Bo przecież połowa kadry to zawodniczki Muszynianki. Uzdrowisko już od kilku lat przyciąga gwiazdy równie skutecznie jak kuracjuszy.
"Nie skreślili mnie, gdy miałam kontuzję, więc ja też chciałam coś z siebie dać drużynie"
- Dlaczego tak jest? - zamyśla się prezes i trener klubu Bogdan Serwiński. - Niektórzy pewnie powiedzą, że dajemy dobre pensje, ale w rzeczywistości pieniądze nie są najważniejsze. Decydująca jest chyba dobra organizacja oraz to, że jesteśmy klubem otwartym, przyjaznym. Zawodniczki wiedzą, że u nas stawia się na współpracę, a nie na eksploatację.
Jego słowa można by uznać za marketingowy chwyt, gdyby nie fakt, że on i Grzegorz Jeżowski, dyrektor klubu, to prawdziwi pasjonaci. We dwójkę ćwierć wieku temu uratowali siatkówkę w Muszynie, a przez kolejne lata z mozołem tworzyli podwaliny pod obecny sukces (trzy tytuły mistrza kraju). I dziś Muszyniance nie odmawiają najgłośniejsze nazwiska.
- Nie nazywajmy tego fenomenem - prosi Jeżowski. - My po prostu staramy się robić swoje, wprowadzać dobre standardy. A grunt to dobra atmosfera. Dziewczyny lubią u nas grać.
"Barbie" lubi czarną robotę
Teorię, że muszyński klimat sprzyja siatkarskim gwiazdom, potwierdza przypadek Marioli Zenik. Gdy podpora kadry w wie-ku 20 lat wyfrunęła w świat z rodzinnego Węgrowa, przez kilka lat nie mogła nigdzie dłużej zagrzać miejsca. Mimo że prywatnie jest cicha i nieśmiała, to co roku rzucała się na nowe wyzwania. Kluby zmieniała jak rękawiczki. Warszawa, Mielec, włoska Modena, Piła, rosyjskie Odi-ncowo.
- Z niej to jest prawdziwy Jaś Wędrowniczek - tak opisał ją kiedyś Jerzy Matlak, obecny trener reprezentacji Polski. - Szukałam swojej drogi, chciałam spróbować wielu rzeczy. Nie chodziło wcale o pieniądze, bo przede wszystkim gram dla przyjemności. Siatkówka to całe moje życie - tłumaczy "Barbie". Mówią tak na nią od zawsze. Nigdy jednak nie miała długich blond włosów ani nie nosiła różowych sukienek. Pseudonim wziął się od panieńskiego nazwiska Barbachowska.
Muszyna miała być dla niej kolejnym przystankiem w karierze. Trafiła tu w 2007 roku. I wsiąkła na dobre. - To piękne miejsce i świetna drużyna. Czegóż chcieć więcej? - uśmiecha się 27-letnia zawodniczka.
Zenik, bodaj najgłośniejsze nazwisko muszyńskiej orkiestry, na siatkówkę była skazana. Wypatrzył ją już w... przedszkolu trener Zbigniew Krzyżanowski. - To zabawne, ale Mariola jest beznadziejna we wszystkich sportach poza siatkówką. Najwyraźniej tylko do niej została stworzona - opowiada szkoleniowiec.
To była miłość z wzajemnością. Talent zmieszany z pracowitością sprawił, że w wieku 13 lat grała już w II lidze z Nike Węgrów, a dwa lata później odbijała w ekstraklasie. Grała praktycznie na każdej pozycji, ale dopiero Andrzej Niemczyk, charyzmatyczny trener i twórca "Złotek", uparł się, żeby zrobić z niej libero. Przeczucie go nie zawiodło. Zenik, która potrafi podbijać piłki z refleksem i zwinnością cyrkowego akrobaty, uznawana jest dziś za jedną najlepszych siatkarek świata na tej pozycji.
Co ciekawe, "Barbie" nie była wcale przekonana do niewdzięcznej roli libero, który może angażować się wyłącznie w grę obronną. Kiedy po raz pierwszy spróbowała, jak to smakuje, miała powiedzieć: - Ale nuda. - Tego akurat nie pamiętam, ale w końcu zaakceptowałam fakt, że jestem specjalistką od czarnej roboty. I nawet to lubię - śmieje się.
Nie wie, ile jeszcze zostanie w Muszynie, ale na pewno tu nie osiądzie. Kiedyś zamierza wrócić do Węgrowa i uczyć dzieciaki grać w siatkówkę.
Hymn śpiewała tylko raz
- Do sukcesów swoich zawodniczek już się przyzwyczaiłem - uśmiecha się Serwiński. Obecnie ma w Muszyniance trzy siatkarki, które od samego początku tworzyły historię "Złotek" i dwukrotnie zdobywały mistrzostwo Europy (w 2003 i 2005 roku).
Dwie z nich Aleksandra Jagieło i Izabela Bełcik ciągle utrzymują się na reprezentacyjnym kursie, trzeciej - Joannie Mirek brązowy medal ME uciekł z powodu kontuzji. - O wszystkich mogę mówić wyłącznie w samych superlatywach - podkreśla trener.
Jednak zwłaszcza Jagieło warto mieć w drużynie. - Moja mama twierdzi, że jestem w czepku urodzona - śmieje się 29-letnia siatkarka. - Wywróżyła mi nawet ten ostatni medal, który jest dla mnie absolutnie wyjątkowy. - To urodzona liderka, dobry duch zespołu - komplementuje ją trener Niemczyk. I zaraz dodaje: - A jednocześnie bardzo sympatyczna dziewczyna. Jej mąż to szczęściarz.
Mała Ola na początku w ogóle nie myślała o grze w siatkówkę. Pochłaniał ją taniec i zajęcia w kółku plastycznym. Dziś żartuje, że tylko do śpiewu nie miała talentu.
- Kiedyś na lekcji śpiewałam hymn i nauczycielka wyraziła nadzieję, że już więcej tego robić nie będę - opowiada ze śmiechem.
- To bardzo pozytywnie zakręcona osoba - mówią koleżanki.
Bakcyla siatkówki złapała w szkole podstawowej. Była zdolna, więc sprawy toczyły się szybko. Miała 15 lat, gdy przeniosła się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu. Postawiła na karierę. Grała w Bielsku, Włoszech (Rebecchi River Volley Rivergaro), aż wreszcie znalazła przystań na południu Polski. Zamieszkała w Krynicy. - To fajne miejsce do życia - mówi.
Jej słowa potwierdza Izabela Bełcik. Pochodząca z Malborka rozgrywająca, niedoszła piosenkarka.
- Dziecięce marzenie. Tak naprawdę to śpiewać za bardzo nie potrafię - przyznaje ze śmiechem 29-letnia siatkarka.
Długo była niedoceniana, mimo że przeszła prawie wszystkie szczeble reprezentacyjnej kariery. W 1997 roku grała w drużynie, która zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy kadetek. Pierwszy wielki sukces i zapowiedź złotej ery polskiej żeńskiej siatkówki. W tym zespole występowały bowiem m.in. Zenik, Jagieło i Sylwia Pycia (kolejna z muszynianek, która przez kontuzję nie zagrała na ostatnich ME).
- Iza ma charyzmę, jest bardzo inteligentną zawodniczką - opisuje ją Niemczyk, który ją wymyślił dla kadry i nie bał się jej zaufać. To ona w 2005 roku poprowadziła "Złotka" do drugiego z rzędu mistrzostwa Starego Kontynentu. - Finału tego turnieju nie zapomnę do końca życia - mówi.
Dobre występy sprawiały, że pojawiały się oferty zagranicznych wyjazdów. Bełcik z żadnej z nich nie skorzystała. Wolała grać w Muszyniance.
- Po pierwsze odnalazłam tutaj spokój, po drugie był taki moment, że chciałam się zachować lojalnie wobec ludzi z Muszyny. Oni nie skreślili mnie, gdy miałam poważną kontuzję, więc ja też chciałam coś z siebie dać drużynie - tłumaczy. No i dała: dwa tytuły mistrzowskie z rzędu.
Bigos á la Pykosz
Przed mistrzostwami Europy stacja Polsat Sport kręciła krótkie, żartobliwe wywiady z naszymi siatkarkami. Wszystkie były pytane o przepis na bigos. Test przeszła jedynie Dorota Pykosz, która wymieniła składniki, jakby czytała je z książki kucharskiej.
"Kiedyś na lekcji śpiewałam hymn. Nauczycielka wyraziła tylko nadzieję, że już więcej tego robić nie będę "
- Normalna sprawa - macha ręką. W kadrze znana jest jednak nie z dobrej kuchni, ale z wesołego usposobienia oraz charakterystycznego, głośnego śmiechu.
- Potrafi rozsadzać ściany - żartują koleżanki.
"Czarna" to bardzo osobliwy przypadek, bo w kadrze zadebiutowała dopiero w wieku 30 lat. Między innymi dzięki, jak mówi, Muszyniance. - Kiedy zaczynałam tutaj grać, nie spodziewałam się, że tak się wszystko potoczy. Że będę się cieszyć z trzech mistrzostw Polski, grać w europejskich pucharach, o kadrze i mistrzostwach Europy nie wspominając - opowiada.
Kiedy zadzwonił do niej trener Matlak i poinformował, że chce ją powołać do reprezentacji, zdębiała. - W życiu nie przypuszczałam, że dostanę taką propozycję, więc nie od razu się zgodziłam - mówi.
W domu trzymała ją rodzina. Sprawę przegadała z mężem i ośmioletnią córką Darią. Ustalili, że jakoś sobie poradzą. Dorota pojechała więc walczyć o swoje, bez gwarancji, że znajdzie się w kadrze na mistrzostwa.
- Jeżeli zostanę, to będę się cieszyć, jeżeli nie, przyjmę to z pokorą - mówiła wtedy. - Mam do kogo i do czego wracać. Nie traktuję tego w kategoriach, że muszę grać za wszelką cenę. Jestem osobą, która cieszy się z tego, co będzie. Choć nie poddam się i powalczę z młodszymi ode mnie.
Udało się. Medal zawisnął na szyi, a ona była ważną zawodniczką reprezentacji.
- Inne marzenia? Duży dom i święty spokój - śmieje się.
Do Ligi Mistrzyń
Agnieszka Bednarek-Kasza ujmuje kibiców nie tylko delikatną urodą, ale przede wszystkim niesamowitą grą. Na parkiecie jest prawdziwym killerem. Chłodnym i wyrachowanym. Bardzo rzadko pokazuje emocje. - Podczas meczów jestem po prostu skupiona - tłumaczy.
Na zwierzenia namówić ją jednak trudno. Nie przepada za rozmowami z mediami. - Jestem zwyczajną dziewczyną - mówi o sobie.
"Zwyczajna dziewczyna" ma dopiero 23 lata i świat u stóp. W polskiej lidze jest już prawdziwą gwiazdą, była na igrzyskach olimpijskich w Pekinie ("Piękna rzecz" - wspomina), została najlepiej zagrywającą siatkarką poprzedniej edycji Ligi Mistrzyń i mistrzostw Europy. Przed nią rysują się wręcz bajeczne perspektywy. - Nie rozmyślam, co będzie kiedyś, nie zakładam nic z góry. Wolę koncentrować się na tym, co jest teraz - podkreśla.
A teraz jest Muszynianka. Dla Agnieszki to będzie dopiero pierwszy sezon w zespole z uzdrowiska.
- Fakt, że ją zakontraktowaliśmy, dla nikogo nie powinien być zaskoczeniem. W Polsce jest liderką na swojej pozycji - przypomina Serwiński, który z rozmachem sięga po kolejne perły polskiej siatkówki. Nową twarzą obok Bednarek-Kaszy będzie w zespole Anna Woźniakowska-Witczak, 27-letnia przyjmująca z Kalisza.
Twardzielka. Kiedyś doznała kontuzji dłoni, ale nie zamierzała odpuszczać. - Będę grać dopóki ręka mi nie odpadnie - odpowiadała, gdy pytano ją, czy nie powinna zrobić sobie przerwy. W ubiegłym sezonie była najczęściej atakującą zawodniczką w polskiej lidze. Ponad siatkę wyskakiwała aż 1128 razy, bombardując rywalki mocnymi zbiciami.
- Będziemy mieć z niej pociechę - cieszy się Serwiński, który kiedyś zapobiegł zniknięciu klubu z powierzchni ziemi, a teraz snuje coraz ambitniejsze plany. Muszynianka z sześcioma brązowymi medalistkami mistrzostw Europy i kilkoma kandydatkami na reprezentantki w składzie zamierza zaszaleć w elitarnych rozgrywkach Ligi Mistrzyń.
- Chcemy równać do najlepszych - potwierdza dyrektor Jeżowski. - Podbój Europy to nasze marzenie. Co będzie jeśli teraz się nie uda? Nic, będziemy próbować aż do skutku - uśmiecha się.