Słońce rozlewało się po Alejach Trzech Wieszczów. Dzień jeszcze się nie zaczął na dobre, a już było duszno. Trzygwiazdkowy hotel Cracovia dumnie stał wśród ulicznego zgiełku i czekał na mnie. Przez lata stracił może nieco elegancji , ale to nadal jeden z lepiej rozpoznawalnych hoteli w mieście. Kiedy przekroczyłam próg, wszystko ucichło. Tętniące życiem miasto zostało za drzwiami. Na ciągnących się w nieskończoność korytarzach wyłożonych granatową wykładziną panował półmrok i cisza. Goście albo jeszcze spali, albo już wyszli na miasto.
Mundurek
Edyta Starowicz, szatynka z włosami upiętymi w kok, to moja dzisiejsza przewodniczka. Już na mnie czeka. - Najpierw musimy się przebrać - instruuje. Z szafy w dyżurce bierzemy służbowe mundurki: czarną minispódniczkę z białym fartuszkiem, jedwabne pończochy z koronką, szpilki, a do tego miotełkę z piórek… nie, nie, stop! To inna bajka. Ale męskiej części hotelowych gości z pewnością spodobałaby się obsługa w takich strojach. Wracajmy do rzeczywistości. Mundurek składa się tu z beżowej koszulki polo, bordowej spódnicy do połowy łydki, białych skarpet i klapek.
Pracę zaczynamy od przygotowania wózka. Z dyżurki trzeba zabrać czyste ręczniki, koperty, prześcieradła, poszewki, wodę w butelkach, długopisy, mydełka, szampony, ulotki. Do tego środki czystości: chusteczki, papier toaletowy. Czekamy na telefon od pani inspektor, która układa grafik. Dziś do zrobienia jest 20 pokoi. Ruszamy. Wyładowany po brzegi wózek waży chyba z tonę. Trudno go ruszyć z miejsca, ale później już jakoś się toczy.
Sprint po pokojach
Pokój nr 404, "przy gościu" - w hotelowym żargonie oznacza to, że gość w nim mieszka. Pukamy. Otwieramy drzwi kluczem i dla pewności wołamy: dzień dobry. - Zdarza się, że pukam, a gość nie odpowiada - opowiada pani Edyta. - Miał słuchawki w uszach i nie słyszał, albo oglądał telewizję. I niezręczna sytuacja, bo siedzi na przykład z gołym torsem, w samych bokserkach.
Na drzwiach wieszamy kartkę: pokój w trakcie sprzątania. Otwieramy okno i wpuszczamy trochę świeżego powietrza. To, co się dzieje później, to sprint, tyle że na dystansie maratońskim! Żeby wyrobić normę i wysprzątać 18-20 pokoi, trzeba się uwijać. Każda czynność jest przemyślana. Na pierwszy ogień idzie łazienka. Do dyspozycji mamy arsenał środków czyszczących: R1 - płyn codziennego użytku do toalet, R2 - uniwersalny płyn myjąco-odkażający, R3 - do luster i szyb, R4 - do drewna, R5 - odświeżacz, R7 - mleczko do mycia wanny, Sanicit - na kamień. Kiedy sedes i wanna odmakają, bierzemy się za pokój.
Pościel wymienia się co trzy dni, poszewkę na poduszkę - codziennie. Ścielimy łóżko, ścieramy kurze i wracamy do łazienki. Trzeba spłukać środki czyszczące, które w tym czasie toczyły walkę z kamieniem i bakteriami. Wymieniamy ręczniki. Zasada jest taka: ręcznik na podłodze albo w wannie - znaczy, gość życzy sobie, by go wymienić. Zostawiamy mydełko i miniszampon, plastikowy kubek, dodatkową butelkę wody w pokoju. Na koniec przecieramy lustro i podłogę. - Jeszcze tylko sprawdzę, czy nic nie ominęłam, fuknę sobie środkiem odświeżającym i gotowe - mówi pani Edyta.
Czwarte piętro to jej rewir. Zna przyzwyczajenia gości, wie, czego sobie życzą, a czego nie. Niektórzy mieszkają tu tygodniami. - Proszą o dodatkowe ręczniki, suszarkę albo odniesienie rzeczy do prania - wylicza. - Jeśli przy sprzątaniu muszę coś przestawić, zawsze staram się odłożyć z powrotem na miejsce. Idę po kolei, tak mi pokoje szybciej mijają. Dla komfortu psychicznego zaczynam od tych "przy gościu", zanim wrócą z miasta.
Ścielimy równiutko
Pokój 409 - "na czysto". Goście już wyjechali i teraz trzeba go przygotować na przyjazd nowych. Tu czeka nas więcej pracy. Ale za to niespodzianka! Na stole, przykryte ręcznikiem, leżą dwa dolary napiwku. - Pewnie Amerykanin albo Japończyk - zgaduje pani Edyta. - Oni są najhojniejsi. Czasem goście zostawiają też napiwki na recepcji. Zwykle to parę złotych, ale już coraz rzadziej się zdarza. Mamy kryzys - rozkłada ręce.
Goście potrafią zostawić w pokoju najróżniejsze rzeczy: ładowarkę do telefonu, pędzel do golenia, insulinę, koszulkę polo, portfel z dokumentami, książki, kosmetyki, laskę. Wszystko to jest zapisywane w specjalnej książce rzeczy znalezionych. - Był raz nawet wózek inwalidzki - opowiada pokojowa. - Śmiałyśmy się z koleżankami, że hotel ma właściwości uzdrawiające, skoro gość przyjechał chory, a wyszedł na własnych nogach.
Tak jak poprzednio, zaczynamy od łazienki, później przenosimy się do pokoju. Na przyjazd nowych gości trzeba wymienić całą pościel. Poszewki, prześcieradło, koperty lądują w "brudowniku". Świeże prześcieradło zawijamy pod materac, podobnie kołdrę, na to narzutę. Wszystko musi być ułożone idealnie równiutko. A nie jest to proste, bo ręce w gumowych rękawiczkach ślizgają się. W pokoju panuje duchota, tak że po kilku minutach mocowania się z niesforną narzutą jestem już zgrzana i zniecierpliwiona.
Pani Edyta sprząta łazienkę: przeciera sedes, lustro, umywalkę, wannę i wracamy do pokoju. Kurz już opadł, więc można zetrzeć szafki i odkurzyć dywan. W szafie w przedpokoju zostawiamy czyścik do butów, a w szufladzie papeterię i igielnik. Na komódce kładziemy ulotki, notesik i długopis. Na koniec wymienioną pościel wpisujemy do specjalnego formularza.
Pani Edyta skończyła szkołę hotelarską. W orbisowskiej Cracovii pracuje od trzech lat. Nie narzeka, choć przyznaje, że to ciężka praca. Ale przynajmniej - jak mówi - do nudnych nie należy. - Miałam szczęście, że się tu dostałam - podkreśla. - Cracovia jednak słynie. Mama bardzo się cieszyła, jak się dowiedziała. Poznaję tu inne narodowości. Mogę sobie zweryfikować to, co pokazują w filmach. Nie muszę jeździć po świecie, bo świat przyjeżdża do mnie.
Najwięksi bałaganiarze...
Idziemy piętro wyżej. To rewir Barbary Starowicz, zbieżność nazwisk przypadkowa. Sposób działania identyczny. Stukamy do drzwi pokoju nr 500. Otwiera gość w czerwonych bokserkach z telefonem przy uchu. Nie chce sprzątania, prosi tylko o wodę do picia. Następnie pokój 527 - tu nie ma dużo pracy. Goście zostawili względny porządek.
- Austriacy, Włosi, Francuzi, Niemcy - to czyste narody - ocenia pani Barbara. - Z naszymi rodakami różnie bywa. Ci, co przyjeżdżają na konferencje, sympozja, są porządni. Za to młodzież z Izraela zostawia największy bałagan. Chipsy i paluszki rozgniecione na wykładzinie, porozrzucane niedopałki papierosów, rozlana kawa. Torby stoją pod nogami, muszę uważać, żeby się na nich nie potknąć.
Doba hotelowa trwa do godz. 12. Najgorsze są grupy, które siedzą w pokoju do oporu. - Rano nie mamy co robić - mówi pani Barbara. - A później, jak się zwolni naraz kilkanaście pokoi, gonimy z językiem na brodzie. Nie pijemy kawy, nie odpoczywamy, nie jemy. Do wpół do czwartej musimy się wyrobić. Trochę posprzątam u koleżanki, później ona mi odrobi, żeby szybciej szło.
Doprowadzenie do porządku jednoosobowego pokoju zajmuje od 15 do 30 minut. Wszystko zależy od tego, w jakim jest stanie. W chłodniejsze dni organizm dopomina się odpoczynku koło południa. Ale w taki upał jak dziś, już po dwóch, trzech pokojach człowiek marzy o fotelu i chłodnym napoju. Nic z tego. Przed nami jeszcze sporo pracy.
W pokoju nr 528 gość nie zakręcił ciepłej wody i w łazience mamy saunę. Uwijamy się, żeby zdążyć: wanna, umywalka, sedes, łóżko, kurze, ręczniki, mydełko, szampon, podłoga. Te same, monotonne czynności. Po pewnym czasie człowiek wpada w rutynę i działa jak robot. W pokoju 119 próbujemy zgadywać, z jakiego kraju pochodzą goście. Ale nie ma karty pobytu ani żadnych rzeczy, które mogłyby nas naprowadzić na trop. Jest za to zerwana firanka, więc trzeba jeszcze poprawić żabki.
Dosyć!
Jest kilka minut po godz. 13, do posprzątania zostało pięć pokoi. Mamy dobry czas, mogło być gorzej. Ale na koniec trzeba jeszcze zdać brudną pościel i wózek. No i sił coraz mniej. - Wolę wcześniej się wyrobić i później sobie odpocząć, niż teraz robić przerwę - tłumaczy pani Barbara. - Nigdy nie wiem, co zastanę w następnych pokojach, a nie chcę się denerwować. Jak człowiek chodzi, rusza się, to mu się wydaje, że ma nie wiadomo ile sił. Jak już siądzie, kapcanieje, od razu chce się spać. Patrzy tylko, żeby skończyć.
Zmęczenie coraz bardziej daje mi się we znaki. Bolą nogi, plecy. A przecież nie napracowałam się nawet w połowie tak ciężko, jak panie Edyta i Barbara. Pod koniec zmiany miałam już dość wszystkiego. I odkryłam ważną, życiową prawdę: ja nie tyle lubię sprzątać, co nie cierpię bałaganu. Do końca tygodnia łóżko ścieli mąż.