Sprawę próbowano zatuszować. Informacje o pijanej strażniczce miejskiej, która pełniła funkcję dyżurnej feralnego dnia, wypłynęły dopiero pod koniec minionego tygodnia. Jak się okazało, Monika D. zdążyła już przynieść pracodawcy zwolnienie lekarskie. Teraz jest nieuchwytna.
Monika D., będąc dyżurną, miała bezpośredni kontakt z petentami. Najprawdopodobniej to któryś z nich zauważył, że kobieta jest "niedysponowana". Swoimi spostrzeżeniami podzielił się z innymi. Szybko zrobił się szum. Sprawa dotarła do prezydenta miasta Janusza Marszałka.
- Natychmiast zadzwoniłem do osób odpowiedzialnych za sprawdzenie tego stanu rzeczy i nie był to komendant straży - mówi Janusz Marszałek. Przyznaje, że kilka miesięcy temu otrzymał podobny sygnał. Ktoś doniósł, że Monika D. jest pod wpływem alkoholu. Jednak wówczas badanie nic nie wykazało.
Tego samego dnia zapadła decyzja, aby przebadać alkomatem wszystkich obecnych w pracy strażników miejskich w Oświęcimiu. Nie byli pijani. Dmuchać w balonik nie kazano za to pozostałym urzędnikom miejskim, którzy balowali w Wiśle razem z Moniką D.
- Jakoś nie przyszło mi do głowy, aby wydać taką dyspozycję - ucina Janusz Marszałek. Ostateczna decyzja w sprawie dalszych losów strażniczki miejskiej zapadnie w ciągu najbliższych dni. Prezydent miasta wydał w miniony piątek specjalnie oświadczenie.
- W piśmie tym prezydent informuje o zamiarze rozwiązania umowy ze strażniczką w trybie dyscyplinarnym - mówi Janusz Gołdynia, przewodniczący zakładowej komisji Związku Pracowników Samorządowych.
Do dziś związkowcy mają czas na wydanie opinii odnośnie Moniki D. Janusz Gołdynia przyznaje, że w dniu wpadki strażniczki. jechał z nią w jednym samochodzie do pracy. - Nie poczułem od niej alkoholu - zapewnia Gołdynia.- Gdyby tak było, nie miałaby prawa podjąć pracy...