I rzeczywiście, zimień chłodolub latał w gęstych rojach na kraju leśnej drogi. Za nic miał niedawną falę mrozów i nocne dziesięć kresek poniżej zera. Mało tego, odwilż zaczęła topić śnieg co i tak mu nie przeszkadzało. Nie przejmował się prawami natury, wedle których zmiennocieplne istoty (a takimi są owady) nie mogą funkcjonować w temperaturze poniżej zera. Powinny zapaść w stan odrętwienia a później śmierci.
Nic z tego. Przypominający długonogiego komara zimienia znalazłem podczas spaceru na zlodowaciałym igliwiu. Owad to wyjątkowy, który na szczyt życiowej aktywności wybrał najchłodniejszą porę roku. Czas bezpieczny. Bez pajęczych sieci, nietoperzy i owadożernych ptaków. Żyć nie, umierać.
A propos życia: roje latających owadów to taniec miłosny. Złożą jaja do ziemi i zginą. Przez chwilę miałem ochotę by schwytać jednego i sprawdzić, czy posiada narządy gębowe. I czy cokolwiek jada. Wymagałoby to uśmiercenia zwierzaka, ale moja ciekawość jest mniejsza niż chęć zabijania. Zużywają zapasy tłuszczu zgromadzone w czasie bycia larwą.
Dlaczego giną? Z braku zimy i śniegu nie odbędą lotu godowego. Szkoda, bo owad z niego dziwaczny.
