Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O Jerzym Turowiczu, redaktorze na trudne czasy

Małgorzata Iskra
Jerzy Turowicz nie narzucał swego zdania, ufał ludzkiej inteligencji. Uważał też, że w każdym tkwią duże pokłady dobra i należy stwarzać takie warunki, w których ludzie odkrywaliby w sobie to, co dobre, a nie to, co niegodne. - mówi Anna Mateja, dziennikarka, autorka książki o Jerzym Turowiczu "Co zdążysz zrobić, to zostanie", w 100. rocznicę urodzin redaktora "Tygodnika Powszechnego".

Co zdecydowało o tym, że napisała Pani książkę o Jerzym Turowiczu?
Miałam przywilej pracować w "Tygodniku Powszechnym", gdy kierował nim jeszcze redaktor Turowicz. Gdy po śmierci Redaktora w 1999 roku pisałam z kolegami kalendarium jego życia i czytałam artykuły, mocniej niż kiedykolwiek wcześniej przekonałam się, jak niezwykłą był postacią i świetnym dziennikarzem. Budziła podziw jego głęboka wiedza o Kościele powszechnym i umiejętność wyboru najistotniejszych wątków oraz osób, które przedstawiał czytelnikom. Wiele tekstów, nawet sprzed kilkudziesięciu lat, wciąż się broniło i było warte przeczytania. Wiele lat później szereg sprzyjających okoliczności sprawił, że mogłam zebrać wspomnienia o Jerzym Turowiczu - zwłaszcza od osób bliskich mu, a dotychczas nieopowiadających o tym publicznie.

Jaki obraz Redaktora pozostał w pamięci tych ludzi?

Osoby ciekawej świata i innych ludzi. Ale też: skromnej, bardziej słuchającej niż skupiającej na sobie uwagę, pracowitej i świetnie zorganizowanej. To był redaktor, który czytał mnóstwo książek, pism zagranicznych, ale nie lekceważył też gazet regionalnych. Był ciekaw każdego wernisażu, nowego filmu w kinie czy premiery teatralnej. Odpisywał na każdy list. Jak Turowicz znajdował na to wszystko czas? Przyznam, że nie wiem... Jerzy Turowicz, choć był naczelnym, u którego drzwi do gabinetu zawsze stały otwarte, przez młodsze pokolenia "Tygodnikowych" dziennikarzy traktowany był z estymą. Piotr Mucharski, obecny naczelny "Tygodnika", opowiadał, że młodzi redaktorzy starali się nie zawracać mu głowy bieżącymi redakcyjnymi problemami. Uważali, że Szef ma ważniejsze sprawy.

Na czym polegała wyjątkowość Turowicza?
Był autorytetem nienarzucającym się. Zawsze otwarty na drugiego człowieka. Pilnie słuchał i każde zdanie brał pod uwagę. Chyba dzięki temu, gdy już zabierał głos, jego opinie były tak celne. Wystarczy przypomnieć choćby przemówienie Turowicza wygłoszone podczas rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu w lutym 1989 roku. Powtórzę za jednym z moich rozmówców, Adamem Michnikiem: Autorytet Turowicza polegał na tym, że żył tym, o czym pisał. Jerzy Turowicz może być inspiracją dla dziennikarzy, w ogóle dla ludzi wierzących. Swoją książkę nie bez powodu zatytułowałam cytatem z Miłosza: "Co zdążysz zrobić, to zostanie". W moim przekonaniu Redaktor był człowiekiem - a świadczy o tym jego życie - który uważał, że nie można obrażać się na rzeczywistość, bo w każdych warunkach można znaleźć przestrzeń do zrobienia czegoś sensownego.

Co zdecydowało o tym, że udało mu się stworzyć w niesprzyjających warunkach dobre, odważne pismo?
Między innymi talentyzm, czyli dar odkrywania utalentowanych autorów. Kimś takim był na pewno Zbigniew Herbert, który pojawił się na łamach "Tygodnika" na długo przed wydaniem swojego pierwszego tomu wierszy. Jerzy Turowicz drukował artykuły także tych autorów, z których poglądami mógł się nie zgadzać. Ważne, by były to teksty na istotne tematy i napisane z talentem. Szeroko otworzył łamy dla osób z innych "parafii światopoglądowych", jak: Paweł Hertz, Wiktor Woroszylski, Antoni Słonimski, Jan Kott, którzy od końca lat 60. zaczęli uważać pismo Turowicza za jedyne przyzwoite, w którym można drukować. Także redaktorzy pisma mogli prezentować na łamach opinie odmienne od poglądów naczelnego. Tadeusz Żychiewicz krytycznie pisał przecież o Soborze Watykańskim II, tymczasem Turowicz opisywał to wydarzenie, jako przełomowe w otwarciu Kościoła na świat współczesny i nie krył tym zachwytu. Uważał też, że autorytet Kościoła wytrzyma każdą polemikę. Tolerancji nie miał tylko dla grafomanów, szczególnie poetów.

Bo lubił poezję. Często ją interpretował, słuchaczy zachwycał tembr jego głosu.

Jerzy Turowicz miał rozległe zainteresowania. Uwielbiał jazz, chodził do teatru, na koncerty i wystawy. Dla niego kultura była jak chleb - czymś niezbędnie koniecznym do przeżycia. O rozległości zainteresowań niech świadczy i to, że pisał teksty zarówno o ludziach ważnych dla Kościoła, jak również na przykład o Marilyn Monroe. Tuż po jej śmierci, chyba jako pierwszy, napisał o aktorce, jako o osobie głęboko nieszczęśliwej, bo widziano w niej wyłącznie piękne ciało, a nie wrażliwą kobietę.

A czy jego ceniono w Krakowie?

Na pewno. Jeden z pierwszych wywiadów, jaki przeprowadzono z Turowiczem po powstaniu Solidarności (wcześniej, z racji istnienia cenzury, możliwości opublikowana takiej rozmowy w ogóle nie brano pod uwagę), ukazał się w "Echu Krakowa". To na tych łamach powiedział, że "pierwszym i podstawowym obowiązkiem dziennikarza jest mówienie prawdy. Mówienie w sposób odpowiedzialny, liczenie się ze skutkami społecznymi". Brzmi banalnie, ale Turowicz wiedział, co mówi - miał wówczas za sobą prawie cztery dekady życia w państwie opartym na kłamstwie. Natomiast proroczo brzmi to, co napisał na łamach "Gazety Krakowskiej" pod koniec października 1981 roku: "Ani dla Solidarności, ani dla władzy, ani dla społeczeństwa nie ma żadnej innej alternatywy, jak ta, by zasiąść przy wspólnym stole i wspólnie szukać dróg wyjścia z kryzysu". Te słowa padły na prawie osiem lat przed otwarciem obrad przy Okrągłym Stole, które zakończyły się wprowadzeniem w Polsce demokracji.

Czy przyjaciołom chętnie udzielał rad?
Uczył samodzielnego myślenia. Jerzy Turowicz nigdy nie mówił, co ktoś ma zrobić. On przenosił problem na inną płaszczyznę. Gdy zaprzyjaźniona osoba zwierzyła się z uczucia do żonatego mężczyzny, napisał do niej długi list o miłości. Ufał ludzkiej inteligencji. Uważał też, że w każdym tkwią duże pokłady dobra i należy stwarzać takie warunki, w których ludzie odkrywaliby w sobie to, co dobre, a nie to, co niegodne.

Kogo włączał do grona swych przyjaciół?
Nikogo nie wykluczał, ale najbliżej był związany z tymi, z którymi łączyła go przyjaźń od dawna - z Antonim Gołubiewem, Stanisławem Stommą, Jackiem Woźniakowskim, ale też Józefą Hennelową i Krzysztofem Kozłowskim. Przyjaźń przenoszona była na całe rodziny, które na przykład razem spędzały wakacje. Pod wpływem Jerzego Turowicza znajdowało się też sporo młodych ludzi. W szarych latach Polski Bieruta czy Gomułki odkrywał przed nimi niedostępny świat zagranicznych galerii, pokazując w mieszkaniu na Lenartowicza albumy z dziełami sztuki albo czytając poezję. Krzysztof Śliwiński, jeden z tych młodych wówczas przyjaciół, powiedział mi: "Jerzy był wyjątkowo ważnym i aktywnym współpracownikiem Pana Boga w dziele stwarzania świata".

Cichy, zapracowany redaktor. Nie przeszkadzały mu te tłumy przewijające się, a nawet pomieszkujące przy Lenartowicza?
Widocznie nie, tym bardziej że sam pochodził z licznej rodziny. Dom żył, Redaktor pracował przy biurku, chyba znakomicie się czując w tym ludzkim rozgardiaszu. Zresztą nie stronił od kuchni i rozmów przy zdezelowanym, pochyłym stole, z którego wszystko spadało. Jedna z córek opowiadała mi, że kiedyś po dłuższym przysłuchiwaniu się temu, o czym mówią córki, żona czy goście, Turowicz wstał od stołu i podsumował: No, tośmy sobie pogadali. Rozmowa była jednak podstawą funkcjonowania domu Turowiczów, pewnie dlatego było w nim tyle ciepłych uczuć i bliskości.

Jakie trwałe ślady pozostały po redaktorze Turowiczu? Oprócz pamięci o jego odwadze, która przejawiła się choćby złożeniem podpisu pod Listem 34 w 1964 roku, protestującym przeciw ograniczaniu wolności słowa, czy wcześniej, gdy nie zdecydował się na opublikowanie po śmierci Stalina hagiograficznego tekstu, za co pismo zostało zawieszone?
Zostali ludzie przez niego i pismo ukształtowani. Zespół redakcyjny, którego uczył, by tych, dla których piszą, traktowali poważnie i bez wyższości oraz tysiące czytelników, którzy nigdy go nie poznali, a mimo to wpłynął na ich myślenie. Dla Jerzego Turowicza ważne było, czym ludzie żyją tu i teraz.

Co jest testamentem Turowicza?

Powinno nim być dla nas jego niezłomne i odważne życie.

Rozmawiała Małgorzata Iskra

Kraków: przetestujmy razem nową siatkę połączeń! [AKCJA]

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska