- Liczyliśmy, że się uda, ale nie było zbyt dużego odzewu - przyznaje Dominik Pajewski ze Stowarzyszenia Przyjaciół Oświaty Samorządowej. - Kalendarz wyborczy jest tak skonstruowany, że na rok przed wyborami nie można już przeprowadzać referendum. Mamy czas do września, ale nie zdążymy już ponowić próby - przewiduje.
Zamykanie szkół, brak konsultacji społecznych, nieadekwatne do potrzeb budownictwo socjalne, rosnące zadłużenie miasta, podwyżki cen biletów, ścieków, podatku od nieruchomości - na to wszystko zwracali uwagę ci, którzy chcieli doprowadzić do referendum. Co więc poszło nie tak?
By głosowanie mogło się odbyć, konieczne było zebranie podpisów 10 proc. mieszkańców uprawnionych do głosowania, czyli ok. 60 tys. A udało się zebrać zaledwie 25 tys. podpisów.
Graniwid Sikorski z Forum Obrony Lokatorów, jeden z organizatorów referendum twierdzi, że zabrakło mobilizacji.
- Prezydent wycofał się z likwidacji szkół - zauważa.
- Więc placówki oświatowe mało się angażowały w zbieranie podpisów. A liczyliśmy na głosy poparcia właśnie stamtąd.
Inicjatywę wspierał niezależny radny miejski Mirosław Gilarski. Podkreślał, że w czasie prosperity i nadwyżki budżetowej prezydent Majchrowski nie robił nic, by spłacić długi miasta, zanim przyjdzie kryzys. Teraz Gilarski nie kryje zawodu.
- Szkoda że się nie udało - mówi radny. - Ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Zdaniem Moniki Chylaszek, rzeczniczki prezydenta, to, że nie udało się zgromadzić wystarczającej liczby głosów, to dowód na to, że krakowianie nie są podatni na populistyczne hasła.
- Trafił do mieszkańców argument, że od referendum nie przybywa pieniędzy - podkreśla Chylaszek. - Zdają sobie sprawę, że mamy niełatwe czasy i każdy radny, prezydent staje przed podobnymi problemami. Referendum ich nie rozwiąże. Ten czas trzeba po prostu przetrwać - dodaje.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+