- Ja nie jestem spowiednikiem czy powiernikiem wielkich tajemnic - rozbawiony mówi Paweł Burekowski, złotnik, od ponad 20 lat prowadzący swój zakład w Gorlicach. - Ale przez te dwie dekady zebrało się kilka ciekawych opowieści z miłością w tle, takich walentynkowych.
Pierścionek po babci
Jakieś dziesięć lat temu do pana Pawła zadzwonił młody mężczyzna. - Mam piękny, złoty pierścionek z brylantem, stary, jeszcze po mojej babci - mówił. - Chciałbym go zmniejszyć tak, żeby pasował na palec mojej narzeczonej. Za kilka dni będę ją prosił o rękę - tłumaczył.
Dla złotnika takie zlecenia to codzienność. Paweł zaprosił młodego człowieka do swojego zakładu, uczulając go, że musi znać dokładny rozmiar palca swej wybranki. Klient przyszedł po kilku godzinach. Z jego twarzy biła radość. Z kieszeni wyciągnął małe, czerwone pudełeczko, które sprawiało wrażenie bardzo starego. - Podał mi swój skarb. W środku był mały, delikatny pierścionek. Już pierwszy rzut oka na klejnocik dał mi pewność, że coś z nim jest nie tak - wspomina pan Paweł.
Złotnik włożył w swoje oko lupę. Pochylił się nad pierścionkiem. Sprawdził kruszec. - To nie było złoto, tylko delikatnie pozłacany tombak - mówi. - Kamień okazał się zwykłym szkiełkiem - dodaje.
Dla złotnika takie sytuacje to nic nowego. Zupełnie inaczej sprawa ma się z właścicielami klejnotów, którzy nagle dowiadują się, że mają bezwartościowy przedmiot. - Nie bardzo wiedziałem, jak mu to powiedzieć - relacjonuje. - W końcu wyjaśniłem, że to, co czasem wydaje się mieć wielką wartość, okazuje się czymś bezwartościowym lub ma tylko wartość sentymentalną. Przyszły narzeczony zapytał jeszcze, czy jestem pewien swojej oceny - opowiada.
Ponieważ o pomyłce nie było mowy, w zakładzie zapadła cisza. Po chwili właściciel pierścionka lekko drżącą ręką włożył pamiątkę po babci do pudełka i wyszedł. Wrócił za godzinę i poprosił o zmniejszenie tego, co ma. - Spotkałem go kilka dni później na ulicy. Szedł z młodą, piękną kobietą - opowiada pan Paweł. - Zatrzymał się koło mnie trzymając dziewczynę kurczowo za rękę i przedstawił swoją narzeczoną.
Rozpromieniona dziewczyna skierowała w jego stronę szczupłą dłoń, a na jej palcu dumnie połyskiwał ten sam pierścionek, który zmniejszał kilka dni wcześniej - No, niech Pan sam powie, piękny, choć z tombaku - rzuciła na odchodne z radosnym uśmiechem.
Zapunktował wisiorkiem
Paweł Burekowski wspomina innego klienta, który u złotnika szukał lekarstwa na banalność, jaką w pięć lat po ślubie zarzuciła mu żona. - To było niedawno, bodajże w tamtym roku - wspomina nasz złotnik. - Trafił do mnie pan, który chciał sprawić swojej żonie wyjątkowy prezent.
Mężczyzna długo przeglądał katalogi ze wzorami pierścionków i łańcuszków. Nie mógł się zdecydować na żaden konkretny model. - W pewnym momencie wyciągnął portfel, w którym miał zdjęcie ukochanej - relacjonuje złotnik. - Proszę popatrzeć, szukam czegoś, co będzie pasowało do jej twarzy.
Zapadła cisza, obydwaj panowie wspólnie zaczęli przeglądać katalogi, raz po raz spoglądając na zdjęcie. - W pewnym momencie spojrzałem na ścianę, gdzie w małej gablotce mam wzory wisiorków - opowiada Paweł.
Padła przełomowa propozycja - może właśnie złoty wisiorek, ale taki z wygrawerowanym portretem. Klient chwilę się zamyślił, zapytał o cenę i zaakceptował pomysł. - Ale musi pan zrobić dwa wisiorki - jeden dla żony, drugi dla mnie - dodał.
Klient zostawił dwa zdjęcia, a po kilku dniach przyszedł odebrać zamówienie. Wtedy też przyznał się, z jakiej to okazji. To nasza dziesiąta rocznica ślubu - mówił. - Pięć lat temu kupiłem kwiaty i szampana, wtedy usłyszałem, że jestem prozaiczny. Teraz nie mogłem nawalić, musiało być coś oryginalnego - opowiadał.
Obejrzał wisiorki i stwierdził: - Żona będzie zadowolona. Chyba jeszcze jest o mnie trochę zazdrosna, więc ucieszy się, że będę nosił coś, co mi ją przypomina - dodał.
Złota polisa na życie
Paweł Burekowski to również prezes Stowarzyszenia Historycznego Bitwa pod Gorlicami 1915. Mówi, że jeszcze nie tak dawno, w niespokojnych latach, klejnoty czy też złote monety były swoistymi polisami ubezpieczeniowymi, głównie dla kobiet. - To, czy w jakimś domu są takie kosztowności, okazuje się zawsze, gdy w rodzinie pojawia się jej nowy członek - opowiada Paweł. - Wtedy zawsze odwiedzają mnie babcie, bardzo często w towarzystwie dziadków - tłumaczy.
Starsi ludzie przynoszą to, co chowają w swoich puzderkach, i zlecają przerobienie na łańcuszki, pierścionki czy maleńkie kolczyki. - Rodzice nowożeńców przynoszą własne obrączki, a czasem te po swoich rodzicach, i zamawiają nowe - dla swoich dzieci. Tak miłość zaklęta w złocie kwitnie z pokolenia na pokolenie - dodaje.