Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Należy przerwać zdalne nauczanie i posłać młodzież do szkoły. Im szybciej, tym lepiej - mówi dr Teodozja Maliszewska

Jolanta Tęcza-Ćwierz
Jolanta Tęcza-Ćwierz
Niech uczniowie wrócą do szkół, ratujmy to pokolenie - apeluje dr Teodozja Maliszewska
Niech uczniowie wrócą do szkół, ratujmy to pokolenie - apeluje dr Teodozja Maliszewska Fot. Mariusz Kapala / Gazeta Lubuska
Dzieci w pandemii się wycwaniły, nie chce im się pracować, oszukują i ściągają. Nawet nie wszyscy logują się na zajęcia online - mówi dr Teodozja Maliszewska, krakowska radna, emerytowana nauczycielka i dyrektorka szkoły.

Nauczyciele odnaleźli się w nowej sytuacji?

Nauczyciele zwykle potrafią świetnie odnaleźć się w każdej sytuacji, a ostatnie miesiące pokazały ich kreatywność i odpowiedzialność. Natomiast w sytuacji zdalnego nauczania, choćby nie wiem, jak chciał nauczyciel, to pewnych spraw nie przeskoczy, nie załatwi i sobie z nimi nie poradzi. Nauka online przynosi więcej szkody niż pożytku.

Z jakiego powodu?

Dzieci nam się troszeczkę zdemoralizowały. Nie mówiąc o tym, że się wycwaniły, nie chce się im pracować, nawet nie wszystkie się logują na zajęcia online. Nie ma podstaw prawnych, żeby nakazać uczniowi włączenie kamery, więc nauczyciele nie wiedzą, kto znajduje się po drugiej stronie. Młodzież się złości, ma coraz słabszą odporność psychiczną, ściąga i oszukuje. Gdy uczniowie rozwiązują testy na komputerze, jednocześnie porozumiewają się ze sobą przez komórki. Na ogół młodzież nie włącza mikrofonów, a prace, które przesyła nauczycielom, są ledwie rozpoczęte. Później mówią, że zrobili to przez pomyłkę i po dwóch, trzech godzinach posyłają właściwe. Wniosek? Ktoś pomógł im napisać. Taka „pomoc” to psucie charakterów młodych ludzi. Obym była złym prorokiem, ale bardzo się tego boję. Jedyna „korzyść” nauki online jest taka, że uczniowie mają lepsze oceny niż wcześniej. Kiedy dzieci z klas I-III wróciły do szkoły, rozmawiałam z dyrektorami. Mówili, że jest bardzo wysoka frekwencja, chociaż rodzice mieli sporo obaw, czy znów nie wzrośnie liczba zachorowań. Te dzieci tak tęskniły za szkołą, że aż dziw, bo wiadomo, że szkoła na ogół nie jest dobrem lubianym. Tymczasem one tak się cieszą, że nawet na świetlicy chętniej zostają i czekają na rodziców. Widać, że szkoła zrobi dużo więcej dobrego niż nauka online. Należy przerwać zdalne nauczanie i posłać młodzież do szkoły. Im szybciej, tym lepiej.

Niemniej liczba zakażonych idzie w górę. Nie boi się pani, że powrót dzieci do szkół jeszcze pogorszy sprawę?

Małe dzieci wróciły do szkoły i wskaźnik się nie pogorszył. Nauczyciele się szczepią. Chociaż z obawami, bo najpierw ktoś głupio - choć oficjalnie - powiedział, że szczepionka jest mało skuteczna. Tymczasem okazuje się, że szczepionka AstraZeneca daje wysoką odporność. Boleję, że szkolny personel - kucharki, sekretarki, woźne - nie jest szczepiony. Sekretarka w ciągu dnia jest w stanie spotkać się z większą liczbą uczniów niż dyrektor szkoły, który siedzi w swojej dziupli i przygotowuje kolejne programy dotyczące organizacji pracy w pandemii. Dlaczego woźna w szatni, przez którą przechodzą wszystkie dzieci, nie będzie szczepiona? Jeśli się boimy, że szkoła będzie rozdawnikiem wirusa, trzeba zadbać o wszystkich, którzy mają do czynienia z dziećmi.

Tym bardziej, że to nie jest aż tak duża liczba osób.

To naprawdę niewiele w stosunku do liczby nauczycieli - może trzy, może siedem procent wszystkich pracowników edukacji. To dużo mniej niż liczba personelu pomocniczego w szpitalach.

Wróćmy do uczniów. Konieczność spędzania większości dnia przy komputerze lub innym urządzeniu umożliwiającym odbywanie nauki zdalnej pogłębia problem uzależnienia dzieci i młodzieży od nowych technologii. Jak pani to ocenia?

Tego się boję od dawna. Mówiłam o tym jeszcze wtedy, gdy miałam do czynienia z rodzicami, chociaż wówczas nie był to aż tak ważny problem jak dzisiaj. Pandemia koronawirusa powoduje wzmocnienie innej pandemii: uzależnienia ludzkości od internetu, od technologii cyfrowych. W obecnych czasach, gdy świat znajduje się w sieci, trzeba ostrzegać młodych ludzi przez coraz większym zagrożeniem uzależnienia od komputera i internetu, a także od gier. Uczeń się loguje przez komputer na zajęciach, ale w nich nie uczestniczy, bo na komórce gra w gry komputerowe. Jeśli jest sam w domu, bo rodzice pracują, to hulaj dusza, piekła nie ma. Przecież coś musi zrobić z czasem. Idzie wiosna i będzie to jeszcze trudniejsze do opanowania, chociaż, kiedy był śnieg, to uczniowie też nie mogli wysiedzieć w domu. Boję się, że braknie psychologów, którzy będą musieli sobie radzić z tym, co się stanie z psychiką dzieci zdemolowaną przez kilka miesięcy nauki zdalnej. Zwłaszcza że w niewielu szkołach są gabinety psychologiczne. Prawie cały ubiegły rok, od połowy marca, dzieci mniej czasu spędzały w szkole, a większość w domu. Kończy się drugi miesiąc 2021 roku i uczniowie nadal siedzą w domach. Są już znudzeniu, wkurzeni i źli. Nauczyciele skarżą się na to, w jaki sposób uczniowie reagują. Dzisiaj rozmawiałam z polonistką, mówiła, że żal jej uczniów, bo widać, że nerwy mają napięte jak struny. Wcale się temu nie dziwię.

Obserwuję to w swojej rodzinie. Moja 17-letnia córka ze łzami w oczach mówi: mamo, uciekają mi najlepsze lata życia, a ja siedzę w domu.

No widzi pani! To właśnie na tym polega. To są mądre dzieci, one sobie zdają z tego sprawę. Pani córka może się obroni przed nałogiem komputerowym, ale niektórzy, szczególnie chłopcy - się nie obronią. Mają w głowach tylko te strzelanki, granie, tylko o tym rozmawiają, tym żyją, bo czym mają żyć, jak się ich zamknęło w getcie domowym?

Czy podejmowane są jakieś działania, by dzieci otrzymały potrzebne im wsparcie psychologiczne?

Żadne. Mało która szkoła ma psychologa, zwykle są pedagodzy, bo ktoś nie przewidział, że psycholog w wieku rozwojowym jest bardziej potrzebny niż pedagog. Jak jest dobry nauczyciel prowadzący, wychowawca w młodszych klasach, czy przedmiotowiec, to we współpracy z rodzicami może zaspokoić potrzeby pedagogiczne, ale psychiczne czy psychologiczne już nie. Tu musi być fachowiec. Nie wszystko, co robi nastolatek jest złe, trzeba wiedzieć, z czego to wynika i jak mu pomóc. Jeśli nie pomożemy, zmarnujemy dziecko.

Jakie inne problemy zgłaszają pani nauczyciele, dyrektorzy szkół, a może rodzice?

Dzisiaj rozmawiałam z dwiema mamami. Pytały, czy jest szansa, żeby młodzież wróciła do szkół, bo źle się dzieje. Rodzice widzą, że dzieci są rozedrgane psychicznie. Cała ich energia idzie w złym kierunku. Tego się boją nauczyciele i tego obawiają się rodzice. Zadzwonił do mnie chłopak, którego uczyłam. Dziś to 45-latek. Powiedział: pani dyrektor, ja się boję. Mam dwóch synów i dwie córki. Z dziewczynami sobie jeszcze jakoś radzę, ale chłopak ma 14 lat i już mi się wymyka. I pytał mnie, co ma zrobić. Przecież to dziecko nawet do poradni nie może pójść, bo jak? Ma siedzieć w domu, więc siedzi. Trzeba zrobić wszystko, żeby starsza młodzież wróciła do szkół. To będzie naprawdę z mniejszą szkodą. Trzeba wprowadzić wszystkie zabezpieczania, potrzebne obostrzenia, ale jeśli nauczyciele się zaszczepią, to będzie bezpiecznie. Zwłaszcza że młodzież - jeśli nawet zachoruje, przechodzi covid łagodnie lub bezobjawowo. Trzeba ratować to pokolenie, bo jak powiedziała pani córka: umykają im najpiękniejsze lata dzieciństwa i młodości. Młodzieżą drugi raz się nie będzie.

Jak krakowskie szkoły sobie radzą w pandemii?

Doskonale. Zaczęły od bazy, bo trudno czegokolwiek wymagać przy zdalnym nauczaniu od kogoś, kto nie ma sprzętu do pracy. Część tabletów zakupił wydział edukacji z funduszy gminy, część pochodzi od firm, które sponsorują szkoły. Niestety dzieci psują komputery. Szkoły użyczały tablety bezpłatnie, a wracają uszkodzone. To nagminne. Dyrekcja i nauczyciele mają dobre rozeznanie, wiedzą, komu trzeba pomóc, żeby nie był poszkodowany przez brak sprzętu. I na początku to działało cudownie, bo młodzież chętnie pracowała zdalnie, to była nowość, natomiast to się im już przejadło. W stosunku do nauczycieli pokazują różne nieuprzejme zachowania, bywają opryskliwi. I cudownie oszukują. Potrafią robić cuda, ale w końcu nie mają nic innego do roboty, tylko wymyślać ruchy obronne i próbować obejść system. Nie dziwię się, bo naprawdę można mieć tego dość. A rodzicom współczuję: tym, którzy pracują i muszą zostawić dzieci w domu, ale także tym, którzy siedzą z nimi, bo ileż można. Sąsiadka mówiła mi, że chyba da na mszę, by dzieci z klas I-III wróciły do szkół. Nie mogła się tego doczekać, bo widziała, że one się za chwilę zanudzą. Na szczęście młodsi uczniowie od kilku tygodni uczą się w szkołach.

Czy obecna sytuacja przyniosła jakieś pozytywne zmiany w polskiej edukacji?

Upowszechniły się metody informatyczne i znajomość obsługi sprzętu. Dla wielu osób komputer stał się bliższy. Nawet z urzędami możemy się porozumieć przez platformę internetową, możemy dostać e-receptę czy e-skierowanie. Nauczycielom to bardzo pomogło, bo przyznam, że komputer dla tych troszkę starszych pedagogów nie był środowiskiem naturalnym, a w tej chwili jest, bo musi. Nauczyciele opanowali do perfekcji to, o czym im się niedawno nawet nie śniło i doskonale sobie z tym radzą. Natomiast dzieci i tak to potrafiły. Mimo wszystko chcę wierzyć, że ten trudny czas przyniesie pozytywne zmiany w edukacji.

Nie da się przenieść nauczania stacjonarnego w skali 1:1 do przestrzeni cyfrowej. Może warto więc odejść od nauczania podającego na rzecz samodzielnej nauki, poszukiwania i selekcjonowania informacji, krytycznego myślenia?

Ależ na tym polega każde nauczanie. Przynajmniej to tłukłam swoim nauczycielom do głów. Każdemu mówiłam: naucz myśleć, naucz selekcji materiału, naucz, że nie wszystko co napisane i powiedziane, jest święte. Dzieciak musi sprawdzić, żeby się przekonać, że samodzielne myślenie ma wartość. Tak było zawsze. Który nauczyciel to rozumiał, to nie potrzeba mu będzie i dzisiaj tego tłumaczyć. Ale ma pani rację, wielu dopiero teraz dotarło do takiej samowiedzy, sami się przekonali. Przecież niektóre informacje, które można przeczytać w sieci dotyczące choćby koronawirusa czy szczepień to takie głupoty, że się w głowie nie mieści. Zdalne nauczanie pomogło raczej nauczycielom, dzieci nauczyło jedynie rozproszonego myślenia. Uczniowie bardziej skupiają się na tym, co im daje przyjemność, co jest zabawą, niż na tym, żeby zdobywać wiedzę. Właściwie jak się uczeń dobrze ustawi na zdalnym nauczaniu, to nic nie musi. I to jest przerażające. Jeszcze w liceum pedagogicznym nauczono mnie, że uczeń robi tylko to, na co mu się pozwoli, zarówno jeśli chodzi o dobre nawyki, jak i o złe. Boję się, że nauka online spowoduje wyrwy w osobowości.

Może to dobry moment, żeby urealnić wymagania podstawy programowej?

W polskiej szkole program nauczania jest przeładowanymi treściami. To się w głowie nie mieści, czego polski dzieciak się uczy, jakie wiadomości ma opanować, kończąc ósmą klasę czy liceum. Trzeba być idiotą, żeby kazać uczniom opanować ileś tam faz podziału komórki w szóstej czy siódmej klasie. To są rzeczy, których się będzie uczył w szkołach profilowanych, w liceum czy technikum, ewentualnie na studiach. Musimy odstąpić od wbijania dzieciom do głów treści absolutnie niepotrzebnych, a nauczyć je myślenia, wybierania, selekcjonowania, praktycznego stosowania wiedzy. Który uczeń pójdzie do banku i będzie wiedział, jak założyć konto oszczędnościowe? Kto wie, jakie sprawy załatwia się w urzędzie miasta albo w jaki sposób zarejestrować firmę? A przecież młodzież licealna powinna to umieć. Niestety istnieją lobby przedmiotowe. Jak się układa podstawę programową, czyli materiał, który uczeń powinien opanować w poszczególnych klasach, to fizycy stają na głowie, żeby upchnąć swoje treści, podobnie biologowie - od pantofelka po ewolucjonizm. Jeśli podstawy programowe nie będą budowane przez przedmiotowców, to może się coś zmieni. Może wreszcie systemowo zrozumiemy, co w tej edukacji jest najważniejsze. A nie jest to na pewno podstawa programowa, ocenianie czy faktografia. Przy zdalnych lekcjach trudniej jest zrealizować tak ogromną ilość materiału. Chcę wierzyć, że będziemy uczyć naszych uczniów samodzielnego planowania i organizowania pracy, że lepiej zapoznamy ich z technikami uczenia, że nauczymy ich myśleć.

Zbliżają się egzaminy ósmoklasistów i maturzystów. Jak pani ocenia przygotowanie szkół? Czy to dobrze, że egzaminy odbędą się w formie stacjonarnej?

Miejmy nadzieję, że się odbędą w formie stacjonarnej, bo w ten sposób będzie można wyłapać wszystkie braki. Niedobrze się stało, że powiedziano uczniom, że wymagania będą zaniżone.

Dlaczego?

To nieładne. Nieetyczne. To znaczy: nie musicie dużo wiedzieć. Bo co? Zawaliliśmy? Źle przygotowaliśmy dla was system nauczania? Bo nie dopilnowaliśmy wszystkiego, żebyście byli bezpieczni, ale także żebyście wykorzystali najpiękniejsze wasze lata na to, żeby zdobyć wiadomości i umiejętności? Zdobywanie wiedzy jest długotrwałym procesem. Można się uczyć jeszcze w starszym wieku. Zrobiłam doktorat, kiedy miałam 60 lat. Ale przyswojone nawyki typu: co zrobić, żeby nic nie robić, zostają na lata. Obniżenie wymagań to jakby ukłon w stronę dzieci: nie będziemy od was dużo wymagać, bo my, dorośli, którzy mieliśmy zorganizować wam nauczanie, zawaliliśmy. To jest jawne przyznanie się do porażki. Dlatego będzie pogrom. Ci, co się uczyli zdalnie przy pomocy rodziców, wujka czy dziadka, podczas egzaminu będą sami vis a vis nauczyciela i czystej kartki. Współczuję im. Po pierwsze nerwów, a po drugie braków, które wyjdą u większości uczniów. Oceniam, że zaledwie 15 proc. wykonało to, co było zaplanowane na tę formę nauki. I bardzo mi tych dzieciaków żal.

15? Kiepska statystyka.

A myśli pani, że więcej? Wolałabym się mylić, ale jestem starym wygą nauczycielskim i doskonale wiem, jak to działa. Mam w bloku chłopaka, który chodzi do drugiej klasy liceum i dziewczynkę, która przygotowuje się do matury. Znam przedszkolaki i uczniów klas I-III. Mam kontakt z ludźmi. Myślę, że się nie mylę, jakkolwiek daję pani słowo honoru, że wolałabym się mylić. Ale przekonamy się po ogłoszeniu wyników egzaminów. Uczniowie są mocno pokrzywdzeni przez zdalne nauczanie i już na starcie będą mieli pod górkę. Czegoś będzie im brak, bo uczymy się nie tylko przez to, że przeczytamy jakąś informację i nawet wykujemy ją na pamięć, ale uczymy się też przez kontakty społeczne, przez działanie. Pandemia zostawi na tym pokoleniu skazy. Czasem na całe życie.

Jakie było pani największe pozytywne zaskoczenie ostatniego czasu jeśli chodzi o edukację i szkolnictwo?

Pozytywne? Musiałabym dobrze pogrzebać w pamięci. Wierzę w to, że bardzo trudno jest złamać człowieka, jeśli ma marzenia i coś mu się w życiu udaje. I bardzo wierzę w młodzież, a także w nauczycieli. Wie pani, jak się w Polsce traktuje tę grupę społeczną, zwłaszcza po strajkach. Tymczasem nauczyciele się nie załamali, ale stawili czoła obecnej sytuacji. Trudnej i nieznanej, a nieznanego się zawsze boimy. Nauczycie stanęli na wysokości zadania. Podjęli się tego i uczą, chcąc dać z siebie wszystko. Jedni z mniejszym, inni z większym zaangażowaniem. I też martwią się tym, co będzie z uczniami, a mogłoby być im to obojętne, mogliby machnąć ręką i powiedzieć: radźcie sobie sami, nie ja odpowiadam za ten system. Dlatego jestem pełna nadziei, że przy takiej postawie nauczycieli, którą podziwiam i cenię, jakoś sobie poradzą. I mimo że nie byli pozytywnie ustosunkowani do tego, co się wokół tego zawodu dzieje, zaciskają zęby i robią swoje jak najlepiej. Nie znam nauczyciela, który by powiedział: guzik mnie to obchodzi. Robię od paznokcia do paznokcia. Oni naprawdę chcą. I to jest budujące. Czy pani jako rodzic też ma takie odczucie?

Owszem. W październiku byliśmy całą rodziną na kwarantannie. Wychowawczyni mojej młodszej córki (druga klasa podstawówki) przyniosła nam pod drzwi pluszowego misia, żeby Ince było mniej smutno w domowej izolacji. Ten gest był dla mnie szalenie miły, a dla córki wzruszający.

To są właśnie nauczyciele. Ta pani nie będzie myślała latami o tym, że ktoś ją sponiewierał, mówiąc, że jak zarabia za mało, niech idzie dorobić zbierając truskawki. Dla niej najważniejsze było, że dziecku jest smutno. Znam nauczycielkę, która jeździła do szpitala co drugi dzień, kiedy zachorowała dziewczynka z jej klasy. Zawoziła jej notatki, karmiła, bo dziecko nawet jeść nie chciało i płakało za panią. Sama również wiele razy odbierałam ślubowanie pierwszaków na szpitalnych łóżkach, kiedy dzieci nie mogły uczestniczyć w szkolnej uroczystości. To są normalne odruchy. Kocham dzieci. Do tej pory śni mi się czasem, że jestem w klasie i uczę. Że rozmawiam z nimi i przytulam je na szkolnym korytarzu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska