- Od czterech lat jest Pan związany z Oświęcimiem. Wcześniej jednak bronił barw Soły. Teraz zdecydował się Pan na przygodę z drużyną z drugiej strony rzeki, czyli z Unią, która awansowała do IV ligi.
- Po odejściu z Soły nie mogłem narzekać na brak ofert. Miałem propozycję z Czańca, który pożegnał się z trzecią ligą. Skoro jednak z tamtego klubu, kiedy występował na szczeblu międzywojewódzkim, zawodnicy odeszli właśnie do Unii, to coś tam musiało być nie do końca w porządku. Mogłem iść na Śląsk, czy zostać grającym szkoleniowcem w Nadwiślaninie Gromiec w okręgówce. Uznałem, że na trenerkę mam jeszcze czas. Kusząca była oferta z Trzebini, która awansowała do zreformowanej trzeciej ligi, ale wcześniej podjąłem rozmowy z Unią, więc nie chciałem wystawiać oświęcimskiego prezesa do wiatru. Poza tym, w Unii mają pewną wizję zespołu, co też miało dla mnie znaczenie. No i są jeszcze kibice. To, jaką fetę zorganizowali w Kętach w tzw. meczu przyjaźni, to mistrzostwo świata. Chciałoby się powiedzieć, że nadchodzi czas Unii. Z taką właśnie nadzieją rozpoczynam w niej pracę.
- Nie traktuje Pan przyjścia do Unii jako sportowej degradacji? Soła występowała przecież klasę wyżej...
- Nie. Już raz kiedyś przeszedłem podobną drogę. Z trzecioligowej Janiny trafiłem do czwartoligowej wówczas Soły. Wtedy też nie brakowało ludzi, którzy pokazywali mi palcem na czoło. Powiedziałem, że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby potem móc wykonać dwa do przodu. W przypadku Soły znalazło to potwierdzenie, więc dlaczego nie miałoby się powtórzyć w barwach Unii.
- Widział Pan kiedyś Unię w akcji, że bez wahania przyjął Pan jej ofertę?
- Widziałem Unię wiosną na jej boisku, w derbach Oświęcimia, w okręgówce, przeciwko rezerwom Soły. Mecz stał na wysokim poziomie. W rezerwie Soły wystąpiło kilku zawodników z „jedynki”. Unia prowadziła 1:0, potem przegrywała 1:2, by ostatecznie wygrać 4:2. Ma w swoich szeregach kilku zawodników z wyższych szczebli. Wychowankowie są spragnieni sukcesu. Myślę, że szybko odnajdę się nowym gronie.
- Nie ma Pan żalu do Soły, że zbyt łatwo zrezygnowano z jego usług?
- Nie powiem złego słowa na Sołę. Poznałem tam fajnych ludzi. Dalej mam tam wielu kolegów. Cóż, rozstania są wpisane w życie piłkarza podobnie jak u trenerów. Z piłkarzami jest jak z trenerami, są przyjścia i rozstania.
- Ile ma Pan na swoim koncie awansów?
- Trzy. Dwa w Janinie; najpierw do czwartej, a potem do trzeciej ligi i z Sołą do trzeciej ligi.
- Zawsze grał Pan w obronie?
- Nie. Wcześniej byłem ofensywnym zawodnikiem. W Janinie ustawiano mnie w ataku. Jednak tam trudno było strzelać gole, bo zespół grał bardzo defensywnie, więc i okazji bramkowych było mało. W Sole zaczynałem na lewej pomocy, bo miała zawodników od strzelania goli. Potem zostałem jednak przesunięty na bok obrony i tak już zostało.
- Ile zdobył Pan bramek w sezonie będąc ofensywnym zawodnikiem?
- Różnie z tym bywało. Jeden sezon w Libiążu zamknąłem 14 trafieniami. Później było ich tylko 5.
- Wszystkie strzelone gole dają satysfakcję, ale czy jest taki, którego wspomina Pan najmilej?
- To było w trzeciej lidze, w barwach Janiny, kiedy moje trafienie w 89 minucie dało nam remis 1:1. Było ono także przedniej marki, bo po zagraniu z rzutu rożnego uderzyłem z ostrego kąta, w bliższy róg, pod poprzeczkę.
- Czy można zaryzykować stwierdzenie, że Pana znakiem rozpoznawczym są rzuty wolne?
- Będąc lewonożnym zawodnikiem trenerzy powierzali mi wykonywanie stałych fragmentów z prawej strony pola karnego. Sporo pracuję na treningach nad tym elementem. Mam jakieś warianty zaskoczenia przeciwnika, ale może nie będę o nich głośno mówił, żeby zostawić sobie coś na ligę (śmiech).
- Jak zaczęła się Pana przygoda z futbolem?
- Zaczynałem późno, bo jako 11-latek. Mówię tak dlatego, że teraz w piłkę kopać zaczynają już cztero- czy pięciolatkowie. Jestem wychowankiem Victorii Jaworzno. Właśnie tam, mają 16 lat, zaliczyłem swój seniorski debiut.
- To szybko. Czy nie miał zatem ofert z wyższych szczebli?
- Miałem. Z Zagłębia Sosnowiec i Szczakowianki Jaworzno, które występowały w drugiej lidze. Wtedy to było zaplecze najwyższego szczebla rozgrywek, czyli I ligi, bo nie było jeszcze ekstraklasy. Działacze z macierzystego klubu nie chcieli się zgodzić na transfer. Postanowiłem na rok wyjechać do Anglii, żeby po powrocie stać się wolnym zawodnikiem. Po powrocie bawiłem się w futbol głównie w hali. Właśnie tam spotkał mnie przypadkowo prezes libiąskiego klubu, który zaproponował mi grę w Janinie i tak na nowo zacząłem bawić się piłką.