Martyna Krzykawska, dr Janusz Dąbrowski i profesorowie: Leszek Fiedor i Krystyna Urbańska - ten zespół wybitnych naukowców z Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii UJ oprowadza po nowoczesnych laboratoriach uczelni i cierpliwie tłumaczy, na czym polega ich praca. Badacze nie kryją, że są na tropie innowacyjnej metody leczenia raka i to przy użyciu zwykłych promieni światła.
- Tak naprawdę leczenie światłem nie jest niczym nowym. Ba! Takie próby czynili już starożytni Egipcjanie - opowiada Dąbrowski, młody, przebojowy doktor chemii. - A od kilkudziesięciu lat światła używa się również w walce z nowotworami. Na razie jednak wyłącznie jako terapii wspomagającej - tłumaczy. Dodaje, że metody stosowane dzisiaj wywołują też wiele niechcianych efektów ubocznych, a przede wszystkim: nie są tak skuteczne jak terapia, nad którą pracują naukowcy z UJ. Na razie nowatorska terapia przynosi rewelacyjne efekty u badanych myszy. W dużym uproszczeniu polega na wprowadzeniu do organizmu fotouczulacza, a potem naświetlaniu guza.
- Fotouczulacz, czyli substancję, która absorbuje światło, chcemy podawać doustnie lub dożylnie - tłumaczy prof. Krystyna Urbańska, biolog. Wtedy będzie ona się rozchodzić z krwią po całym organizmie, co nie jest szkodliwe. - Bo taki fotouczulacz, nad którym pracujemy, jest nietoksyczny, a nasze ciała same go wydalają - opowiada pani profesor. Fotouczulacz podczas tej "wędrówki" po naszym ciele, dotrze też do guza. Wtedy właśnie lekarze mają naświetlać nowotwór. Fotouczulacz w "zetknięciu" ze światłem, które będzie płynąć z lampy lub lasera ma przekształcić energię świetlną w chemiczną, niszcząc na zawsze chore tkanki.
Polscy i portugalscy naukowcy na razie intensywnie pracują nad kilkoma różnymi fotouczulaczami. Chemicy chcą stworzyć związek, który sprawdzi się w tej roli najlepiej, a zarazem będzie najmniej toksyczny dla organizmu. Najpewniej będzie on pochodzenia organicznego, a jego bazą będzie węgiel.
Opracowywana przez naukowców metoda jest znacznie mniej inwazyjna niż chemioterapia, która działa na cały organizm wyniszczając nie tylko tkanki chore, ale i zdrowe. W przypadku fototerapii jest zupełnie inaczej - lekarze mogą podawać światło bardzo precyzyjnie, np. tkankę o wielkości jednego milimetra. A jeśli chore komórki są głęboko w naszym ciele, mogą użyć do transportu światła światłowodów.
Pionierskie badania na myszach wskazują też, że guzy mogą być niszczone już za pierwszym naświetlaniem. I, co ważne, metoda jest skuteczna w przypadku różnych rodzajów nowotworów. Jeśli uda się dopuścić ją do powszechnego stosowania w medycynie, może pomóc zarówno osobom chorym na raka piersi, jak i wątroby, krtani czy jelit. Mało tego, może okazać się lekarstwem również na inne, nienowotworowe choroby.
Przed naukowcami z Uniwersytetu Jagiellońskiego jednak jeszcze bardzo długa droga. W przyszłym roku rozpocznie się etap badań klinicznych, a te mogą potrwać kilka lat. Poza tym badania są niezwykle kosztowne. Testy nad jednym tylko lekiem mogą pochłonąć dziesiątki milionów dolarów! Na szczęście są już pierwsze firmy zainteresowane zainwestowaniem w tę technologię.
W sprzyjających warunkach metoda może zostać wprowadzona do użytku za około dekadę. W trakcie badań może też się okazać, że fotouczulacz, nad którym pracują naukowcy, nie może być jednak dopuszczony do użytku, bo np. okaże się, że ma niedobre skutki uboczne albo w przypadku ludzi będzie mniej skuteczny niż u myszy. Nawet jeśli tak się stanie, naukowcy z UJ są przekonani: idziemy dobrym tropem. - Wierzę, że jest metoda, środek, który pozwoli pokonać nowotwory - mówi prof. Fiedor. Dodaje, że kłopot w tym, że naukowcy jeszcze tego nie odkryli. - My chyba zaczynamy zbliżać się do tej wiedzy. Wierzę, że terapia światłem to przyszłość. Tak, światło to chyba jest to! - mówi z entuzjazmem.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!