- Miał Pan „zawojować” w tym sezonie trzecią ligę piłkarską, tymczasem w połowie rozgrywek zdecydował się Pan odejść z Trzebini. Co wpłynęło na taką decyzję?
- Życie.
- Można trochę jaśniej?
- To nie chodzi wcale o to, że nie chciałem podjąć rywalizacji o miejsce w składzie z bardziej doświadczonymi kolegami, którzy latem dołączyli do zespołu. Podczas pierwszego, rocznego pobytu w trzeciej lidze małopolsko-świętokrzyskiej, byłem wchodzącym zawodnikiem, bo miałem wiek juniora. Teraz, po dobrym sezonie w czwartej lidze, gdy byłem jednym ze snajperów zespołu, wydawało się, że zrobię kolejny krok. Najbardziej doskwierało mi obowiązujące w Trzebini zawodowstwo i to ono przechyliło szalę odnośnie zmiany barw klubowych.
- Przecież w zreformowanej trzeciej lidze piłkarskiej, która teraz stała się makroregionem, czyli występują w niej zespoły z czterech województw, trzeba solidnie popracować. Trener Robert Moskal stara się podołać wyzwaniu, jakie przed nim postawiono...
- Używając słowa „zawodowstwo” miałem na myśli obciążenia treningowe. Na tym szczeblu rozgrywek przecież nie żyje się z futbolu. Każdy ma jeszcze jakieś swoje obowiązki zawodowe, czy szkolne. Tymczasem wyszło na to, że cały wolny czas przyszło mi spędzać na stadionie. Sześć, czy nawet siedem jednostek, razem z meczem, to zdecydowanie za dużo. Wiem, jak trenują zawodnicy w innych klubach, bo przecież rozmawialiśmy z nimi przy okazji meczów o punkty. Wydaje mi się, że moje odczucia odnośnie natężenia treningów w Trzebini nie są odosobnione, skoro zimą z gry zrezygnowało jeszcze dwóch innych zawodników. Trzeba mierzyć siły na zamiary.
- Czy zatem pójdzie Pan w futsal, skoro udało się już wystąpić w młodzieżowych reprezentacjach Polski? Może udałoby się zrobić kolejny krok w halowym futbolu...
- Żeby tak się stało, musiałbym występować w ekstraklasie futsalu. Miałem taką możliwość, w Chorzowie. Byłem już dogadany ze Ślązakami i miałem pojawić się na treningu Clearexu, ale – mimo pierwotnego przyzwolenia ze strony trzebińskiego klubu – w grudniu ubiegłego roku jego stanowisko uległo zmianie. Moja gra w Chorzowie nie była mile widziana.
- Może zatem warto wrócić do gry w hali?
- Skoro Trzebinia nie chciała, bym tam grał, zerwałem rozmowy. Wyszło na to, że z mojej winy, więc teraz byłoby trochę głupio, gdybym nagle zaczął się prosić o wznowienie rozmów.
- Wygląda na to, że to balansowanie między halówką, a otwartym boiskiem nie ułatwiło Panu życia.
- Może teraz problem rozwiązał się sam i zacznę gdzieś na niższym szczeblu realizować swoją pasję do futbolu. Zainteresowanie moją osobą dowodzi, że zostałem dobrze zapamiętany. Trzeba postarać się to wykorzystać.
- No chyba wielu wspomina Pana cztery gole strzelone w czwartoligowych derbach ziemi chrzanowskiej przeciwko Górnikowi Libiąż, wygranych przez Trzebinię 6:0. Wtedy mówiło się, że jest Pan nadzieją trzebińskiego futbolu.
- Granica między piłkarskim niebem i piekłem jest bardzo cienka. Może teraz jestem „pod kreską”, ale jeśli będę grał regularnie, szybko mogą mi urosnąć skrzydła.