Opadła już fala komentarzy po zaprzysiężeniu Baracka Obamy i objęciu przezeń urzędu prezydenta najpotężniejszego, choć wciąż słabnącego, mocarstwa.
Zastanawiali się redaktorzy, eksperci i profesorowie, czy oliwkowy przystojniak upozowany
na aktora filmowego dotrzyma obietnic i czy sprosta wspaniałym perspektywom, które z telewizyjną elokwencją roztacza.
Czy Ameryka pod jego przewodem podniesie się z zapaści nieudanej prezydentury Busha, czy znowu będzie niedoścignionym wzorem i nadzieją dla wolnych ludzi na całym świecie, czy dla jej coraz bardziej sfrustrowanych obywateli spełni się nareszcie sen o "amerykańskim marzeniu"?
Nikt jednak nie zauważa, że wcale nie o to chodzi i nie dlatego Obama jest u władzy, bo przebił przeciwnika w licytacji obiecanek.
Któż z nas nie opowiadał bajek dzieciom? One nie są głupsze od nas i bezbłędnie wiedzą, że nie ma dobrych wróżek (prędzej zdarzają się złe czarownice), że zajączki nie mówią ludzkim głosem,
a wilki nie dają się tak łatwo podejść Czerwonemu Kapturkowi.
Ale przecież nie o to w bajkach chodzi, tylko o roztoczenie wizji innego, lepszego świata, w którym dobro za-wsze zwycięża, sprawiedliwość bierze odwet na złości, a cnota - choć wystawiona
na szwank - musi zatriumfować. Jakże jej potrzebujemy, nie tylko jako dziatwa - bardziej przecież niż scynicznieli dorośli przerażona bylejakością świata.
Nie budźmy Ameryki , niech będzie przez chwilę szczęśliwa jak nasze dzieci
Potrzebujemy tych pięknych i porywających baśni tym bardziej, im głębiej i beznadziejniej czujemy się zablokowani w pozbawionej perspektyw codzienności. Dlatego opowiada je kino, sączy telewizja (stąd poczciwe seriale o ileż większą mają widownię niż publicystyka), politycy z ich pomocą usiłują ciułać głosy.
Częściej jednak łamią sobie na tym nogi i karierę, bo do roli bajarza zdolnego zachwycić i choć
na chwilę uwieść tłumy mało kto się nadaje. Usiłowali nam wcisnąć swoje bajędy o "IV Rzeczypospolitej" Kaczyńscy z Ziobrem i kim tam jeszcze, ale szybko się okazało, że lepiej sprawdzają się w roli Baby-Jagi.
Donald Tusk trochę zgrabniej gra na czarodziejskim flecie, ale też co chwila słychać fałszywe tony.
A przecież wcale nie tak dawno uwiódł Polaków swoją niezwykłą chłopską baśnią Lech Wałęsa i tylko na chwilę przebił go samorodny talent z Peru - Stan Tymiński.
Lądowanie okazało się twarde, lecz zadurzenie było głębokie. Bo nie tylko snujący swoje bajędy musi wykazać się talentem, osobowością i sylwetką pasującą do naszych nadziei i wyobrażeń
o świecie, ale trzeba trafić na odpowiedni moment historyczny, by być wysłuchanym i pokochanym przez tłum.
Dlatego dzieci dopiero zaczynające swoją okrutną przygodę ze światem tak bardzo potrzebują baśni, jednak są chwile, kiedy dorośli pożądają ich jak spragniony wody.
Bo w bajkach wcale nie chodzi o to, by się sprawdziły, aby zajączek zwyciężył wilka, a Czerwony Kapturek uratował babcię. Chodzi o chwilę wy-tchnienia od tego, co i tak dobrze wiadomo,
o ukojenie tylekroć zranionych oczekiwań, o szczęście, które i tak za chwilę nas opuści.
Dlatego zmęczona, sfrustrowana, przegrana tak w Iraku, jak w Afganistanie, przerażona utratą milionów miejsc pracy Ameryka tak bardzo potrzebuje baśni, a Obama jak mało kto nadaje się
na ich opowiadacza.
Nie budźmy Ameryki, niech będzie przez chwilę szczęśliwa jak nasze dzieci przed zaśnięciem,
bo jutro wszyscy obudzimy się w tej samej przygniatającej szarości.
Tak jak nie sprowadzajmy do rzeczywistości kolegi z pracy, którego właśnie szef pochwalił
za zdolności i inteligencję, żeby osłodzić mu jutrzejsze wypowiedzenie już czekające w szufladzie. Nie burzmy świata dziewczynie, której wybranek właśnie wyznał miłość, choć jutro ją zdradzi
i porzuci. Oni są szczęśliwi, oni wciąż śnią swoje piękne marzenia.
Jeszcze niedawno zarówno prezydent Kwaśniewski, jak i prezydent Kaczyński gorliwie robili wszystko, czego życzył sobie nadprezydent George Bush. Przed paroma dniami poprzednik Obamy, odchodząc ze stanowiska, ani się z nimi nie pożegnał, ani nie podziękował.
Odbył pożegnalną rozmowę nawet z przywódcami Grecji, która nie dała ani jednego żołnierza
do Iraku i Afganistanu. Na rozmowę z Polską nie starczyło mu czasu. Tak kończą się bajki.