https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie tylko dla orłów, czyli rowerowa wyprawa w Alpy

Jacek Żukowski
Rowerowa wyprawa w Alpy. Brzmi tajemniczo, groźnie. Czy dla przeciętnego śmiertelnika to osiągalne? Czy można nagle wstać zza biurka i pokonywać alpejskie przełęcze? Oczywiście nie, ale po regularnych rozjazdach, krótkich wycieczkach, codziennej jeździe po mieście nie jest to niemożliwe.

Stelvio

Passo dello Stelvio - 2758 m n. p. m. To mówi wszystko. 21,5 km podjazdu, blisko 50 serpentyn. Przerażające. Oglądając filmiki na YouTube można było dostać zadyszki od samego patrzenia. Totalny amator, 50 lat na karku,jeżdżący regularnie na rowerze, ale absolutnie nie zawdodniczo porywa się na Alpy...Gdzie mi tam do regularnych treningów, sylwetki fit, zdrowego odżywiania… Jednak po raz kolejny okazało się, że maksyma „chcieć to móc”, to nie wyświechtany slogan. Jeśli w to uwierzysz dasz radę.

Po raz kolejny przekonałem się, a jeżdżę na dwóch kółkach od dziecka (przepraszam, najpierw to były cztery), że psychika jest najważniejsza. Stary „Trek” wiózł pod górę 120 kilogramów, lekko licząc, wliczając wagę człowieka, roweru i sprzętu w sakwach. Nachylenie 7 – 8 procent to spora pochyłość, każdy obrót korbą boli. Prędkość waha się pomiędzy 4,5 a 6,5 km/h. Mijający po drodze wysportowani młodzieńcy na wypasionych „kolarzówkach” wyprzedzają i pozdrawiają uniwersalnym „hallo”, włoskim „ciao”, ale pewnie sobie myślą: co ten staruszek taki wolny? Są też słowa zdziwienia i podziwu: - To nie elektryk? O, szacun!

Nie tylko dla orłów, czyli rowerowa wyprawa w Alpy

Metry jakoś uciekają, cudowna pogoda, choć momentami jest upalnie, piękne widoki wynagradzają trudy. Choć co chwilę warkot motocyklowego silnika, lub samochodu zakłócają tę sielankę. Jeszcze 15 km, jeszcze 10. O, ostatnie 3. Na górę docieram, gdy chmury zasnuwają słońce, wzmaga się wiatr. W końcu człowiek jest na wysokości Gerlachu, najwyższego szczytu w Tatrach. Na samej przełęczy gwar i tłok jak w centrum miasta. Kramy z pamiątkami, knajpeczki. Słupek z nazwą i wysokością oblepiony naklejkami z całego świata. Trzeba cofnąć się 300 m w dół. Tam jest też słupek z napisem Stelvio. Właśnie ktoś przybija tabliczkę z czarno-białym wizerunkiem kolarza.

- To nasz kumpel, miał tu z nami być – oznajmia Luka, z chorwackiej grupki rowerzystów kolarzy-amatorów.
Proszą o zdjęcie. Z ochotą je robię. - Przyjaciel zmarł nagle, miał 50 lat…

Krew odpływa na chwilę z żył. Ciężki los. Na Stelvio zostanie jego osobisty pomnik.

W górę rzeki

Podróż rowerem po alpejskich krajach: Szwajcarii, Włoszech, Austrii nie musi być totalnym wysiłkiem. Ścieżki rowerowe wzdłuż rzek to kapitalny pomysł. We Włoszech takie ciągi komunikacyjne z miasta do miasta wiodą przez kilkadziesiąt, a nawet i sto kilometrów. Gdzieniegdzie są miejsca do pikniku. Rodziny z dziećmi oblegają stałe paleniska, ławeczki, huśtawki.

Tu już widać bike-turystów. Obładowani niczym wielbłądy, ledwo wystawiają głowę znad sakw, gdy patrzy się na nich z oddali. Tu nikt się nie spieszy, relaks, kontemplacja przyrody, kojący szum wody i cień. Sentiero Valtelina to jedna z wielu dróg. Bardzo komfortowa. Ma nawet swoje serpentyny. To raczej rzadkość, bo zwykle drogi prowadzone są stromiznami. Można dojechać do słynnego narciarskiego kurortu Bormio. Teraz królują rowery elektryczne – wygodne, wspomagające wysiłek, ale mające też swoje ograniczenia, choćby zasięg – kilkudziesięciu kilometrów. Potrzeba stacji do ładowania (tych nie ma za wiele) lub noclegów pod dachem.

Kraina malowanych domów

- A z Polski? Ho, ho, ho - mówi Eliza z recepcji alpejskiego hotelu w Południowym Tyrolu. - Fajnie, że jedziecie na rowerach, zwraca się do mnie i mojego przyjaciela. Wtedy można więcej zobaczyć.

W samo sedno! Rower to wolność. Jedziesz tyle, ile chcesz, zatrzymujesz się gdzie chcesz, wjeżdżasz w różne zakamarki. Męczysz się na podjazdach, a potem odpoczywasz zjeżdżając.

Jeśli, tak jak my, masz zaplanowaną trasę na dwa tygodnie, wiesz ile musisz przejechać w dany dzień, by za kilka być w miejscu noclegowym, wtedy swoboda jest ograniczona, bo musisz trzymać się terminów, kilometrów, godzin. Zegarek i licznik kilometrów to twoi najwięksi przyjaciele. Z reguły śpimy w namiotach. Nawet nie specjalnie szukając miejsc biwakowych. Ot, fajny przydrożny lasek. Oczywiście wszystko sprawdzone wcześniej. Google Maps to wynalazek XXI wieku jeśli chodzi o takie wyprawy, a jego funkcja Street View to nieoceniony przyjaciel. Możesz teren zbadać na rok wcześniej (tyle zajmuje planowanie wyprawy ze szczegółami) lub dzień (jeśli jedziesz spontanicznie).

Ale wracając do sedna – Tyrol to kraina pięknych domów, często ozdobnych. W niemieckiej jego części akcenty religijne dominują. Widać mocne wpływy katolicyzmu. Domy z postaciami świętych, Matki Boskiej, krzyżami. Czy ta Europa naprawdę się zlaicyzowała? Jadąc przez małe niemieckie wioski tej części kraju trudno w to uwierzyć. Podobnie jak przez tereny południowego Tyrolu, gdzie w każdej, nawet najmniejszej wiosce jest kościół, kapliczka itp.

Zaułki nad jeziorem Lugano

Jadąc ze Szwajcarii w kierunku Włoch, za Lugano wpadamy w sidła. Dosłownie. Promenada nad jeziorem kusi wąską brukowaną ścieżką, tajemnymi schodkami. Trzeba zejść z roweru, przeciskając się przez przestrzeń między jeziorem, a ścianą domów. Schody w górę, schody w dół. Na początku kilka stopni, potem kilkanaście. Gdy jest ich kilkadziesiąt trzeba objuczonego „rumaka” wprowadzać krok po kroczku.

Po 5 km dochodzimy do ściany. Ścieżynka urywa się, z jednej strony jezioro, obok plątanina przejść w górę i w dół, ale prowadzą donikąd. Droga ratunku? Tak, tak. To te strome schody… 30 km wyżej jest ulica. Jak tam dotrzeć. Nie da się 45-kilogramowego roweru wnosić na tę wysokość. Następuje więc podział i wnoszenie na raty – bagaże, odpoczynek, rower, odpoczynek. Wreszcie operacja się powiodła. To był ślepy zaułek. Takie chwile na wyprawie też się zdarzają. W nagrodę czeka hotelik z wygodnym łóżkiem.

Baran za rogiem

To jednak wyjątek. Przeważają noclegi na łonie natury. Ma to swój plus. Cisza, spokój. Gotowana na gazie zupka, herbatka, błogostan. Człowiek nie myśli o niczym. A gdy ma na czym zawiesić oko, a nie jest tylko w gąszczu drzew, wtedy takie miejsce nabiera wartości. Po 10-kilometrowej wspinaczce na przełęcz Giovo – 1400 m w pionie, każdy marzy o odpoczynku.

To zupełnie inne miejsce niż Stelvio. Z kapitalnym widokiem na alpejskie 3-tysięczniki (sama przełęcz ma nie co ponad 2 tys. m n. p. m.). Rozkładamy namioty na łące poniżej. Powoli zachodzi słońce. Na tle nieba majaczą coraz bardziej szare, w końcu czarne szczyty gór. Podświetla je pomarańczowo-czerwona poświata. Kilka godzin później już srebrzysto-złota od będącego w pełni księżyca. Wiatr wieje coraz bardziej, zaczyna siąpić. Trzeba schować się w namiocie.

Ze snu wyrywa przeraźliwy odgłos beczenia. Stado owiec nie zna granic swojego rewiru. To człowiek jest tu intruzem. Nie pilnowane przez nikogo, ani psa, ani człowieka. Tylko baran podkreśla, że to on tu jest gospodarzem łąki. Wczesnoporanny zjazd w lekkiej mgiełce i chłodzie podkreśla, że jesteśmy w sercu Alp. Zjeżdżamy do dolin. Tu z każdą godziną jest coraz cieplej.

Alpy i sport

Przyroda jest najważniejsza. Majestat gór zachwyca. Spokojny szum kół po asfaltowej, czy szutrowej ścieżce często jest jedynym odgłosem. Czasem trzeba jednak dotrzeć do cywilizacji. Podążyć śladem choćby polskich sportowych sukcesów. Skocznia Bergisel w Innsbrucku, Grose Olimpiaschanze w Garmish-Partenkirchen od razu przywołują wielkie sukcesy polskich skoczków, Adama Małysza, Kamila Stocha. W końcu to areny Turnieju Czterech Skoczni, tak lubianego przez kibiców i zwłaszcza polskim, dającego w ostatnich latach tyle satysfakcji. Zamek Neuschwanstein w Bawarii niczym z disnejowskich filmów. Cieszy oko, choć punkt widokowy, chybotliwy mostek, to nie miejsce dla ludzi z lękiem wysokości.

Wyprawa dobiega końca. Trasa Zurich – Norymberga pokonana. 12 dni podróży za mną, 1100 km, cztery alpejskie przełęcze, cztery kraje, wydanych kilkaset euro, wiele wspomnień i zdjęć. Nie ma uszczerbku na zdrowiu, została jedna przebita dętka. Taki koszt można ponieść. I planować kolejną wyprawę. Pewnie za dwa lata, ale już niekoniecznie w Alpy. Jest tyle pięknych miejsc. Ale w Alpach na rowerze trzeba być przynajmniej raz w życiu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Turystyka

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska