Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najbardziej znana Japonka w Polsce: Tu dowiedziałam się, że istnieje kolor szary

Marek Bartosik
Andrzej Banaś
Długo szukała swojego miejsca na ziemi. Znalazła je w Polsce, na zboczu góry niedaleko Nowego Targu. Przypadek, przeznaczenie? Akiko Miwa, Japonka spod Nagano, jest dziś najbardziej znaną Japonką w Polsce i najbardziej znaną góralką w Japonii. Choć myśli o emeryturze, nie marzy o powrocie do Japonii. Zostanie tutaj - pisze Marek Bartosik.

Rzeczywiście, to już 20 lat - kręci głową szczupła Japonka. Od 1993 roku przyjmuje gości w swoim pensjonacie wybudowanym w Harklowej koło Nowego Targu, wysoko, na trudno dostępnych zboczach Gorców.

Przez ten czas Akiko Miwa stała się najbardziej znaną Japonką mieszkającą w Polsce. I to w obu krajach. A jednak dzisiaj mówi: - Chcę sprzedać Villę Akiko. Ale kupić ją może tylko ktoś specjalny, wariat. Pasjonat! - poprawia się szybko, orientując się, że znowu trafiła na rafę subtelności polszczyzny.

Przybyła z drugiego końca świata

Polski fragment jej losu mógłby być podstawą scenariusza do ciepłego, podnoszącego na duchu i budzącego tęsknoty filmu dziejącego się na przykład w Prowansji czy Toskanii.

Oto dojrzała, dobrze materialnie sytuowana, ale za to poszarpana przez życie kobieta wyjeżdża z rodzinnego kraju na drugi koniec świata.

Szuka zapomnienia, przynajmniej nadziei na odrobinę radości życia.

Przypadkiem odnajduje miejsce, którego, jak się szybko przekonuje, szukała przez całe życie. Piękne, zamieszkane przez przyjaznych ludzi, zwykle trafia się w takim miejscu też na miłość.

Tyle że Akiko Miwa nie trafiła jak bohaterki podobnych filmów w okolice Sieny czy Avignonu. W 1989 roku znalazła się w Gorcach, koło Nowego Targu, za Ostrowskiem jeszcze, za Łopuszną. W Harklowej, a dokładnie nad nią, na polanie wśród gorczańskiego lasu, 700 metrów nad poziomem morza.

Gdy staje się w tym miejscu, już bez trudu można uwierzyć, że Harklowa mogła tak zachwycić Japonkę, by zdecydowała się tam osiąść na stałe. Wokół jest cisza, potężny las, a z jej polany świetnie widać Pieniny ozdobione kolorem Jeziora Czorsztyńskiego z punkcikiem zamku w Nidzicy, a obok jeszcze pobłyskują szczyty Tatr.

Krucha kobieta, ale tylko z pozoru

Lato jest tu krótkie, a zimą dni mroźne i słoneczne są rzadkie, za to listopady długie, grudnie pluchowate, stycznie śnieżne, marce paskudne, a Akiko Miwa wygląda na kobietę kruchą.

Ale to tylko pozór. Musi być niezwykle silna, skoro potrafiła w obcym kraju zbudować coś takiego jak jej willa. W scenariuszu filmu o Akiko osią, wokół której rozgrywają się wszystkie inne wydarzenia, musiałaby być droga. Leśna, kamienista i błotnista. Fatalna.

Trafia się na nią zaraz za Harklową, po przejechaniu wąskiego mostu na Dunajcu, na którym ktoś umieścił napis - "Zakaz ciągnięcia drewna".

Wzdłuż rzeki jest jeszcze kilkaset metrów wąskiego asfaltu, który jednak znika, kiedy tylko droga zaczyna się gwałtownie wznosić. W górę wiedzie już trzykilometrowy, pełen wyrw i kamieni leśny trakt.

Akiko Miwa prowadzi po zakrętach swojego leciwego nissana właściwie machinalnie.

Zna każdy kamień na tym szlaku. Wiele z nich ułożyła tam własnoręcznie. Robi to, kiedy nad Gorce przychodzi nawałnica. Droga zamienia się w rwący strumień, a woda ściąga w dół nawet solidne kawały skał i wypłukuje w drodze olbrzymie wyrwy.
Wtedy, żeby dojechać w górę albo zjechać do ludzi, trzeba założyć gumiaki, zabrać kogoś do pomocy i naprawiać. I tak w kółko, od ponad dwudziestu lat.

Bo droga jest najważniejsza. Tylko tędy można przewieźć zaopatrzenie do pensjonatu, jego gości, którzy swoje tradycyjne auta zostawiają u gospodarzy koło drewnianego kościoła w Harklowej.

Bez terenówki nie da rady. I dobrze

Tylko tędy może na górę dojechać lekarz, pod warunkiem oczywiście, że ma się do dyspozycji solidny samochód terenowy.
Akiko przez lata walczyła o to, by gmina doprowadziła na górę porządną drogę.

Choć walczyć potrafi, to akurat jej się nigdy nie udało.

Teraz dba już tylko o to, by była przejezdna. O asfalt przestała się starać.

- Może to i dobrze, że ta droga taka została - zastanawia się ciągle. Bo po gładkiej drodze zaczęłoby do niej przyjeżdżać mnóstwo ciekawskich, w okolicy jej pensjonatu pojawiłyby się zaraz nowe domy.

A Villa Akiko to miejsce elitarne. Pensjonat ma zaledwie 17 miejsc.

Projektował go Krzysztof Ingarden, kiedyś współpracownik Arato Isozaki, z którym po latach zaprojektowali japońskie centrum Manggha pod Wawelem.

Podczas budowy Akiko, dokładnie tak jak bohaterka "Pod słońcem Toskanii", gotowała ekipie cieśli i murarzy, którzy wznosili jej budynek.

Dziwiła się, że nie smakuje im lekkie, japońskie jedzenie, a chcą mięcha. Patrzyła ze zgrozą jak koszty budowy mijają kolejne wielokrotności jej planów. Ale budowała.

W 1993 roku jej pensjonat zaczął przyjmować gości.

Góralka spod Nagano w naszych Gorcach

W Japonii mieszkała koło Nagano, miasta o klimacie zbliżonym do karpackiego, bo w końcu w 1998 roku odbyły się tam Zimowe Igrzyska Olimpijskie.

W 1989 roku, kiedy trafiła do Polski, miała za sobą podróże do Jemenu i Kalifornii, ale także rozwód.
Do tego nie chce wracać. - To było dawno, od dawna jest zamknięte, od dawna nie boli - tłumaczy. Z małżeństwa z pastorem zostały jej dwie córki i syn. W Japonii prowadziła przedszkole, robiła witraże.

Wielokrotnie była pytana, jak właściwie trafiła do Harklowej. Opowiadała zwykle o szkole języka polskiego na UJ, w której się uczyła po przyjeździe i o tam poznanej przyjaciółce, która miała ją przyprowadzić na tę, wtedy pustą polanę. Ale dzisiaj przyznaje, że w Polsce znalazła także nową miłość. Chodziło o pewnego spadochroniarza. To razem z nim zaczęła budować pensjonat. Ten związek nie przetrwał i Akiko nie chce więcej o nim mówić.

Czy czasem, kiedy nie ma gości, a wokół chmury, mgły, nie czuje się w swojej willi samotna?

- Nie. Lubię samotność, spokój. Zawsze mam w domu coś do zrobienia, a poza tym mogę czytać, czytać i czytać - uśmiecha się delikatnie. Przyznaje, że włącza też telewizor. Ma kilka ulubionych seriali i śmieje się głośno na samo wspomnienie przygód Ferdynanda Kiepskiego.

Ale zwykle nie jest sama. W prowadzeniu pensjonatu pomaga je j Krzysztof Klimek, z zaprzyjaźnionej rodziny w jednej z sąsiednich miejscowości. Okazał się świetnym kucharzem, człowiekiem godnym zaufania.

Trochę egzotyki w naszym kraju

No i ciągle ma przecież gości. Przyjeżdżają dla egzotyki, dla widoków, dla izolacji, dla tej drogi fatalnej, dla jedzenia, polskiego i japońskiego, zawsze znakomitego. Ale także dla delikatnego uśmiechu i serdeczności Akiko. Jest wśród nich wielu Europejczyków, a także Japończycy mieszkający i pracujący w naszym kraju, a także Polacy. - Niedawno odwiedziło mnie małżeństwo, które poprzednio było tu 13 lat temu. Potem jeździli na wakacje nad Morze Śródziemne, jeszcze dalej. W końcu wrócili. Mówili, że mają dość dalekich wypraw. Przekonali się, że odpocząć mogą w Polsce i tu - odpowiada tym przykładem na pytanie o zmiany, jakie zaobserwowała u odwiedzających ją Polaków w ciągu tych 20 lat.

W Polsce nauczyła się kompromisu

A jak ją zmienił nasz kraj? - Tu dowiedziałam się, że istnieje kolor szary. W Japonii bardzo długo zachowywałam się tak jakby była tylko czerń i biel. Nie uznawałam kompromisów, byłam tam traktowana trochę jak wariatka. A gdy się z czymś nie zgadzałam, to ukrywałam to pod naszym japońskim uśmiechem - tłumaczy.
W Polsce długo nie chciało się jej pomieścić w głowie, że ktoś może zapowiedzieć przyjazd do jej pensjonatu, a w przeddzień zadzwonić i odwołać pobyt.

- Złościło mnie to, ale potem nauczyłam się cierpliwości. Zrozumiałam, że przecież ludzie nie robią czegoś takiego ze złej woli. Po prostu tacy są - mówi.

Przez te 20 lat nie żyła tylko tam wysoko, w pensjonacie. Gdy przejeżdża przez Harklową, wszyscy witają ją uśmiechami, bo zna ją cała wieś.

Uczyła swych sąsiadów japońskiego sposobu i filozofii parzenia herbaty, sztuki kaligrafii, organizowała Święto Kwitnącej Wiśni.
Oni uczyli ją m.in. zaradności, no i co tu kryć, niezbyt skomplikowanej sztuki pędzenia śliwowicy.

Angażowała się w projekty ekologiczne. Te sprawy budzą w niej pasję. Jest na przykład namiętną przeciwniczką elektrowni jądrowych. Uważa ją za wielkie ekonomiczne oszustwo i ogromne niebezpieczeństwo dla ludzkości. - W 1945 roku byłam jeszcze w brzuchu mojej matki. Mieszkaliśmy koło Nagasaki. Kiedy wybuchła tam bomba atomowa, mama przyglądała się z daleka grzybowi, jaki po eksplozji powstał nad tym miastem. Nie miała przecież pojęcia, że nam też może coś grozić. Została jej po tym rozległa rana na piersiach. Męczyła się z nią przez całe życie - opowiada Akiko.

Kiedy wnuczka uczy się muzyki

Jej matka spędziła zresztą w Harklowej ostatni etap swojego życia. W pensjonacie przez osiem lat leżała obłożnie chora, stąd jej prochy wróciły do Japonii.

Teraz, latem 2013 roku przedpołudniami w pensjonacie jest cichutku. Wszystko dlatego, by nie przeszkadzać wnuczce, która siedzi przed włączonym laptopem, ze skrzypcami w jednej ręce i smyczkiem w drugiej.

Wpatruje się w monitor, bo z głośnika słychać kobietę mówiącą po japońsku, a czasem dźwięk skrzypiec. Tak wygląda lekcja muzyki udzielana przez skype'a. Choć jest na wakacjach w Harklowej, to kilkuletnia dziewczynka, podobnie jak jej siostra, codziennie ćwiczy grę.

Akiko ma już siedmioro wnucząt. Dwoje jej dzieci, córka i syn, w dużym stopniu wychowało się w Harklowej.
Z pensjonatu latami schodzili na przystanek autobusowy, skąd jeździli do liceum w Nowym Targu, a po lekcjach znowu wspinali się na górę. Starsza córka została w Japonii z mężem Japończykiem, którego poznała w autobusie do ... Zakopanego. Ale regularnie się odwiedzają.

- Najbardziej cieszę się, że moje dzieci znalazły dla siebie miejsce w świecie - mówi spokojnie Akiko. "Polska" córka mieszka z rodziną w Gliwicach, a syn prowadzi w Warszawie firmę zajmującą się protetyką stomatologiczną.
Akiko coraz częściej myśli więc, co dalej będzie z jej pensjonatem. Ma 68 lat.

- Jestem zdrowa, ale przecież musi nadejść chwila, kiedy z braku sił nie będę mogła zajmować się tym domem. Dzieci mają swoje życie... Dlatego myślę o jego sprzedaży. Wiem, że nie będzie to łatwe. I nie chodzi tylko o kryzys. To może kupić tylko pasjonat, który jak ja zakocha się w tym miejscu - tłumaczy.

A co będzie z nią, kiedy dojdzie do transakcji? Wróci do Japonii? - Nie! Zostanę na tej polanie - mówi energicznie. Chce w pobliżu pensjonatu wybudować sobie niewielki domek. Bez schodów wewnątrz, ale z wielkim tarasem, z którego o każdej porze roku i dnia dalej będzie mogła patrzeć na Pieniny, Jezioro Czorsztyńskie i Tatry.

Gdziekolwiek jest: zawsze Ariake

Urodziła się na wyspie Kiusiu nad morzem Ariake.
W Nagano mieszkała blisko góry Ariake.
W Harklowej długo walczyła o to, by okolica, w której zbudowała pensjonat, mogła się nazywać tak samo, czyli po japońsku przedświt, a dokładnie chwila, kiedy księżyc świeci jeszcze czysto, choć już za moment zacznie się jasny poranek przed wschodem słońca.
Adres Villi Akiko brzmi więc: os. Ariake 1.
Gdy postawi tam swój mały domek, będzie miał numer 2.
Tylko tyle zmieni się jej życiu, które zaczęło się na morzem Ariake. Potem sama umieściła je na osiedlu Ariake w Harklowej. I tego zamierza się dalej trzymać.

Za Japonią nie tęskni. - Wiem, że Polacy potrafią strasznie tęsknić za swoim krajem. W Polsce po prostu jest coś, co wywołuje takie uczucia. I chyba to trochę już zrozumiałam - uśmiecha się znowu delikatnie Akiko.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska