Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Giza: Niczego nie żałuję. Chyba nie mogłem być już lepszy

Redakcja
2011 rok. Jeden z ostatnich występów Gizy w barwach "Pasów"
2011 rok. Jeden z ostatnich występów Gizy w barwach "Pasów" Wacław Klag
Z Piotrem Gizą, byłym piłkarzem Cracovii i Legii, rozmawia Przemysław Franczak.

W sobotę mecz Cracovia - Legia. W zasadzie, z uwagi na Pański młody wiek - rocznik 1980 - powinien Pan w nim grać. W jednej albo drugiej drużynie.
Gdyby tylko patrzeć w metrykę, to faktycznie - mógłbym zagrać. Ale wyszło inaczej.

W sumie chyba nigdy Pan nie wyjaśnił, dlaczego tak wcześnie, w wieku 31 lat, przerwał karierę.
Złożyło się na to parę spraw. Przede wszystkim zaczynałem mieć problemy z kręgosłupem. Co tydzień chodziłem do lekarzy, do kręgarzy, którzy nastawiali mnie, żebym mógł grać. Trochę mnie przerażało, że tak to już będzie cały czas wyglądać. Lęk potęgowały przypadki chłopaków, z którymi grałem. Arek Baran czy Marek Baster musieli przecież przechodzić operacje, a wcześniej dolegliwości mieli takie same jak ja. Bałem się tego. A po drugie, już nie czułem tego bakcyla. Może sprawiły to te wcześniejsze problemy w Legii, może nieudany powrót do Cracovii.

Oficjalnie zakończenia kariery jednak nigdy Pan nie ogłosił.
No, nie. Po prostu za dobrze się znam. Raz powiem to, a potem zrobię coś innego. Podejrzewałem, że mogę się kiedyś obudzić z myślą, że może jednak wrócę, pogram. Czasem nawet o tym myślałem, ale jednak po chwili mówiłem sobie: nie, daj spokój. Choć po tej krótkiej przygodzie z Cracovią były propozycje nawet z ekstraklasy, miałem też możliwość wyjechania za granicę.

Ciekawy kierunek?

Cypr, Niemcy, choć tu mowa była chyba o III lidze. Miałem też oferty z polskiej pierwszej ligi, dużo tego wszystkiego było. Ale nie zdecydowałem się. Po prostu tego nie czułem. Jeśli mam coś robić, to chcę to robić z pasją. Żeby mnie to cieszyło, a nie tylko po to, żeby jeszcze trochę zarobić. Jak to mówił jeden z trenerów, piłkarze po trzydziestce pieniędzy nie zarabiają, tylko je kradną [śmiech].

Żałuje Pan, że na początku 2011 roku wrócił do Cracovii?
Nie żałuję swoich decyzji. Miałem wtedy propozycje z innych klubów, ale oferta z Krakowa była mi najbardziej na rękę. Tu mam bliskich, przyjaciół. Nie chciałem już przeprowadzać się z żoną, z dzieckiem gdzieś w inny zakątek Polski. Trener Szatałow też przekonywał mnie, że jestem mu potrzebny. I wystąpiłem w dwóch pierwszych meczach rundy, a potem prawie w ogóle nie grałem.

Dlaczego nie wyszło? Wydawało się przecież, że gdzie jak gdzie, ale to właśnie w tym środowisku powinien Pan się odrodzić.
Tyle że to nie było już to samo środowisko. Zupełnie inna drużyna. A dlaczego się nie udało? Trudno powiedzieć. Nigdy nie pytałem trenera Szatałowa, o co chodziło. Nie wystawiał mnie - takie jego prawo.

A Wojciech Stawowy nie odezwał się do Pana przed poprzednim sezonem, gdy Cracovia wylądowała w pierwszej lidze?

Z trenerem rozmawiam często, czasem nawet oglądam treningi Cracovii, ale akurat takiego tematu nie było w ogóle na tapecie. Choć był inny pomysł - żebym w Cracovii pracował jako trener grup młodzieżowych. Jednak nic z tego nie wyszło.

Jako trener debiutował Pan w Izdebniku, teraz pracuje w piątoligowej Skawince. To zabawa, czy poważny plan na dalsze życie?
Poważny plan. To jest jak z piłkarzem - trzeba zacząć od trampkarzy, a potem dalej się rozwijać. Zaczynam od najniższych stopni, oglądam tę polską piłkę od dołu, chcę powoli robić krok po kroku. Jeśli będę dobry, coś z tego będzie. Cały czas się uczę. Na razie jestem instruktorem, od września zaczynam kurs trenera drugiej klasy. Będę też pracował z dziećmi w akademii piłkarskiej Coerver Coaching, jestem już po specjalnych szkoleniach.

Czyli chciałby Pan trochę powielić swoją piłkarską drogę? Na salony wszedł Pan przecież z IV ligi.
Zobaczymy. Na pewno nie jest tak, że trenerem można stać się z dnia na dzień. To trudny zawód, potrzebne są tu wiedza, intuicja i gruba skóra. Teraz widzę pewne rzeczy z inne perspektywy.

Trener Giza inaczej by poprowadził karierę piłkarza Gizy?

Jeśli chodzi o rzeczy piłkarskie to mankamentów było bardzo dużo [śmiech]. A moje wybory? Nie żałuję niczego. Przenosin do Legii też, choć miałem tam wzloty i upadki. Czasem bolesne.

Odchodził Pan z Cracovii dlatego, że miał problem z trenerem Stefanem Majewskim?

Może nie problem, ale stawiał na innych.

Dziś, jako trener, próbuje go Pan zrozumieć?
Miał prawo do swoich decyzji, ale ja do dziś nie rozumiem tej sytuacji. Byłem potrzebny drużynie i nie grałem tak źle, żeby mnie tak kasować. Wtedy, już miesiąc przed końcem rozgrywek, wiedziałem, że odejdę. Nie wiedziałem tylko gdzie.

Tyle było ofert?
W Rapidzie Bukareszt kontrakt miałem już na stole. Nie podpisałem, zadecydowały sprawy osobiste. Była też propozycja, żebym poszedł do Steauy Bukareszt razem z Pawłem Golańskim. Tak naprawdę jednak, to pierwszy zgłosił się po mnie Lech Poznań. Trener Smuda namawiał mnie bardzo mocno na transfer i w zasadzie to byłem w Lechu już jedną nogą. Wynegocjowałem warunki swojej umowy, ale kluby się nie dogadały. W sumie to długo czekałem aż ktoś spełni finansowe żądania Cracovii. Kontrakt z Legią podpisałem przecież dzień przed startem rozgrywek.

Już wcześniej Pan wspomniał, że tego nie żałuje.

Nie, bo to było superdoświadczenie. Grałem przecież z najlepszymi zawodnikami w ekstraklasie, w zespole, który zawsze ma grać o mistrzostwo. To było coś.

Ponad dwa lata później rozwiązywał Pan z Legią kontrakt, a trener Maciej Skorża stwierdził, że stracił Pan motywację. Mówił prawdę?

Dużo rzeczy na to wpłynęło. W pierwszym sezonie w Legii grałem dobrze, tylko byłem strasznie nieskuteczny. Dziennikarze mnie krytykowali, kibice psioczyli, choć w sumie im się nie dziwię, bo marnowałem sytuacje, które normalnie powinienem wykorzystywać z zamkniętymi oczami. Taki Chinyama też okazji marnował mnóstwo, ale jedną zawsze wykorzystał, więc po nim tak nie jechali. Potem przyplątała się kontuzja, miałem dwa miesiące przerwy i znowu ta dyspozycja nie była wymarzona. Miałem tam duże wahania formy, samopoczucia.

W końcu poddał się Pan?
Najpierw zwolniono trenera Urbana, który bardzo mnie wspierał. Przyszedł Stefan Białas i przy nim praktycznie w ogóle nie grałem. Chwilę potem pojawił się Maciej Skorża. Ja w sumie chciałem już odejść, ale on namówił mnie, żebym został, podkreślał, że na mnie liczy. Zostałem więc, a potem w pierwszych pięciu meczach zagrałem pięć minut. Poza tym nie było wyników, w klubie zaczęło się kotłować. Podjęto decyzję, że trzeba uderzyć w zawodników. Zawiesili Maćka Iwańskiego, Kubę Wawrzyniaka i mnie, chyba na doczepkę. Potem dowiedziałem się, że ukarano mnie za brak zaangażowania w meczu Młodej Ekstraklasy, co mnie ogromnie zdziwiło, bo nikogo z klubu na tym meczu - to był chyba nawet sparing - nie było. No i jeszcze za to, że miałem kilogram nadwagi. Być może jednak w ten sposób trener Skorża chciał wywołać u mnie taką sportową złość.

Ale efekt był odwrotny do zamierzonego.
Ja nigdy nie miałem olewackiego podejścia do treningów i meczów. Dlatego mnie ta kara zabolała. I tak posiedziałem na tym zawieszeniu dwa tygodnie albo więcej i byłem coraz bardziej zniesmaczony, przybity. Aż machnąłem na wszystko ręką. Osiem miesięcy przed końcem kontraktu poszedłem do prezesów i powiedziałem, że to nie ma sensu. Rozstaliśmy się za porozumieniem stron.

Panu czasem zarzucano, że jest minimalistą.
Jak to rozumieć?

Że szybko zadowolił się Pan pierwszymi sukcesami w ekstraklasie, powołaniem do kadry, wyjazdem na mundial. Uznał Pan, że osiągnął tak dużo, że już więcej nie musi.
Hm, myślę, że udało mi się wiele osiągnąć. Ja w życiu nie sądziłem, że dojdę do takiego poziomu. Reprezentacja? To był kosmos.

I ma Pan poczucie, że wycisnął ze swojej kariery maksimum?
Tak mi się wydaje. Lepszym zawodnikiem nie mogłem chyba być. Może gdybym na przykład w Legii miał odrobinę więcej szczęścia, gdybym bramki strzelał wtedy seryjnie - no, to może jeszcze inaczej by to wyglądało. Ale nie mam do siebie pretensji, nie powtarzam sobie przed lustrem: stary, mogłeś więcej. Czasem się mówi, że w piłce szczęście to pięć procent, a reszta to umiejętności. Może mi zabrakło tych pięciu procent.

Ogląda się Pan czasami wstecz?

Tak, fajnie powspominać. Marcin Rosłoń z Canal Plus nagrał mi nawet taką płytkę z moimi bramkami. Za długo to nie trwa, bo tych bramek nie było w końcu tak dużo [śmiech], ale czasem, tak raz na pół roku, siadam z córką i oglądam.

Więzi z tamtej starej, dziś chyba można powiedzieć, że legendarnej, Cracovii, która z trzeciej ligi awansowała rok po roku do ekstraklasy, zostały?
O tak, spotykamy się cały czas. W zimie, bo wtedy wszyscy mają wolne, dwa razy w tygodniu gramy sobie w piłkę. Przychodzi Krzysiek Przytuła, Marcin Makuch, Marcin Cabaj, Krzysztof Radwański, Marek Baster, Łukasz Skrzyński, Arek Baran. Można jeszcze długo wymieniać. To była świetna paczka.

Z tamtej ekipy już tylko Skrzyński gra w ekstraklasie. Miał najmocniejszy kręgosłup?
[śmiech] Kiedyś Arek Baran, z którym graliśmy na środku pomocy został w jakimś meczu ustawiony na pozycję środkowego obrońcy, razem z Łukaszem. Po meczu schodzę do szatni taki zajechany jak zwykle – inna sprawa, że wydolność to nigdy nie była moja mocna strona, w końcówkach to dawałem już „z wątroby” – ledwo żyję, a „Baranek” mówi do mnie tak: „Gizmo, na tym stoperze jest taki „lajt”, że ja mógłbym jeszcze jeden mecz zagrać”. „Skrzynia”, który jest bardzo inteligentnym zawodnikiem, po prostu się nie wyeksploatował.

Wasza drużyna była lepsza od tej obecnej Cracovii?
Wydaje mi się, że tak. Tamta Cracovia tę obecną by ograła. Może nie w cuglach, ale piłkarsko zawodnicy byli lepsi. Choć mogę się też mylić. Na pewno jednak w naszym zespole nie było nikogo, kto by miał jakieś braki techniczne. Nie było chłopów, którym piłka odbija się od goleni i leci gdzieś w trybuny.

Co Pan czuł, kiedy już z dystansu obserwował upadek "Pasów"?

Szkoda mi było pracy ludzi, którzy tę Cracovię budowali od początku. Mam tu na myśli prezesa Pawła Misiora i trenera Stawowego. Była jakaś myśl, jak budować drużynę. Były efekty, dobra piłka. Potem, kiedy Stawowy odszedł, następni trenerzy przetrącili kręgosłup temu zespołowi. Ten spadek był nieunikniony.

Teraz idzie ku lepszemu?

Różnicę widać gołym okiem, przynajmniej jeśli chodzi o grę zespołu, o taktykę. To zawsze był konik Stawowego, my przy nim wiedzieliśmy, jak mamy biegać po boisku co do centymetra. Ma swoją myśl, wie, co chce zrobić. Teraz jest krytykowany, że tiki-taka, że to, że tamto, ale spokojnie - Cracovia z meczu na mecz będzie grać lepiej i coraz więcej prostopadłych piłek będzie szło do przodu. Trzeba zwrócić uwagę, kto tam gra. To są w większości piłkarze, którzy dopiero uczą się ekstraklasy. Nie wymagajmy od nich cudów. Spójrzmy, ile czasu w Lubinie utrzymywali się przy piłce. 65 procent?

Może nawet więcej.

No właśnie. Na takim poziomie to jest przepaść. Jasne, popełniają jeszcze dużo prostych błędów i po Lubinie powinni na rękach nosić Pilarza, że uratował ich tyle razy, ale dajmy im czas.

Dla Cracovii to lepiej czy gorzej, że Legia nie awansowała do Ligi Mistrzów?

Nie ma różnicy. Gdyby awansowali, to co? Piliby 4 dni? No skąd. To są profesjonaliści, nie mają prawa pomyśleć, żeby na chwilę spuścić z tonu. Ta porażka z Lechią w lidze to był przypadek. A skoro odpadli z LM, to dla nich sygnał, że teraz trzeba walczyć już o mistrzostwo. Zresztą jestem pewny, że Legia zdobędzie tytuł.

Starzy koledzy z Legii kopią ciągle na wysokim poziomie, a Pan?

Ciągle dość dużo gram, oczywiście już bardziej amatorsko, dla zabawy. Kopię w Biznes Lidze i w futsalowym zespole Kupczyka. Skończyłem karierę i proszę: dwa lata z rzędu mistrz Krakowa. I w tej Biznes Lidze też mistrz [śmiech].

To coś, czego nie udało się zdobyć w ekstraklasie.

Tak, to jest ten ból.

Wygląda Pan jednak na zadowolonego z życia.

Wymarzyłem sobie, że moje życie będzie kręcić się wokół piłki i tak jest cały czas. Myśl o pracy trenera chodziła za mną jeszcze kiedy grałem, to taka moja nowa droga. Choć ciągle uwielbiam grać. Gdy spotykamy się z kumplami na boisku, to nie na pogaduchy i strojenie głupich min. Szanujemy się, ale gramy na serio. Póki można pobiegać, to się biega.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska