- W moim życiu było tak, że jak przypięłam sobie skrzydła, by fruwać trochę wyżej ziemi, to ktoś mi je wyrywał. Chodzę z duszą na ramieniu. Dziękuję za każdy dzień, bo jest różnie. Życie na ulicy nie jest bezpieczne - mówi pani Barbara. - Pozbawiono mnie pracy. Nie umiem kraść, wstydzę się żebrać, więc postanowiłam rysować. Miałam kiedyś pseudonim "Roma". Tak się podpisywałem pod pracami. Czytając od tyłu to "Amor" - dodaje.
Śpi na ulicy, w ciągu dnia rysuje, żeby przeżyć
Ma dwa imiona - Maria Barbara, ale zazwyczaj używa tego drugiego - Barbara. Do Krakowa przyjechała ok. 10 lat temu z Podkarpacia. W ciągu dnia maluje grafiki. To jej pasja i sposób na przeżycie. Sprzedaje je najczęściej siedząc na schodach przy ul. Dietla, w rejonie skrzyżowania z ul. Sarego.
Panią Barbarę spotkaliśmy jednak nieopodal, przy parkingu przy ul. Dietla w rejonie dawnej kawiarni "Olimpijka". Jest tam niewielki miejski pawilon i prowadzące do niego schody. Tam pani Barbara skrywa się przed wiatrem i maluje.
Przyznaje, że krokiem do bezdomności były komplikacje rodzinne.
- Sprawy rodzinne są bardzo delikatne. Małżeństwo okazało się mariażem, cudem urodziłam córkę. Dobrze się jej powodzi. Mam dwoje wnuków i ubolewam nad tym, że nie mogę z nimi być. Trochę mieszkałam u matki, ale nie miałam z nią dobrych relacji. Później mieszkałam u kogoś z rodziny, chciał, żebym go utrzymywała, pewnego pięknego dnia spakowałam plecak, wzięłam reklamówkę i sobie poszłam. Przenocowałam jeszcze u koleżanki, poszłam do kościoła i pojechałam do Krakowa. Tu nie mam stałego miejsca zamieszkania. Kilka lat korzystałam z pomocy Kościoła, ale już nie chcę. Spałam na klatkach schodowych, ale tam różnie jest z bezpieczeństwem. Ostatnio sypiam na ulicy - opowiada pani Barbara.
Ma ze sobą walizkę, plecak, przybory do malowania. Wspomina, że w przeszłości była nauczycielką na Podkarpaciu i Mazurach, ucząc w klasach początkowych.
- W Krakowie nawet pracowałam w jednej z sieciowych restauracji. To było jak ładnie wyglądałam - mówi pani Barbara i pokazuje swoje zdjęcie z tamtego czasu. Prezentuje też swój portret z dawnych czasów. - Mnie ulica nie zmanierowała, ale widać różnicę. Wiem, że teraz nie wyglądam jak milion dolarów. Potrafię zadbać o siebie, tylko jak mam warunki. Jak je miałam, to ubrać się umiałam, włosy miałam ufarbowane. Teraz muszę pilnować, żeby ubrania się nie brudziły. Największy problem jest z myciem. Myję się chusteczkami antybakteryjnymi. Idę z nimi przykładowo do toalety na stacji benzynowej, zamykam się i myję nimi. Ale przysłowiowy "shower" przydałby się od czasu do czasu - przyznaje pani Barbara.
Marzy o dachu nad głową i wystawie swoich prac
Kiedyś lubiła malować twarze. - Portrety dużo mówią o człowieku. Teraz lubię bawić się formą i treścią. Jesień bardzo dobrze nastraja swoimi barwami do malowania. Podobają mi się liście, jak zmieniają swój kolor. Nie ma jeszcze jednak złotej, polskiej jesieni - zauważa pani Barbara.
Przyznaje, że nieraz pomagają jej krakowscy plastycy. Ma od nich farby, przybory.
- Część moich prac nadaje się na grafikę komputerową. Kupują nieraz u mnie młodzi graficy. Przerabiają moje prace i zarabiają dużo, dużo więcej. Nie jestem o to zazdrosna. To jest ich czas, ich pokolenie. To oni będą kształtować rzeczywistość, a nie ja, bo już jestem starszą osobą, co nie znaczy, że do odstrzału, bo nie czuję się jako śmieć i chwast. Ale do nich świat należy. Każde pokolenie ma swój czas, swoje realia - dodaje.
Jakie ma marzenia? Takie przyziemne - ciepły, długi płaszcz, rękawiczki na zimę. Takie odleglejsze - udostępnienie czasowo jakiegoś miejsca na wystawę jej prac plastycznych.
Największe marzenie to własny kąt, podłoga, dach, ciepły piec, własne mieszkanie.
Pani Barbara komentuje: - Powinnam się może starać o jakieś mieszkanie socjalne. Ale ciągle mam problemy. Ukradli mi dokumenty. Nie mam dowodu, ale numer PESEL pamiętam. Czasem jestem zmęczona, niedomagam, nogi mnie bolą. Gdzie ja taka z tym wszystkim pójdę do jakiegoś urzędu.?
Pani Barbara wyjawia, że pisze też wiersze i rozprawki filozoficzne. Wiersze zapisuje w specjalnym zeszycie. Na koniec rozmowy pokazuje jeden z nich.
W niepokoju myśli dotykam swoich wspomnień
grzebiąc się w pamięci
i uśmiecham się do nich
bo to co piękne
chyba już poza mną.
A ludzie karmią mnie
nadzieją,
która codziennie
ogrzewa mnie
Dziękuję za każdy dzień
blednący od świtu
I chcę utonąć w miłosnej studni
I zachwycić się życiem
ale już za późno
bo okruchy łask
to chyba za mało.
