Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podwójne życie - gdy dom jest po trosze galerią, a galeria domem

Barbara Sobańska
W Muzeum Narodowym w Krakowie można obejrzeć wystawę : Kolekcja. Dwadzieścia lat Galerii Starmach
W Muzeum Narodowym w Krakowie można obejrzeć wystawę : Kolekcja. Dwadzieścia lat Galerii Starmach Adam Wojnar
W galerii decydujące słowo ma Andrzej, ale w domu dominują kobiety - Teresa i trzy córki. Andrzej rano: "Tesiu, wstańmy", a ona: "Misiu, jeszcze chwileczkę", Andrzej: "Wychodzimy", a ona: "Jeszcze chwileczkę". Ile ona godzin dziennie traci przez te chwileczki! - pisze Barbara Sobańska

Teresa Starmach
Historyk sztuki, wraz z mężem prowadzi jedną z wiodących w Polsce galerii sztuki współczesnej - Galerię Starmach przy ul. Węgierskiej w Krakowie

Poznaliśmy się w Rio. To był kultowy bar, przychodziło tam mnóstwo ludzi. Jeśli chciało się kogoś spotkać, to o 12 i 19 na pewno się spotkało. Przed epoką telefonów komórkowych tak trzeba było sobie radzić. Zostawialiśmy tam sobie wiadomości. Rej wodziła pani Kazia, wspaniała kobieta, która znała absolutnie wszystkich.

Byłam na pierwszym roku studiów, Andrzej na trzecim. Koleżanka powiedziała, że pozna mnie z prezesem koła naukowego. Spodziewałam się kujona w okularkach, a zobaczyłam dużego, przystojnego faceta, całkowite przeciwieństwo naukowca. Jak się szybko okazało, duszę towarzystwa. Andrzej jest bardzo pozytywnie nastawiony do świata - pogodny, wesoły, wszystko potrafi obrócić w żart. Gdy się pojawia, od razu jest fajnie. Zna mnóstwo kawałów, ale córkom, gdy były małe, nie mógł - mimo próśb usilnych i nalegań - żadnego prawie opowiedzieć, bo nie nadają się dla dziecięcych uszu!

Najpierw bardzo przyjaźniliśmy się. Dużo balowaliśmy, zwłaszcza w Piwnicy pod Baranami ze Skrzyneckim i jego świtą. Pewnego wieczoru, a był bardzo ponury, poszliśmy do Piwnicy grubo po północy. Wychodząc ujrzeliśmy w Rynku Głównym bajkowy świat: biały śnieg i sanie. Usiadłam na miejscu woźnicy, Andrzej bez wahania wskoczył za mną, wzięłam bat i tak przejechaliśmy Kanoniczą pod Wawel.

Przy okazji, niewprawnie machnąwszy batem, wycięłam sobie szramę przez całą twarz. Jakże się bałam wrócić do domu, bo co powiedzieć rodzicom? Połączyło nas to, że mamy w sobie dużo szaleństwa, entuzjazmu do poznawania świata i ludzi, nie lubimy zastoju. Andrzej to ma aż za dużo energii.
Miesiąc poślubny mieliśmy przed ślubem. Andrzej pracował w Szwecji, ale nie miał pozwolenia na pracę.

Siedział nawet za to w kryminale. Gdy go wypuścili, musiał opuścić Szwecję. Więc kupił dwa bilety do Paryża. Drugi dla mnie, bo właśnie do niego przyjechałam, z zupełnie legalnym pozwoleniem na pracę w garści. Ale zamiast w pocie czoła spędzać dnie w szwedzkim hotelu, poleciałam z nim na miesiąc do Paryża.

Nie robiliśmy tam nic poza zwiedzaniem, odpoczywaniem, poznawaniem miasta i siebie. Andrzej wydał wszystkie zarobione w Szwecji pieniądze. W latach 80. to było coś nieprawdopodobnego!

Andrzej gniewać się potrafi. Gdy jest zły, to wszystko natychmiast z siebie wyrzuca, ale od razu mu przechodzi i jest po sprawie. Nie umie niczego w sobie dusić i udawać. Czasem muszę mu przypominać, że w stosunku do ludzi, których zbyt dobrze nie znamy, jest zanadto "prosto z mostu". Jego dewiza życiowa brzmi: "święty spokój to rzecz bezcenna", Twierdzi, że jest domatorem. Owszem, ale po 22, bo wtedy najczęściej wraca ze swego drugiego domu - galerii.

Andrzej Starmach
Historyk sztuki, marchand, kolekcjoner i mecenas sztuki, społecznik, prowadzi aukcje charytatywne

Galeria i dom są trudne do rozdzielenia. Tak się zazębiają, że niełatwo stwierdzić, gdzie kończy się życie prywatne a zaczyna zawodowe. Nasi prywatni przyjaciele, niezwiązani ze sztuką, bardzo często bywają w galerii, a kolekcjonerzy i klienci - w naszym domu. Galeria to rodzinne przedsiębiorstwo, żona jest radą nadzorczą, a ja prezesem do wykonywania jej poleceń. W domu Tesia jest i radą nadzorczą, i zarządem. Sekundują jej trzy córki, więc nie mam żadnych szans.

Mówię to z przymrużeniem oka, ale wtedy w Rio, od razu w oko mi wpadła. W modnym kaszkiecie, mała i drobna - ważyła połowę tego, co ja. Oficjalnie, można powiedzieć, jesteśmy razem od ogólnopolskiej sesji kół naukowych historyków sztuki w Lublinie, 31 lat temu. A miejscem, gdzie bardzo zbliżyliśmy się do siebie, była Piwnica pod Baranami. Do tego stopnia, że tam urządziliśmy wesele.

Ślubu, u dominikanów, udzielił nam sławny ojciec Tomasz. Jako że byłem "beczkowiczem" pełną gębą, a Tesi zdarzało się w Beczce bywać, ojciec Tomasz z ołtarza ogłosił, że jesteśmy wychowani u dominikanów. Wieczorem Skrzynecki zrobił nam program w Piwnicy i zapewnił zebranych, że jesteśmy wychowani w Piwnicy.

Wszystkie ciotki Teresy miały ogromny dylemat, gdzie też myśmy się wychowali. Tesia to kokietka, szczebiotka, przytulanka. Błyskawicznie znaleźliśmy wspólny język. Od początku dobrze nam się ze sobą przebywało i rozmawiało. Nie nudziliśmy się razem ani chwili i do dziś się nie nudzimy. To coś! Dla mnie największą przyjemnością jest wyjechać sobie gdzieś z żoną na tydzień czy dwa. Po 27 latach małżeństwa to ogromna satysfakcja.

Pewnego razu pojechaliśmy do Werony, samochodem, droga trwała z 15 godzin. Rozpakowaliśmy się w hotelu i wyszliśmy coś zjeść. Wszystkie knajpki były zajęte, więc wypiliśmy butelkę wina. Potem kolejną do kolacji, gdy wreszcie znaleźliśmy jakiś wolny stolik.

Kiedy chcieliśmy wrócić do hotelu, nie dość, że zbłądziliśmy w gąszczu krętych, wąskich, włoskich uliczek, to jeszcze zapomnieliśmy nazwy hotelu. Była druga w nocy. Co robić? I tak oto dwójka poważnych rodziców na rauszu zadzwoniła do córki, która smacznie sobie spała w Krakowie, że jest na rogu takiej a takiej ulicy w Weronie, z prośbą, by znalazła nam w internecie jakiś hotel w pobliżu. Krążyliśmy po mieście i nagle, całkiem niespodziewanie, stanęliśmy przed naszym hotelem!

Nie przejedliśmy się sobą, nie znudzili, choć jesteśmy 27 lat po ślubie. Twierdzę jednak, że dużo więcej, bo rok ciężkiej służby, jak na łodziach podwodnych, liczy się przecież jak dwa. W ramach tego dowcipu, gdy mieliśmy 25. rocznicę ślubu, poszedłem do kwiaciarni i zamówiłem bukiet z 50 róż. Kwiaciarka, układając go, spytała, co to za uroczystość. Gdy dowiedziała się, że rocznica ślubu, rzekła: "To całkiem dobrze się pan trzyma".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska