Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Oblałam benzyną zabójcę mojego Janusza

Marta Paluch
fot. Andrzej Banaś
Ewa Starańska, która tydzień temu oblała benzyną w sądzie Piotra R., oskarżonego o zabójstwo jej syna, wczoraj też przyszła na rozprawę. Była już spokojna, jednak sędzia nie wpuścił na salę ani jej, ani publiczności.

W ubiegły piątek, gdyby nie interwencja policjanta, doszłoby do tragedii. Pani Ewa chciała podpalić mordercę, ale nie zdążyła - oskarżonego własnym ciałem zasłonił policjant. Dlaczego chciała, żeby Piotr spłonął? - Już nie mogłam wytrzymać, kiedy na każdej rozprawie się śmiał i mówił, że nic mu nie zrobią. Moje dziecko, zdrowe dziecko, które nigdy nie chorowało, leży teraz w ziemi, bo pchnął je nożem - mówi drżącym głosem matka.

Ma 55 lat, ale wygląda starzej. Jest na rencie. Po śmierci syna znów wpadła w depresję, na którą z przerwami leczyła się od 12 lat. Kiedy o nim opowiada, trzęsą się jej ręce.

Janek

27-letniego Janka Starańskiego nazywali w rodzinie Januszem, Jaśkiem. On i jego rodzeństwo nie mieli zbyt wesołego dzieciństwa. 13 lat temu pani Ewie zmarł mąż Marian. Została sama z siódemką dzieci.

Janek był wtedy w gimnazjum i miał problem, żeby je skończyć. Opieka społeczna stwierdziła, że warunki panujące w domu są trudne i umieściła go w domu dziecka. Był w trzech placówkach, uciekał dwa razy. W końcu sędzia zdecydowała, że chłopak może wrócić do domu, musi tylko skończyć gimnazjum. Potem poszedł do pracy. Zaczął w wieku 15 lat.

- Po szkole sąsiad, dobry człowiek, wziął go, żeby go uczyć murarki i budowlanki. Janusz zarabiał a to na buty, a to na inne rzeczy, których potrzebował - mówi pani Ewa. I tak pracował jako budowlaniec - do śmierci. Ostatnie osiem lat w krakowskiej firmie. Ocieplał budynki. W pracy, jak mówi matka, byli z niego zadowoleni. Ufali mu tak bardzo, że woził firmowe pieniądze.

Ostatni obiad

Do śmierci wyglądał bardzo młodo. Pani Ewa wyciąga legitymacyjne zdjęcie syna. Szczupła twarz, poważne spojrzenie, wygląda najwyżej na 20 lat. Kilka lat temu poznał Marysię. Nie wzięli ślubu, ale mieli dwóch synów - obecnie 7-i 5-letniego. Starszy strasznie do Janka podobny. Mieszkali wszyscy razem w Krakowie.

Beata, jedna z sióstr Janusza, miesiąc przed jego śmiercią była u nich na obiedzie. - Rysowałam z dziećmi szlaczki, Marysia zrobiła obiad, częstowała mnie. Nie jadłam, bo nagle sporo osób się zrobiło w domu, chyba z 15, do tego dzieci, więc ten garnek mógł nie starczyć. Janusz mówił, że jest szczęśliwy. Układało mu się, dzieci były zdrowe, miał pracę. Planowali z Marysią, że za tydzień wybiorą się na jakąś dyskotekę, pobawią się - mówi siostra zabitego. Jeszcze w piątek, 11 marca 2011 r., Janek mówił, że nakupi mięsa, kiełbasy, zaprosi całą rodzinę, zrobi grilla.

Janek nie żyje

- To żeśmy mieli rodzinne spotkanie na jego pogrzebie - nie kryje smutku pani Ewa. W niedzielę 13 marca o godz. 9 rano zadzwoniła do niej córka Zuzanna. Strasznie płakała, nie wiadomo było, co się dzieje. Potem kolejny telefon za 20 minut - trzecia córka, Monika. - Powiedziała, że Janek nie żyje - wspomina pani Ewa. 27-latek został pchnięty nożem. - Zmarł, bo po tym pchnięciu żebro się ułamało i przebiło serce. Miał w płucach ponad litr krwi - opowiada Beata. Razem z mamą mają żal do rodziny Marysi. Mówią, że dopiero po trzech godzinach zadzwonili po pogotowie.

Po śledztwie prokurator oskarżył o to zabójstwo Piotra R. To brat bliźniak Marysi.

Rodzinna kłótnia

Jak doszło do tragedii? Dużo tutaj znaków zapytania. Sobota, 12 marca 2011 r., wieczór. Janek z Marysią urządzają ognisko na podwórku. Jest siostra i brat kobiety, i jeszcze kilkoro znajomych z dziećmi. Dzieciaki mają zabawę. W pewnym momencie Piotr R. kłóci się z jednym z uczestników imprezy. Janek chce ich pogodzić. Piotr poszedł do pokoju. Jak mówił śledczym, kroił chleb na kanapki. Janek wszedł za nim. Nie wiemy, co tam zaszło. Gdy na miejsce przybiegli inni uczestnicy imprezy, Janek leżał z nożem w ciele. Według Piotra, na nóż miał się nadziać... przez przypadek. W prokuraturze nie przyznał się do winy.

Jak mówi pani Beata, Janek i Piotr czasem się kłócili. Janek miał za złe konkubinie, że daje bratu pieniądze. - Bo Janek ciężko pracował, więc chciał, żeby te pieniądze były dla dzieci - tłumaczy Ewa Starańska.

Piotr R. miał zresztą nieciekawą przeszłość. Kilka lat temu odsiadywał wyrok z paragrafu za pozbawienie drugiej osoby wolności i narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia. Odbył część kary i zniknął. Był poszukiwany przez policję. Zatrzymano go dopiero po zabójstwie Janusza. Nie powiedział śledczym, czy 12 marca się pokłócił z Jankiem. Zasłonił się niepamięcią.

Do klatki go włożyć

Pani Ewa po śmierci Janka miała myśli samobójcze. W sądzie widywała Piotra R. Tydzień temu nie wytrzymała, przyniosła paliwo i go oblała.

- Nie wstydzę się powiedzieć, że życzę mu jak najgorzej. Żeby go umieścić w klatce na samym środku miasta i napisać co zrobił, niech wszyscy widzą. I spuścić złe psy - kwituje pani Ewa.

Co, gdyby go zabiła? - Najwyżej bym poszła do więzienia - mówi.

Biegli sprawdzą, czy atakując Piotra R. była poczytalna. Prokuratura postawiła jej zarzut narażenia mężczyzny na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia. Grozi jej do trzech lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Oblałam benzyną zabójcę mojego Janusza - Gazeta Krakowska

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska