Narkotyki i homoseksualizm – to dwa główne tematy prozy Williama S. Burroughsa. Ten amerykański pisarz zaczynał swą karierę na początku lat 50., będąc obok Jacka Kerouaca i Allena Ginsberga, jednym z najważniejszych przedstawicieli bitników. Potem poszedł własną drogą, czyniąc ze swej seksualności i upodobania do narkotyków oręż do walki o anarchicznie pojmowaną wolność od wszelkich ograniczeń społecznych i kulturowych swych czasów. Efektem tego była awangardowa proza, kompletnie niestrawna dla zwykłego czytelnika, entuzjastycznie za to przyjmowana w kontrkulturowym środowisku.
Wielbicielami Burroughsa byli przede wszystkim rockmani, którzy sami mieli doświadczenia z narkotykami – David Bowie, Patti Smith czy Kurt Cobain z Nirvany. Eksperymentalny charakter prozy pisarza sprawił, że filmowcy tylko raz sięgnęli po jego powieść – a dokonał tego w 1991 roku David Cronenberg, przenosząc na ekran z wątpliwym skutkiem słynny „Nagi lunch”. Teraz na ekrany naszych kin trafiła ekranizacja kolejnego dzieła pisarza – „Queer” w reżyserii Luki Guadagnino.
Głównym bohaterem opowieści jest amerykański pisarz w średnim wieku William Lee, który stygmatyzowany w ojczyźnie za swą orientację seksualną i narkotykowy nałóg, trafia do Meksyku, gdzie włóczy się po podejrzanych spelunkach, upijając się mezcalem i szukając ubogich chłopaków, gotowych na intymne zbliżenie za zwitek dolarów. Pewnego dnia spotyka Gene’a Allertona, młodego i przystojnego Amerykanina, w którym zakochuje się bez pamięci. Po kilku tygodniach intensywnej znajomości udaje mu się zaciągnąć go do łóżka. Allerton pozostaje jednak niezaangażowany uczuciowo, co wkręca Lee w spiralę zazdrości i poniżenia.
Włoski reżyser Luca Guadagnino przeczytał powieść Burroughsa, kiedy miał 17 lat i od razu zawładnęła ona jego wyobraźnią. Zanim jednak udało mu się znaleźć producentów gotowych przenieść ją na ekran, musiał dać się poznać jako utalentowany i oryginalny filmowiec. Najpierw zachwycił gejowskim romansem „Tamte dni, tamte noce”, potem zaszokował horrorem „Do ostatniej kości”, aż wreszcie udowodnił, że potrafi zrealizować hollywoodzki hit za sprawą „Challengers”. Każdy z tych filmów wzbudzał entuzjazm krytyków, ale był też nośną opowieścią dla szerokiego widza. W przypadku „Queera” jest zupełnie inaczej.



Pierwsza część filmu jest wręcz trudna do zniesienia: przez prawie godzinę Guadagnino ciąga nas po meksykańskich spelunkach lat 50. minionego wieku, pokazując spoconych i podpitych facetów, uganiających się za młodymi chłopcami. Burroughs nigdy nie ukrywał, że kieruje nim przede wszystkim pożądanie – i tak jest też w przypadku bohatera filmu. Niestety: choć włoski reżyser sugestywnie odmalowuje klimat tamtego środowiska, zastosowany przezeń tryb opowiadania jest najzwyczajniej w świecie nudny.
Opowieść nabiera żywszego tempa, kiedy Lee wyrusza z Allertonem do ekwadorskiej dżungli, by szukać mitycznego narkotyku zwanego yagé (czyli po dzisiejszemu ayahuaski). Wtedy zmienia się narracja filmu i realistyczna opowieść płynnie przeradza się w psychodeliczną fantasmagorię. Guadagnino nie wykazuje się tu jednak jakąś wyjątkową inwencją, czerpiąc garściami z pomysłów Davida Lyncha i Davida Cronenberga. Poruszający jest jedynie finał, kiedy reżyser sugeruje, iż Lee był dla Allertona tylko epizodem, a Allerton dla Lee być może jedyną miłością jego życia.
Proza Burroughsa jest wyjątkowo ciężkostrawna, nie inaczej musiało być i z filmem na jej podstawie. „Queer” nie wykracza poza artystyczną ciekawostkę – realizację młodzieńczego marzenia o sfilmowaniu powieści, którą Guadagnino nosił w sobie przez ponad 30 lat.
Tak naprawdę oklaski należą się tu tylko Danielowi Craigowi, który zagrał Williama Lee z prawdziwą maestrią. Dlaczego znany z roli Jamesa Bonda gwiazdor zgodził się zagrać w „Queerze”? Być może po to, by definitywnie zerwać z wizerunkiem agenta 007, ale może też dlatego, by powrócić do swych teatralnych korzeni. Craig gra tu przede wszystkim mimiką swej twarzy, celnie oddając cierpienia nieszczęśliwie zakochanego człowieka, szukającego ukojenia w alkoholu i narkotykach. „Queer” pokazuje, że Brytyjczyk to wielce wszechstronny aktor, który nie boi się zawodowego ryzyka.