– Prezydent Wałbrzycha i wojewoda dolnośląski zwrócili się z prośbą o pomoc do MON. Rozchodzą się bowiem plotki o ukrytych w pociągu minach, bombach, czy broni chemicznej – mówi Tomasz Siemoniak, wicepremier i minister obrony narodowej. – Wojsko różne rzeczy robi, ale pociągów jeszcze nie wydobywaliśmy.
– Żołnierze będą pracować przez sześć dni po 10 godzin. W tym czasie sprawdzą teren o powierzchni około pół hektara do głębokości jednego metra – wyjaśnia płk. Artur Talik, przedstawiciel Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. – Będą korzystać z wykrywaczy min oraz georadarów ground shark. To urządzenie pozwala wykryć również miny szklane, porcelanowe lub betonowe. W przypadku wykrycia przez żołnierzy niewypałów lub niewybuchów, na miejsce zostanie wezwany patrol saperski z Głogowa. Zostaną zabrane na poligon i tam zdetonowane.
Po zakończeniu badań terenu wojsko ma przygotować raport, który otrzymają m.in. prezydent Wałbrzycha i wojewoda dolnośląski.
Piotr Koper i Andreas Richter, czyli oficjalni znalazcy „złotego pociągu” podchodzą sceptycznie do działań wojska i nie kryją żalu, że władze miejskie i wojewódzki nie wyrażają woli, by z nimi współpracować.
– Prowadząc badania do głębokości jednego metra żołnierze znajdą najwyżej metalowe kapsle z butelek lub puszek – mówi Piotr Koper. – Pociąg istnieje naprawdę i jest zakopany siedem metrów niżej.
Oprócz wojska w sprawę „złotego” pociągu, a właściwie jego znalazców - Piotra Kopra i Andreasa Richtera, zostały zaangażowane również prokuratura i policja. Do prokuratury wpłynęło bowiem zawiadomienie od wojewódzkiego konserwatora zabytków. Poinformował, że znalazcy pociągu prowadzili jego poszukiwania bez wymaganych zezwoleń z użyciem georadaru. Jest to wykroczenie zagrożone grzywną, ograniczeniem wolności, a nawet aresztem do 30 dni. Prokuratura przekazała sprawę policji. Piotr Koper i Andreas Richter nie składali jeszcze wyjaśnień w sprawie. Z posiadanych przez nas informacji wynika, że policja na razie gromadzi materiał dowodowy w sprawie.