https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ostra jazda po powodzi

Piotr Rąpalski
Trasa dla wielu wyda się bułką z masłem, ale po jeździe w ulewie, w popowodziowym krajobrazie i przez drogi zamienione w potoki, bułka mocno czerstwieje
Trasa dla wielu wyda się bułką z masłem, ale po jeździe w ulewie, w popowodziowym krajobrazie i przez drogi zamienione w potoki, bułka mocno czerstwieje Piotr Rąpalski
Plan był prosty. Miałem bez większego wysiłku przejechać trasę wzdłuż kapliczek pod Kalwarią Zebrzydowską. Tylko góra Chełm i Lanckorońska Góra wydawały się miejscami, które wycisną ze mnie trochę potu. Pycha to jednak pierwszy z grzechów głównych. Zamiast jednej trasy postanowiłem naraz zrobić dwie. Zmrok dopadł mnie w środku lasu na Leskowcu.

W trasę ruszyłem niedługo po powodziach, które dotknęły Małopolskę. Naiwnie spodziewałem się "ciszy po burzy". Nic z tego. Kiedy wytachałem bicykl z pociągu, lunęły na mnie hektolitry deszczu. Z pelerynką z ortalionu kupioną w kiosku za 3 zł, a szytą na wzór meksykańskiego ponczo zacząłem pedałować ku przeznaczeniu.

Ucieczka do lasu
Od stacji PKP przez centrum Kalwarii wdrapuję się pod klasztor oo. Bernardynów. Z jazdą ma to mało wspólnego. Raczej wyprowadzam rower na spacer, bo podjazd jest bardzo stromy. Nos przy ziemi. Ba! To Golgota, a ja oprócz grzechu pychy, o czym będzie później, również nie umiarkowałem w jedzeniu i piciu. Tymczasem pokusa czai się wszędzie. Gdy widzę zakonnice przebiegającą drogę z dwumetrowym, świeżutkim chlebem w rękach, kiszki zaczynają mi grać marsza. W pobliskim sklepie kupuję kawałek "wiejskiej" i bułkę. Kiedy docieram pod klasztor, rozlegają się dzwony. Przy ich dźwięku ruszam dalej.

Jadę wzdłuż zielonego stoku, pokrytego bukowym i kasztanowym lasem. Wśród drzew majaczy mała kapliczka. To zaledwie przedsmak "sakralnego" szlaku. Kapliczki wyrastają jedna koło drugiej. Docieram do rozstaju dróg. W lewo Dróżki Matki Bożej i Ratusz Piłata, w prawo Dróżki Pana Jezusa. Trasa każe jechać "za Bozią". Kamienistą drogą płynie strumień. Koła ślizgają się na ostrych kamieniach. Spokojnie, w plecaku mam zapasową dętkę. Rozpędzam się, ale po parudziesięciu metrach muszę ostro hamować przed przejazdem kolejowym. Wjeżdżam na drogę wśród pól.

Niagara spływa po twarzy
Rozpoczyna się podjazd na górę Kamionka. Nie jest lekki, ale prowadzi przez zielony las. Szkoda, że ludzie tyle tu śmiecą. Spod kół wyskakuje butelka po wódce. Na szczycie stoi kapliczka św. Antoniego. Napis pod strzechą dodaje otuchy. Na mojej zroszonej deszczem i błotem spod kół twarzy pojawia się uśmiech. Czytam: "Święty Antoni, niech nas twa prośba od złego obroni". Rap wkrada się na ołtarze.
Stąd zapewne rozciąga się przyjemny widok na lasy góry Chełm, ale przez ulewę widzę tylko wielką szarą plamę. Spod kapliczki ruszam ostro w dół.

Oj, nie szarżuj Rąpalski. Kusi,aby rozpędzić się do prędkości nadświetlnej, ale mokra droga i pędzące auta odstraszają. Na liczniku trochę jednak jest i żałuję, że nie zamontowałem przedniego błotnika. Niagara spod kół ochlapuje mi twarz. Brakuje maski, rurki i płetw. Zjeżdżam do Stryszowa. Chłopaki z MPK w Krakowie powinni zobaczyć tutejsze przystanki . Mają szybę, która osłania czekających na autobus. Idealne miejsce na bułkę i kiełbachę. Ruszam dalej. W Stryszowie zajeżdżam jeszcze pod stary folwark i mały dworek z XVI wieku, który za komuny zmieniono w PGR. Teraz to filia muzeum Zamku na Wawelu.

Nagła zmiana trasy
Jadę na południe od Stryszowa w kierunku zachodniego zbocza góry Chełm. Zgodnie z trasą mam skręcić na wschód i skierować się na Lanckoronę. Ale zacząłem myśleć. Niestety. Godzina młoda, inna trasa tuż obok, czemu by nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu i nie wywinąć "ósemeczki"? Zamiast na Lanckoronę jadę w kierunku Zembrzyc. Z trasy 13 przeskakuję na nr 21.

Na razie pruję z górki, ale po chwili zaczyna się podjazd przez las. Chwilę odpoczynku robię sobie w szkółce leśnej. Mają tu wyrosnąć wielkie sosny. Na razie sięgają mi do pępka. Jadę dalej. Mijam pola uprawne, których strzegą strachy na wróble stojące w doniczkach, ubrane w markowe dresy, z głowami zrobionymi z puszek po piwie. U nas w Krakowie strach sieją podobni jegomoście. Niestety z krwi i kości. Często z maczetami.
Przez bagnistą plażę
Wjeżdżam do Zembrzyc obok starego kościoła. Przerażają mnie domy, które kantem wychodzą na ulicę. Jak można tak mieszkać, kiedy co chwila wielkie tiry mijają o włos twoją kuchnię czy salon? Z Zembrzyc kieruję się lewym brzegiem rzeki Skawy na Suchą Beskidzką. Chwila nostalgii. W okolicach położonego nieopodal Makowa Podhalańskiego, we wsi zwanej Juszczyn, spędziłem sporą część dzieciństwa jako "wczasowicz z Krakowa". Pierwsze całowanie się z dziewczyną, pierwsze tanie wino i papieros. Łezka kręci się w oku.

Płakać mi się też chce, kiedy brnę po połowę koła w błocie. Normalnie wzdłuż rzeki biegnie zapewne ubita droga, ale po powodziach zamieniła się w bagnisty szlak. Kiedy schodzę z roweru, bagno zasysa mi buty. Noga niknie po kostki w szlamie. Staram się jechać koleinami, które zrobiły traktory i ciężarówki. Tam podłoże jest twardsze.

Dojeżdżam do nowego mostu na Skawie. Jego żółto-niebieska konstrukcja nawet nie razi po oczach. Wygląda ciekawie na tle zielonego lasu. Mijam koparki i robotników, którzy patrząc na mnie pukają się w głowy. Nic dziwnego, bo do "Suchej" jedzie się przez wodniste bagno. W końcu trafiam do miasta. Pełno tu maturzystów. Ociekający błotem wyglądam wśród nich jak kloszard. Tylko że ja mam już magistra, a przed nimi jeszcze pięć lat mordęgi. W Suchej Beskidzkiej można zwiedzić zamek zwany "małym Wawelem" i odwiedzić słynną karczmę "Rzym". Ponoć to w niej legendarny Pan Twardowski spotkał się z diabłem.

W sklepie spożywczym kupuje kawał "wiejskiej" i bułkę. Patrzę na zegarek i... ogarnia mnie niepokój. Późno. Obliczam na mapie, pytam ludzi i okazuje się, że raczej nie mam szansy wrócić na pierwszą trasę i zdążyć na pociąg do Krakowa. Dzwonię do schroniska na Leskowcu. Miła pani rezerwuje mi miejsce. Rzuca jednak szorstko. - Po ósmej kuchnia już zamknięta! Wyobrażam sobie jak zmarznięty, bez herbaty i ciepłego posiłku kładę się spać. Wsiadam na rower i gnam przed siebie.

Zmrok, mgła i przerażenie
Jadę drogą na około Lipskiej Góry w kierunku na Stryszawę. Później odbijam na Krzeszów. Trzeba się piąć do góry. Jest parę zjazdów, ale przypominają mi tylko o tym, że kolejny podjazd będzie dłuższy. Pełno ślimaków na drodze. Pełzną bez skorup zostawiając za sobą śluzowaty ślad. Nie wszystkie udaje mi się wyminąć. Słyszę za sobą mordercze "plask", "plask".

Burczy w brzuchu. Siadam na ławeczce i pałaszuję "wiejską". Lepsza niż ta z Kalwarii. Tamta była za bardzo postna, ale cóż - miejsce zobowiązuje. Dojeżdżam do Krzeszowa. Stąd zaczyna się podjazd pod górę Leskowiec. Wjeżdżam do wsi Targoszowa. To ostatni bastion cywilizacji przed drogą na szczyt. Słońce coraz niżej. Pędzę dalej, prosto w szpony niemałych kłopotów. Trasę wytyczono po polnych i leśnych drogach. Sęk w tym, że jednych i drugich jest tu mnóstwo. Wiją się i przeplatają. Powódź spowodowała, że ciężko odróżnić zalane drogi od potoków. Makabra. Wybieram polegając na intuicji. Jechać się nie da. Wtaczam rower niczym Syzyf swój głaz. Jestem w głuszy. Kilnaście metrów dalej przebiegają sarny. Mam nadzieję nie spotkać jelenia, bo jeszcze moją kierownicę weźmie za rogi konkurenta.

Źle wybrałem. Doczłapuje do miejsca, gdzie prowadzi się wycinkę drzew. Wielka tablica zakazuje wjazdu. Próbuję innej drogi. Wyskakuję na polanie wśród sosen. Nie jest wesoło. Opadła mgła. Nie widzę dalej niż na pięć metrów. Schroniska brak, a zapada zmrok. Pędem wracam do ostatnich zabudowań i znajduję żółty szlak. Nim z powrotem wdrapuję się na górę. Padam z nóg taszcząc teraz znienawidzoną kupę żelastwa. Uratowany! Widzę schronisko. Okazuje się, że było za polaną, na której już byłem. Zmyliła mnie ta cholerna mgła.
W schronisku
Obiadokolacja za 33 zł. Pomidorowa, schabowy i piwko. Należy mi się. Łóżko z pościelą 29 zł. Gospodyni informuje mnie, że jeszcze dwóch innych rowerzystów miało być u niej. Zadzwonili i zrezygnowali. Jestem sam. Rozpiera mnie duma. Przemoczone ubranie wieszam na piecyku i padam na łóżko. Zasypiając modlę się, aby ciuchy choć trochę podeschły przez noc. Innych nie mam. Durny ja.

Zerwany most
Rano zjeżdżam ze schroniska w kierunku miejscowości Mucharz. Pod górkę było ciężko, ale z niej też niełatwo. Szybko zdzierają mi się klocki hamulcowe. Zaciskam rączki na kierownicy z całych sił. Wspomagam się nogami przy redukcji prędkości.Podeszwy drą ściółkę, a później asfalt. Inaczej rozpędzę się i zabiję.

Problemy jednak się nie kończą. W Mucharzu miałem przejechać most na Skawie. Okazuje się, że most zmyła powódź. Jadę więc znów na Zembrzyce. Stąd leśną drogą wracam na górę Chełm i pierwszą trasę. Przez Skawinki jadę do Lanckorony. Guma na butach, którymi hamuję, zaczyna grzać mnie w nogi. Kto by pomyślał, że po tej mordędze ucieszę się z widoku kolejnego podjazdu. Wjeżdżam na Lanckorońską Górę. Podziwiam widoki, ruiny zamku i starą drewnianą zabudowę. Zjeżdżam do stacji PKP. Pociąg za dwie godziny. Poleżę sobie trochę. W bezruchu.

Wybrane dla Ciebie

Kibice Puszczy pożegnali ekstraklasę w Niepołomicach

Kibice Puszczy pożegnali ekstraklasę w Niepołomicach

Kibice Cracovii byli z zespołem do końca. Nie zawiedli się

Kibice Cracovii byli z zespołem do końca. Nie zawiedli się

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska