Na nowym cmentarzu w Zakopanem grób Józefa Oppenheima zwraca uwagę swoją nowością, choć od śmierci drugiego po Mariuszu Zaruskim kierownika TOPR-u upłynęło już 67 lat.
Poprzedni nagrobek kilka razy się zawalił, stając się symbolem zapomnienia, w jakie popadł człowiek wyjątkowo dla Zakopanego zasłużony. Pamięć o nim postanowił przed kilku laty odświeżyć historyk Wojciech Szatkowski i wspólnie z obecnym naczelnikiem TOPR Janem Krzysztofem spowodował odnowienie miejsca wiecznego spoczynku jednej z najbarwniejszych postaci "zimowej stolicy Polski".
Szatkowski, autor wydanej niedawno monografii "Goralenvolk. Historia zdrady", pracuje teraz nad książką o Oppenheimie. A jest o kim i o czym pisać, bo życiorys tego niezwykłego człowieka wciąż kryje w sobie niewyjaśnione tajemnice.
Tatrami zauroczony
Z jakiego powodu Szatkowski zainteresował się Oppenheimem? - Razem z Wandą Gentil-Tippenhauer, czyli Rudą, mieszkali od mojego domu, w prostej linii, jakieś dwieście metrów, w drewnianym domu przy ulicy, która obecnie nazywa się Krzeptówki-Boczna. Dom ten istnieje do dziś. Mój dziadek był przyjacielem Opcia, podwoził do Zakopanego na swym słynnym harleyu ciotkę Zosię, czyli Zofię Krzeptowską "Kapuchę" i braci mojej babci. Dość często bywał u Szatkowskich. I to jest pierwszy powód. Drugi, ważniejszy, jest taki, że był to człowiek niezwykle barwny i interesujący - mówi.
Życiorys jak z powieści awanturniczej.
Jeszcze zanim pojawił się pierwszy raz w Zakopanem, przeżył wiele. Miał 17 lat, kiedy zaczął przygodę z ruchem rewolucyjnym. Warszawiak z urodzenia, od 1904 roku działał w PPS "Proletariat". Nie rzucał bomb, pracował w konspiracyjnej drukarni, ale za to też groziła co najmniej katorga. I parę razy udało mu się jej uniknąć nie tyle dzięki interwencji sił wyższych, co własnej przytomności umysłu i brawurze.
Tak pisze o tym Wanda Gentil-Tippenhauer w maszynopisie przechowywanym w Muzeum Tatrzańskim: "…Szedł wówczas do pracy ulicą Bracką z kolegą, kierownikiem drukarni (każdy z osobna), gdy jego bystry i spostrzegawczy wzrok spostrzegł tajniaków. Bez wahania skręcił w boczną ulicę, niknąc im z oczu. Jego towarzysz, mniej bystry, wpadł w ręce policji w bramie drukarni i palnął sobie w łeb na oczach świadków…"
Już z tych paru zdań widać, że nie były to żarty.
Miał 23 lata, kiedy w roku 1910 przyjechał po raz pierwszy do Zakopanego. I już tu został. Jak napisze po latach Wanda Gentil-Tippenhauer, "Zauroczyły go góry i Tatry". W taternictwie i narciarstwie wysokogórskim znalazł ujście jego niespokojny duch. A wrażliwość, która we wczesnej młodości pchnęła go w szeregi rewolucjonistów, teraz uczyniła z niego ofiarnego ratownika TOPR. A także znakomitego fotografa, bo jak mało kto, piękno Tatr oddał Opcio na szklanych płytkach i zdjęciach, publikowanych na kartach pocztowych i w albumach.
Dzisiaj niektórzy się dziwią, że w roku 1914 Mariusz Zaruski, choć w pogotowiu pierwsze skrzypce grali góralscy przewodnicy, na swego następcę wybrał właśnie jego, nie dość, że cepra, to w dodatku Żyda.
Żył pełną gębą
- Rozmawiałem kiedyś z Witoldem H. Paryskim i zadałem mu to pytanie - mówi Szatkowski. - Odpowiedź była krótka: A kogo miał wybrać? Sam Zaruski, a także Bednarski, Zdyb i prawie wszyscy góralscy przewodnicy poszli na wojnę. Został Oppenheim, który tę wojnę miał gdzieś. Ponadto Zaruski mu ufał, bo znał jego charakter, a zwłaszcza oddanie dla pogotowia.
A to, że był z pochodzenia Żydem, góralom nie wadziło. Zresztą Józef Oppenheim tak wrósł w zakopiański pejzaż, jako człowiek gór, że w tamtych czasach na jego pochodzenie chyba mało kto zwracał uwagę.
Swym barwnym życiem dawał za to okazje do licznych plotek, nie zawsze prawdziwych. Niektóre z nich pokutują do dzisiaj. Wojciech Szatkowski od czasu do czasu znajduje w gazetach różne nonsensy na temat Oppenheima. Wtedy reaguje, niekiedy ostro.- Nie mam monopolu na Oppenheima - mówi. - Ale to nie był byle kto. Nie wypada więc przekręcać przynajmniej tych faktów z jego życia, które są od dawna dobrze znane. Tym bardziej, że książki na ten temat są dostępne niemal w każdej bibliotece, choćby "Pępek świata" Rafała Malczewskiego czy "W stronę Pysznej" Wandy Gentil-Tippenhauer i Stanisława Zielińskiego.
Ze źródeł tych wyłania się portret człowieka wielowymiarowego, pełnego fantazji, który, jak zauważył Rafał Malczewski, "żył tak jak chciał i żył pełną gębą". - Miał znaczące osiągnięcia jako taternik - przypomina Szatkowski. - Dokonał wielu pierwszych wejść letnich i zimowych w Tatrach, m.in. północną ścianą Czarnego Mięguszowieckiego Szczytu i na Młynarza oraz na Kaczy Szczyt z Józefem Lesieckim, narciarzem SN PTT. Jako członek, a później kierownik TOPR, uczestniczył w ponad siedemdziesięciu wyprawach ratunkowych, w tym wielu ciężkich, jak na przykład po ciało Wincentego Birkenmajera na Galerię Gankową.
A przy tym nie był "żadnym przodownikiem", żeby znowu użyć słów Rafała Malczewskiego, który dodawał: "…przeciwnie, umiał i lubił się wybyczyć w górach czy dolinach, po schroniskach, pod wantą, w kolibie czy wreszcie w klubie... Był romantykiem w głębi duszy i optymistą, i wierzył, że ludzie nie są źli, wierzył, że słabszego nie należy bić. W dużo obłędnych rzeczy wierzył".
Nie mogło być w Zakopanem nikogo, kto by go nie znał przynajmniej z widzenia, a to choćby z powodu owego słynnego harleya z przyczepą, jednego z niewielu w okolicy, którym nie tylko podrzucał ratowników do Kuźnic, ale i obwoził się z Rudą Wandą, malarką, z którą łączyła go zapewne nie tylko górska przyjaźń.
Spirala niechęci
Po wybuchu wojny pojechał najpierw na wschód na tym samym harleyu, potem w 1942 r. dotarł do Warszawy…
Wziął udział w Powstaniu Warszawskim, a po wojnie wrócił do ukochanego Zakopanego. Jednak niesnaski z dawnymi kolegami uniemożliwiły mu powrót do TOPR-u. Czyżby komuś zaczęło przeszkadzać jego żydowskie pochodzenie? - Nie sądzę. W Zakopanem przeszkadzał głównie Korosadowiczowi i Paryskiemu, to oni nakręcali przeciw niemu spiralę niechęci - mówi Wojciech Szatkowski.
Zbigniew Korosadowicz, w latach międzywojennych jeden z czołowych taterników, był w roku 1945 kierownikiem TOPR i z pewnością czuł w Oppenheimie konkurenta.
Nie przebierał w środkach, by się go pozbyć. Do sądu koleżeńskiego Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego skierował skargę, w której zarzucał Oppenheimowi, jako kierownikowi TOPR przed wojną: "...zaniedbywanie swoich obowiązków, traktowanie Pogotowia jako instytucji zarobkowej, żerującej na ludzkim nieszczęściu, tj. sprzeczne z ideologią założyciela Pogotowia Mariusza Zaruskiego, nieuczciwe gospodarzenie funduszami TOPR, prowadzenie przez Oppenheima niezwykle szkodliwej polityki po linii schlebiania przewodnikom góralskim". Korosadowicz sam też sformułował wniosek: "Oppenheim jest osobnikiem szkodliwym społecznie, którego należy usunąć z Pogotowia".
Szatkowski przestudiował akta sprawy, znajdujące się w archiwum Muzeum Tatrzańskiego. - Oppenheim nie był święty, miał swoje wady, ale decydowały personalne niechęci - uważa.
Korosadowicz, oskarżający swego poprzednika, też do nieskazitelnych nie należał. Podczas okupacji to on z nadania Niemców kierował pogotowiem (zwanym wtedy Tatra-Bergwacht). Po wojnie najwyraźniej chciał się na tym stanowisku utrzymać. Wszelkimi sposobami. W sierpniu 1945 sąd koleżeński PTT uniewinnił byłego kierownika, stwierdzając, że "kol. Oppenheim nie dopuścił się zarzucanych mu czynów, kolidujących z honorem i uczciwością". Mimo to…
- Kilka dni później Oppenheima skreślono z listy członków Pogotowia - mówi Wojciech Szatkowski. - Mocno to wszystko przeżył i do ratownictwa nigdy już nie wrócił.
Dlaczego zginął?
Dlaczego zginął Józef Oppenheim, nie wiadomo do dzisiaj. Pewnego lutowego wieczoru 1946 roku do jego domu na Krzeptówkach weszli dwaj uzbrojeni mężczyźni i zastrzelili go. Towarzysząca mu w tych ostatnich chwilach Wanda Tippenhauer została postrzelona w głowę, jednak przeżyła. Wiadomo, kto strzelał, ale z jakiego powodu, wciąż nie jest jasne.
Od tamtego czasu wielokrotnie przypisywano to morderstwo Ogniowi, podkreślając, że Oppenheim był Żydem, co miało stanowić jeszcze jeden dowód "patologicznego antysemityzmu" słynnego partyzanta. Sprawa wydaje się bardziej skomplikowana.
Nazwiska zabójców są znane, wiadomo, że należeli oni do żołnierzy Ognia. Jednak motywów swego czynu nie mieli możności wyjawić. Jeden z nich zginął wkrótce podczas potyczki z KBW w Kościelisku. Drugi też szybko pożegnał się z życiem.
Każdy więc przypisuje im takie pobudki, jakie mu wygodnie. Niektórzy będą się upierać, że był to zwykły mord rabunkowy, co mogłoby wyglądać prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że z willi nic nie zginęło. Inni skorzystają z kolejnej okazji, by dopisać Oppenheima do listy ofiar polskiej nienawiści do Żydów.
I być może tak już zostanie.
Chyba… Chyba, że zmieni to Wojciech Szatkowski, który na potrzeby swej książki planuje przetrząsnąć zasoby Instytutu Pamięci Narodowej. Być może tam kryje się rozwiązanie zagadki. - Mam już pewne przypuszczenia, ale nie chcę ich zdradzać przedwcześnie. Jeśli się potwierdzą, znajdą się w książce - obiecuje.