Wilczarz irlandzki (oryginalna nazwa irish wolfhound) - rasa psów zaliczana do chartów, wyhodowana w Irlandii, historycznie używana do polowań na wilki i jelenie. Teraz wilczarze irlandzkie są psami-towarzyszami, są łagodne i cierpliwe, szczególnie w stosunku do dzieci
***
Wielkość. To pierwsze, co rzuca się w oczy, gdy to 67-kilogramowe, kudłate zwierzę radośnie podbiega do człowieka. Wilczarze irlandzkie, bo mowa o przedstawicielu tej rasy, należą do największych psów na świecie.
Ale Huntera, na tle innych czworonogów, wyróżnia coś jeszcze. To pies-podróżnik. Ze swoimi właścicielami, Elżbietą i Markiem Pisarskimi z Krakowa, zjeździł prawie całą Europę i kawałek świata.
A myślał pies, że jest koniem
Wyspy Brytyjskie są jednym z tych nielicznych miejsc na mapie naszego kontynentu, gdzie Huntera jeszcze nie było. Za to podczas swoich wypraw po Europie kontynentalnej Hunter spotyka czasem Brytyjczyków. A ci zwracają się do niego... „sir”.
Brzmi jak żart, ale to najświętsza prawda: w Anglii psy tej rasy mają tytuł szlachecki i swoje miejsce w gwardii.
Historia tej rasy - wiemy to z wykopalisk archeologicznych - sięga kilku stuleci przed Chrystusem. Inna sprawa, że w XVIII wieku wilczarze irlandzkie wymarły, a rasa ta została sztucznie odtworzona w kolejnym stuleciu.
Państwo Pisarscy „zachorowali” na tę rasę po jakiejś wystawie psów i już wiedzieli: będą mieć takiego przyjaciela. Kto wie, może ta „choroba” wzięła się z ich sympatii do dużych zwierzat? To wszak rodzina rozkochana w koniach.
Hunter, od małego chowany z wierzchowcami i biegający za nimi (oraz jeźdźcami) po lasach - długo chyba myślał, że jest koniem.
U Pisarskich jest tak: pies jest członkiem rodziny i koniec. Nie ma mowy, żeby zostawić go pod opieką kogoś innego w domu. Tym bardziej, żeby „porzucić” go na kilka tygodni w hotelu dla psów. - Jest z nami tak związany, że boję się, że mógłby tego nie znieść - opowiada Elżbieta.
A że Pisarscy nie mieli też zamiaru rezygnować z podróżowania, które kochają, to szybko wzięli go na pierwszą, „testową” wycieczkę. Do Wiednia. Tysiąc kilometrów, w dwie strony, przejechane w jeden dzień. Okazało się, że Hunter świetnie znosi podróż samochodem: składają mu tylne siedzenia tak, że w bagażniku ma rozłożone tylne nogi i zad, a na siedzeniach pasażera spoczywa mu głowa i przednie łapy.
Szybko więc przyszła pora na kolejne podróże: zjechali całą Francję, południe i północ, zatrzymując się w co ciekawszych miejscach. Taką samą objazdówkę zrobili po Hiszpanii (8 tys. km w dwa tygodnie), Włoszech, a kilka tygodni temu - po krajach bałtyckich: Litwie, Łotwie, Estonii.
Raz, tuż przed aneksją Krymu, Pisarscy zabrali wilczarza na (jeszcze ukraiński) Krym. Pies zwiedził też Szwajcarię (razem z Alpami - był na wysokości prawie trzech tys. metrów), Węgry, Słowenię i całą Słowację.
Trochę przeszkód, dużo radości
Nie ma co ukrywać: podróżowanie z psem wiąże się z pewnymi niedogodnościami. Trzeba dostosować się do towarzysza.
Oznacza to: wieczny bałagan w samochodzie. Hunter na licznych postojach (na sikanie i wybieganie się) lubi na przykład wytarzać się w błocie i beztrosko wskoczyć później do auta.
Kolejna sprawa: jedzenie. Hunter, który w Krakowie żywi się suchą karmą, podczas wycieczek strajkuje. Trzeba więc kupować dla niego grillowane kurczaki z bagietką.
Po trzecie: psy, szczególnie tak wielkie, źle znoszą upały. Zatem zwiedzanie miast, szczególnie tych na południu Europy, odbywa sie w przypadku Pisarskich bladym świtem. Neapol w ogóle zwiedzali nocą - właściciel restauracji, w której kręcony był „Ojciec chrzestny”, tak zauroczył się wielkim wilczarzem, że zaprosił całą rodzinę na pizzę.
Tłoku też raczej trzeba unikać - bo gdy turyści (a już szczególnie ci z Azji) widzą takiego „potwora”, natychmiast zaczynają krzyczeć, piszczeć, śmiać się, podchodzić, robić sobie z Hunterem zdjęcia. To oczywiście urocze i miłe, ale przy zwiedzaniu tak zatłoczonych miast jak Paryż czy Rzym - bywa męczące. Jeśli Elżbieta chce zwiedzić muzeum czy kościół, Marek musi pilnować w tym czasie psa. I odwrotnie.
No i jeszcze jedno, zasadnicze, utrudnienie: psy takich rozmiarów nie są mile widziane w hotelach. Pisarscy więc śpią z psem na polach namiotowych.
- Przeszkód jest, jak widać, sporo - śmieją się. - Ale jeszcze więcej radości. Przez Huntera poznaliśmy dziesiątki osób; za sprawą psa podchodzą do nas życzliwiej, są bardziej otwarci. Właściciel plaży w Hiszpanii, widząc naszego psa, zaprosił nas na wino. Ktoś inny poczęstował kolacją. O rozmowach nie mówiąc.
Jeśli się więc chce - dodają - to się da. I warto, żeby i inni właściciele czworonogów wiedzieli: podróżowanie z psem naprawdę jest możliwe. I ciekawe.