Dziś, kiedy wspominam ten czas, to modlę się, by wojna nigdy się już nie powtórzyła. By już nikt nie musiał tak cierpieć. Ludzie, którzy tego nie przeżyli, nigdy nie zrozumieją, ja to przeżyłam, dlatego dziś ,,Dziękuję Ci Boże, za ranną zorzę. Za ciepłe słońce, za kwiatów tysiące. Za ten łan pszenicy, co się złotem mieni... „ (fr. wiersza pani Julii).

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie - odcinek 22

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska