Krystian Miczka, wykładowca akademicki, związany z turystyką
Poznaliśmy się w Dzień Kobiet. Kilka miesięcy wcześniej przyjąłem Elżbietę do pracy - szefowałem wtedy Wojewódzkiemu Zarządowi Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. Studiowała jeszcze drugi kierunek i chciała dorobić do studiów.
8 marca odwiedzałem oddziały, by składać kobietom życzenia, wręczając tulipana i szampon marki Finezja. Elżbieta pokwitowała, a że to była ostatnia dzielnica, którą odwiedziłem, zatrzymałem się na dłużej. Odkryliśmy wówczas bardzo dużo wspólnych zainteresowań, a nawet pasji. Podobnie patrzymy na kino i literaturę, marzyliśmy o podróżach.
Gdy Elżbieta pojechała studiować w łódzkiej filmówce, by zostać producentem filmowym, zostałem z jej siedmioletnim synem z pierwszego małżeństwa. Studia trwały dwa lata i równie często jeździliśmy do akademika w Łodzi, jak ona do Krakowa. Studiowała tam wtedy cała plejada: Czarek Pazura, Zbigniew Zamachowski, Ada Biedrzyńska, Maciej Kozłowski, Jan Jakub Kolski, Jacek Kawalec. Nikt nie wiedział, że wyrosną z nich gwiazdy.
Podobnie, gdy Elżbieta pracowała w filmie - we Wrocławiu czy w Warszawie. Pracowała przy kilku filmach, jak: "Ognisty anioł"czy " Klątwa Doliny Węży". Do domu wracała na weekendy. Pociągi, walizki to jej życie. A ja do niej dojeżdżałem. Bywało, że nawet służbowym autem.
Żona imponuje mi tym, że jest taka aktywna, kreatywna i że swoje pomysły realizuje. Mnie, człowiekowi spokojnemu i wygodnemu, odpada wymyślanie, co też będziemy robić w wakacje czy za tydzień w niedzielę.
Przez 14 lat prowadziliśmy razem biuro turystyczne, wcześniej Video Studio "Sfinks" i 24 godziny na dobę byliśmy razem z tymi samymi problemami. Wspólna praca, nie oddzielona od życia osobistego, to duży sprawdzian dla par, choć nas ratowały częste wyjazdy, Jako piloci pływaliśmy na rejsy czarnomorskie i śródziemnomorskie, Elżbieta pilotowała grupy do Paryża. Kilka lat temu przekazaliśmy biuro najstarszemu synowi i jego żonie.
Od tego momentu nasze życie diametralnie się zmieniło. Ja wykładam turystykę na wyższych uczelniach, Elżbieta wygrała konkurs na Dyrektora Małopolskiej Organizacji Turystycznej potem przeszła na pół etatu, by zająć się dziennikarstwem i pisać książki. Problem, jakim było przebywanie non stop razem, zniknął z naszego życia.
W tym roku spędziliśmy wakacje życia, żeglując jachtem motorowym Żeglugi Wiślanej po Żuławach. To taki boathouse z rowerami na dachu. Wzięliśmy całą rodzinę: wszystkich synów, synową, dwoje wnucząt, w tym jednego półtorarocznego. Trzy pokolenia przez tydzień razem na małej przestrzeni. Wariant ekstremalny, istniało ryzyko, że się pozabijamy, ale efekt był przeciwny i przerósł nasze oczekiwania. Latem powtórzymy tę żeglugę. Dzieci stwierdziły, że były to najlepsze wakacje ich życia.
Elżbiecie marzy się jeszcze "na starość" drewniana chata nad jeziorem i jak ją znam, to dopnie swego.
Ela Tomczyk-Miczka, autorka przewodników, filmowiec, pilotka wycieczek, pracuje w Małopolskiej Organizacji Turystycznej
Wydawało nam się, że małżeństwo to nudna rzecz. Do niczego nie było nam potrzebne, zwłaszcza, że mieliśmy za sobą pierwsze, krótkotrwałe związki. Aż siedem lat byliśmy narzeczeństwem. Gdy jednak na świat miał przyjść drugi syn, presja rodziny stała się zbyt silna.
Pobraliśmy się, traktując to jednak z przymrużeniem oka. "Tak" powiedzieliśmy sobie w Puszczy Niepołomickiej, pod pomnikiem poległych powstańców. Orszak ślubny z muzyką szedł kilometr przez las. Urzędnik stanu cywilnego dojechał maluchem, powiesił na sośnie orła białego, bo taki był wymóg, rozkładany stolik kempingowy nakrył zielonym suknem, założył łańcuch i udzielił nam ślubu.
Suknię, białą i wyszukaną, uszyłam sobie sama z resztek koronek i jedwabiu. To było prawdziwe dzieło sztuki. Na głowę przywdziałam wianek z różyczek. Krystian włożył frak pożyczony z operetki. Do tańca na parkiecie z desek całą noc przygrywali nam Cyganie z krakowskiego Rynku, których zmówiliśmy pijąc piwo w Klubie pod Jaszczurami. Umówieni byli tylko do 3, ale podobało im się wesele. Takie jak cygańskie.
Żadne z nas nie pracuje w wyuczonym zawodzie, oboje wylądowaliśmy w turystyce i turystyka jest naszym życiem. Przemierzyliśmy razem całą Europę z plecakami i to autostopem! Byliśmy pilotami w Almaturze i prowadziliśmy grupy trampingowe. Chcieliśmy zwiedzić Europę Zachodnią, co w tamtych czasach nie było łatwe.
Wymyśliliśmy trasę: "Szlakiem generała Maczka". Rozpoczęliśmy ją w Leningradzie, choć generał nigdy tam nie był. Jednak wypłynąwszy statkiem "Europa" z Leningradu, nim dotarliśmy do Havre, zwiedziliśmy Tallin, Kopenhagę i Londyn. Potem założyliśmy plecaki, a były ciężkie, i na autostradę łapać stopa. To była wielka improwizacja.
Nie mieliśmy telefonów komórkowych, a tylko w przybliżeniu określone miejsce zbiórki i jakoś to szło. Z Szampanii do Belgii jechaliśmy ciężarówką, racząc się owocami, którymi była załadowana, i popijając znakomitym bimbrem. W domu zawsze byłam rodzynkiem wśród mężczyzn - mąż, trzech synów i pies, też facet. Pewnie, że chciałabym mieć i córkę, ale jeśli miałabym wybierać jedną płeć, to wolę trzech synów. Tym bardziej, że chłopcy pomagali mi w domowych obowiązkach i otaczali opieką.
Krystian zawsze był dla mnie, dla moich pasji i pomysłów, bardzo tolerancyjny. Akceptował moje dalekie wyprawy, np. na Borneo, rejsy jachtem po Bałtyku, jogę czy flamenco. Rozumie, że tego potrzebuję. Ja zaś wiem, że on dobrze zajmuje się domem i chłopcami.
Cenię u niego spokój i poczucie humoru. Potrafi jednym celnym słowem rozładować napiętą sytuację. Choć do dziś twierdzi, że doktorat z psychologii zrobił tylko dlatego, że w latach 70. stypendium doktoranckie było wyższe niż zarobki psychologa w poradni.