https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Niby amator, a tworzy własne filmy [ZDJĘCIA]

Halina Gajda
Do tej pracy potrzeba zegarmistrzowskiej precyzji, nieprzebranych pokładów cierpliwości, chirurgicznej staranności i bardzo wiele plastycznego talentu.

Mówi, że zaczęło się w dzieciństwie od lepienia różnych figurek z plasteliny. Czy były udane? Średnio. Najpierw rodziły się w jego wyobraźni. Dużo później zaczął tworzyć bardziej zaawansowane modele. Na widok niektórych skóra cierpnie na grzbiecie. Wszystkie jak z sennego koszmaru.

Mord w strasznie zapuszczonym pokoju
Pokój. Chyba dawno nikt do niego nie zaglądał. Oberwane szafki, brudne naczynia w zlewie. Z uchylonej lodówki wysypuje się zepsute jedzenie. Brudno. W pokoju obok łóżko. Widać, że dawno nikt nie zadbał o jego czystość. Właściciel - chyba amator fotografii - w kącie sypialni postawił stolik z całym oprzyrządowaniem potrzebnym do wywoływania filmów. Swoją drogą, kto dzisiaj ma jeszcze w domu ciemnię. Na środku przylegającego do kuchni salonu stołek. A na nim... przewieszone ciało mężczyzny. Sądząc po stanie, nie żyje od bardzo dawna. Spokojnie, to tylko makieta.

Jej zdjęcia autor, Krzysztof Tokarz z Szymbarku, pokazał w łódzkim Se-ma-forze, polskiej wytwórni animowanych i rysunkowych filmów dla dzieci i dorosłych. - Oni naprawdę byli pod wrażeniem, a ja oczywiście przeszczęśliwy - mówi z przejęciem pan Krzysztof. - To jest to, czym mogę się naprawdę pochwalić - dodaje z uśmiechem.

Jest jednym z niewielu w Polsce twórców niesamowitych figurek i makiet do filmów animowanych, ale również do teledysków. - O tu postawiłbym kamerę - mówi i pokazuje kąt pokoju- makiety. - Robiłaby najazd, najpierw na zlew, potem szafkę obok, potem lodówkę i gnijące jedzenie, a na koniec na salon z „trupem” - opowiada z przejęciem.

Makabryczne bądź co bądź dzieło powstało po lekturze „Szeptów zmarłych” Simmona Becketta, które były jego inspiracją. - Autor ma zwyczaj skrupulatnego opisywania szczegółów, więc wyobraźnia miała dobrą pożywkę. Wystarczyło tylko przełożyć to na makietę. Chyba się mi to udało - cieszy się pan Krzysztof.

Chomicze popisy i latające chmary motyli
Najpierw zakochał się w filmach animowanych. Może nie w „Reksiu”, ale w potężnych produkcjach Hollywoodu, od klasycznych animacji Disneya aż do „Avatara”. - Byłem zafascynowany tym, co można zrobić mając do dyspozycji tylko komputer - wspomina.

Od siostry dostał podręcznik o tym, jak robić proste animacje. Nie leżał na półce zbyt długo.- Pierwsze filmiki były proste - jakaś skacząca piłka, machająca z ekranu ręka. Nic szczególnego - opowiada dalej.

Mówią, że pierwsze koty za płoty...
- Taką bardziej zaawansowaną produkcją była opowieść o... chomiku - mówi i zaczyna się śmiać. W kilkunastominutowym filmiku gryzoń biegał w klatce, ale postanowił z niej uciec z powodu niezbyt miłej dla zwierząt dziewczynki, która była jego właścicielką.

- Zahaczył się w chomiczej drużynie, która startowała w wyścigach - opisuje. - Wiem, wiem. Głupi był ten filmik jak mało co, ale już dawał mi do myślenia: może by się tym zająć na poważnie? Animacją oczywiście.

Potem zrobił bardziej zaawansowaną produkcję. - Straszną - znowu się śmieje. - Bo i trupy tam były, jakieś dziwne stworzenia, kobieta która zmieniała się w rój motyli. Nie fabuła była ważna, ale stworzenie jeszcze bardziej zaawansowanej animacji z ruchem kamery, odpowiednim udźwiękowieniem i muzyką. Koledzy podobno byli pod wrażeniem - chwali się.

Co tak bardzo zachwyciło ich w tej Łodzi?
Podczas gdy przyjaciele lali mu miód na serce, chwaląc dzieło, on już wiedział. Po maturze - Łódzka Szkoła Filmowa, wydział o profilu animacji. Tu ważna uwaga - łódzka filmówka to taka szkoła, gdzie dyplom z matury ma drugorzędne znaczenie. Tam po prostu zdaje się egzaminy wstępne. Wieloetapowe. I niełatwe.

- Pojechałem pewny siebie. Gdy zobaczyłem, z czym przyjechali tam inni, pewność siebie zastąpiło: co ja tutaj robię - opowiada.

Odpadł na rysunku, ale nie chcąc tracić roku, poszedł do Krakowa, na organizację produkcji filmowej i telewizyjnej. Łodzi jednak nie odpuścił. Tym bardziej, że odkrył tak zwaną animację poklatkową. W uproszczeniu polega to na tym, że na potrzeby filmu tworzy się realne figurki, tyle że ruchome.

- Animację tworzy się z klatek będących zdjęciami. By powstało wrażenie ruchu, dla zrobienia każdej klatki trzeba figurkę nieco przekształcić, na przykład przemieszczając ją względem nieruchomego tła. Potem się te zdjęcia łączy i powstaje animacja - tłumaczy fachowo.

Gdy się to jeszcze połączy z jakimś tłem, włączy makietę - choćby taką jak opisana na początku, efekt może być interesujący. - Pojechałem jeszcze raz do Łodzi, razem w tymi wszystkimi pomysłami, rysunkami, zdjęciami makiet z kilkoma figurkami. Zainteresowali się! Dopytywali. Byli pod wrażeniem - opowiada dalej. - Ale i tak mnie nie przyjęli - dodaje z grymasem na twarzy.

Koszmar na makiecie z zegarmistrzem w tle
Skoro w Łodzi się na nim nie poznali - ich strata - zaczął działać na własną rękę. Przyjmuje różne nietypowe zamówienia. Na przykład na postać wilka z rogami jelenia, pudełka na gry planszowe dla konkretnej osoby, albo albumy na zdjęcia...- Oczywiście, że nietypowe. Typowe są w sklepach - dowcipkuje.

Ze sklepowego albumu wykorzystał tylko czarne kartki i pergaminowe przekładki. Sama okładka to kawał tworzywa imitującego skórę. Istotą całego przedsięwzięcia jest to, co na owej okładce widnieje. Na pierwszy rzut oka - przynajmniej dla mnie - rozbita i to dosłownie na części głowa, z której coś wypada. Jak się lepiej przyjrzeć - częściowo zniszczona tarcza zegara, londyńskiego Big Bena, z którego wypadają poszczególne trybiki. - Big Ben, taki prawdziwy byłby... zbyt dosłowny. Tego zaś nie lubię - mówi Krzysztof.

Cały czas jest wdzięczny zegarmistrzowi, który na pytanie o niepotrzebne zegary, nie wyśmiał go dając cały stos rozmaitych trybików, tarcz i innych drobnych części. Efekt powala.

Jest jeszcze pokój z koszmaru. Wszystko jest do góry nogami - kominek, zegar z kukułką, nocny stolik, obrazy na ścianie, szafa na ubrania. Okno też jest nie tam, gdzie powinno. Pośrodku zaś metalowe łóżko ze szczeblami, pomiędzy którymi bieli się postać skulonego człowieka. Ma zaszyte usta i oczy...

- Każdy z nas przeżył coś takiego - sen w którym ucieka, ale nie ma siły by poruszyć nogami, chce krzyczeć, chce się obudzić, a nie może. Ten pokój to taka alegoria złego snu. Te zaszyte oczy i usta symbolizują tę senną bezsilność - mówi już z powagą. - Mam już pomysł na animację - dodaje filuternie.

Na koniec dla jasności: pan Krzysztof nie ma żadnych, ale to żadnych zainteresowań „ciemną stroną mocy”, a makabryczne postaci w jego twórczości, to tylko sposób na pokazanie trochę innego spojrzenia na świat, do którego być może kiedyś nas zabierze, gdy stworzy swój pierwszy, autorski film animowany. Jest na najlepszej do tego drodze, bowiem jego prace trafiły już do Anglii, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Szwecji, a nawet Indii. - Zrobiłem też na zamówienie makietę do gry planszowej z Wiedźminem oraz figurkę samego Wiedźmina, która stoi teraz w biurze ludzi, którzy zajmowali się oryginalną grą komputerową - mówi skromnie. Zrobił jeszcze miniaturową figurkę Oskara. Kto wie, może już wkrótce, ten pełnowymiarowy trafi do niego?

Gazeta Gorlicka

Wybrane dla Ciebie

Powołano zespół do przygotowania urzędu do funkcjonowania w czasie wojny

Powołano zespół do przygotowania urzędu do funkcjonowania w czasie wojny

„Szlak Dolinek Jurajskich na raty” – PTTK zaprasza na weekendową wycieczkę

NASZ PATRONAT
„Szlak Dolinek Jurajskich na raty” – PTTK zaprasza na weekendową wycieczkę

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska