Gdy usłyszał Pan ostatnio sensacyjną informację o tym, że pod Polską kryją się złoża gazu, które wystarczą nam na 100 lat, to czy jako specjalista podzielił Pan radość laików?
Dla mnie nie była to informacja nowa. O tym, że występują u nas łupki, czyli skały ilaste, w których mogą być "zmagazynowane" wielkie ilości gazu, wiemy od kilkunastu lat. Ze względu jednak na koszty i problemy techniczne z jego wydobyciem z takich formacji skalnych, nie był dotąd brany pod uwagę jako surowiec osiągalny.
To dlaczego nagle o gazie z łupków zrobiło się tak głośno?
Powodów jest kilka, ale jeden ma zasadnicze znaczenie. To ceny ropy i gazu na światowych rynkach. Kiedy baryłka ropy kosztowała poniżej 10 dolarów, to związany z ropą gaz kosztował również bardzo mało. Kiedy te ceny w ostatnich latach rosły i biły w 2008 roku rekordy, okazało się, że już warto sięgnąć po gaz z łupków. Jego wydobycie w ostatnich latach bardzo się rozwinęło. Podobnie jak wydobycie gazu występującego w głęboko położonych i słabo przepuszczalnych złożach piaskowców oraz węgla kamiennego - co, z takich samych powodów, uważano dotąd za niedostępne. Łącznie z tych trzech źródeł, zwanych niekonwencjonalnymi, USA pokrywają już 40 procent swojego zapotrzebowania na błękitne paliwo. Co więcej - oceniają, że za 10-15 lat będzie z nich pochodziło ponad 60 proc. spalanego w tym kraju gazu. Sprzyja temu wielka w porównaniu z Europą konkurencja między firmami, jaka panuje na amerykańskim rynku energetycznym. Gaz w USA jest już znacznie tańszy niż w Europie. A proszę pamiętać, że Ameryka zużywa olbrzymie ilości tego surowca. Tamtejszy rynek wpływa decydująco na ceny ropy na świecie. Amerykanie prognozują, że z ich zasobów i z sąsiednich pól w Kanadzie można przy obecnym stanie technologii wydobyć do 20 bilionów metrów sześciennych gazu. Dla porównania Polska zużywa rocznie 14-15 miliardów metrów tego paliwa.
Mówi Pan o znaczeniu wzrostu cen surowców energetycznych. Ale pieniądze to nie wszystko. Co musiało wydarzyć się w nauce i technice, aby sięganie do takich złóż stało się możliwe i sensowne?
Są znane przypadki, kiedy nawet najlepsze firmy światowe prowadząc wiercenia nie dostrzegały w zamkniętych piaskowcach złóż gazu. Po prostu jego wypływy były zbyt słabe i wymagały metod analiz znacznie subtelniejszych niż stosowane przy poszukiwaniu złóż konwencjonalnych. W opanowaniu technologii eksploatacji gazu z łupków decydujące znaczenie miał postęp w technologii rozszczelniania skał. Są już na świecie firmy, które opanowały ją perfekcyjnie. Gaz "trzyma się" skał kurczowo. Można go uwolnić stosując potężne siły. Ta technologia nazywa się szczelinowaniem hydraulicznym. Po prostu do otworu w skale wlewa się pod wielkim ciśnieniem ogromne ilości wody. Jej działanie powiększa szczeliny i uwalnia gaz. W ostatnich 20 latach bardzo rozwinęły się też techniki prowadzenia wierceń. Potrafimy już drążyć otwory poziome, które odchodzą na wielu poziomach od otworu głównego, czyli pionowego i tworzą razem z nim swego rodzaju choinkę. To znacznie obniża koszty. Nie ma się jednak co oszukiwać: o opłacalności tych metod zdecydowała zwyżka cen gazu i ropy. Jeszcze niedawno były tak niskie, że z ekonomicznego punktu widzenia nie opłacało się wydobywać tych surowców z dna Morza Północnego, gdzie koszt baryłki wynosi ok. 15 dolarów. Teraz wątpliwe jest, aby ceny radykalnie spadły i tym samym odwróciły zainteresowanie od tych nowych źródeł gazu.
Czy ich eksploatacja jest bezpieczna ekologicznie?
Nie widzę tu żadnych poważnych zagrożeń. Pewną trudnością może być utylizacja zanieczyszczonej wody, ale z tym można sobie dość łatwo poradzić. Pustki po wydobytym gazie powstają bardzo głęboko, są dużo mniejsze niż przy eksploatacji złóż konwencjonalnych i ich istnienie nie powinno być praktycznie odczuwalne na powierzchni.
Wróćmy więc do polskich łupków. Ile może być w nich paliwa?
Poważne zagraniczne służby geologiczne oceniają, że w naszych łupkach jest od 1,4 do 3 bilionów metrów gazu. A więc także w porównaniu do amerykańskich zasobów są to ilości ogromne.
Chce Pan powiedzieć, że wręcz siedzimy na gazie?
Takiego zdania bym jeszcze nie zaryzykował. Dowody, że te przewidywania ekspertów są prawidłowe, otrzymamy dopiero w najbliższym czasie. Firmy zagraniczne, które wykupiły koncesje na poszukiwania takiego gazu w Polsce, podejmują właśnie pierwsze wiercenia. To bardzo drogie przedsięwzięcie. Wywiercenie w ziemi otworu o głębokości 3,5 km kosztuje 25-30 milionów złotych. W złożach łupkowych trzeba jednak wywiercić dużo więcej otworów niż przy eksploatacji złóż klasycznych, które są zwykle czymś w rodzaju olbrzymich baniek gazu.
Gdzie na terenie Polski są łupki, w których ukrywa się gaz?
Biegną od Kujaw na południowy wschód, a więc przez Mazowsze, Lubelszczyznę, Podkarpacie aż po Małopolskę. Ale mamy też w Polsce niżowej i na Podkarpaciu wspomniane już piaskowce o bardzo słabej przepuszczalności. Do uwalniania z nich gazu stosuje się podobne metody jak w przypadku łupków. Mamy też metan w złożach węgla na Górnym i na Dolnym Śląsku. W każdej tonie węgla jest od kilku do dwudziestu metrów sześciennych gazu. Jego wydobycie nie jest proste, bo powstają przy tym duże ilości solanki, ale fachowcy oceniają, że w węglu mamy do 300 mld metrów sześciennych gazu.
Ten gaz z łupków w Polsce to pewnik czy przypuszczenie?
Z badań skał, które wydobyliśmy przed laty na powierzchnię z głębokości 3-4 km, wynika, że gaz w nich występuje. Znaleziony został w podobnych formacjach skalnych w innych krajach. Powinien więc być także u nas i to w dużych ilościach.
Czy to oznacza, że poszukiwanie złóż konwencjonalnych traci sens?
O nie! Ciągle je znajdujemy, co umożliwia nam wydobycie do 5 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Pochodzący z nich gaz jest bardzo tani. Trzy razy tańszy niż ten importowany z Rosji. Warto więc go dalej szukać. PGNiG i AGH realizują właśnie wspólny program poszukiwania gazu w tzw. piaskowcach pustynnych, które znajdują się na głębokościach 3,5-6,5 km. Takie formacje rozciągają się od Wysp Brytyjskich przez Holandię, Niemcy po Polskę. W tamtych państwach zasoby gazu w piaskowcach pustynnych, które warto eksploatować, oceniane są na 5,5 biliona metrów, z czego ponad połowa w Holandii.
To dlaczego do tej pory nie wiemy, co kryją nasze piaskowce pustynne?
Bo wierciliśmy dotąd głównie do głębokości 3,5 km. W głębszych formacjach mogą kryć się kolejne setki miliardów metrów gazu. Aby się do nich dobrać, mój zespół na AGH dostał duże środki na przygotowanie sejsmicznych metod rozpoznania "pułapek", w jakich bardzo głęboko pod ziemią kryje się gaz. Mamy na przykład poważne podejrzenia, że w takiej pułapce koło Kutna może być nagromadzone od 350 do 500 mld metrów sześciennych gazu ziemnego.
Kiedy będziemy mieli pewność, czy warto inwestować w wy- dobywanie gazu z łupków? Kiedy ugotujemy na nim ziemniaki?
Czy to się powiedzie w sensie ekonomicznym przekonamy się za 2-3 lata. Musimy zaczekać na efekty pierwszych wierceń. One przyniosą odpowiedzi na pytania o rzeczywiste ilości gazu i koszty jego wydobycia. Kolejnych 4-6 lat trzeba by eksploatacja ruszyła pełną parą, natomiast na efekty w skali gospodarki musimy czekać kilkanaście lat.
A czy te złoża mogą zmniejszyć rolę węgla w polskiej energetyce?
Cały świat w coraz większym stopniu wykorzystuje w energetyce gaz. W niektórych krajach z tego paliwa uzyskiwane jest 30 proc. energii elektrycznej. U nas są to wielkości absolutnie marginalne. To dlatego, że mamy jednak duże własne złoża węgla, a równocześnie niewielkie wydobycie gazu z krajowych źródeł. Z tych samych powodów w Polsce zużycie gazu na głowę mieszkańca jest chyba najmniejsze w Europie, może poza przysłowiową Albanią. Eksploatacja łupków na dużą skalę może poważnie zmienić te proporcje.
Ale na razie trzeba płakać i płacić Gazpromowi? Nawet do 2037 roku, jak przewiduje negocjowana właśnie umowa?
Budowanie przyszłości energetycznej kraju na tych nowych źródłach gazu byłoby w tej chwili nieodpowiedzialnością. Ciągle za mało wiemy. Trzeba więc podpisać jak najlepszy kontrakt i starać się jak najlepiej wykorzystać krajowe zasoby.
