Mundurowi z Rzeszowa stracili granaty podczas przelotu policyjnym śmigłowcem do wsi Witów (powiat tatrzański) gdzie zatrzymano członków mafii narkotykowej. I choć zaraz po tym jak ogłoszono informację o zgubie, z jednostki dokonującej szturmu śmiała się cała Polska, teraz rzecznik podkarpackiej komendy wojewódzkiej tłumaczy, że strata sprzętu bojowego nie może być traktowana jako „błąd komandosów”.
- W tym wypadku zawinił sprzęt a nie ludzie - mówi komisarz Marta Tabasz-Rygiel. - Komandosi po zakończeniu akcji w Witowie podpięli się do lin spuszczonych ze służbowego helikoptera. Ten odleciał, a nasi ludzie byli podpięci do tych lin podczas lotu. Nie wciągnięto ich na pokład. W czasie tej podróży do położonej kilka km dalej wsi Ciche (tak nastąpiło przegrupowanie - przyp. red.) jednemu z komandosów granaty samemu wypięły się ze służbowej kamizelki. Były w niej wadliwe mocowania. Teraz będziemy sprawdzić czy w mundurach innych funkcjonariuszy nie ma podobnych usterek. Dzięki temu unikniemy takich problemów w przyszłości.
Niestety. Mimo, że we wtorek i środę straconych granatów policjanci szukali z wykrywaczem metalu, zguby nie udało się odnaleźć. Dlatego w czwartek nowotarska policja poprosiła mieszkańców Podhala by ta powiadomiła tatrzańskich policjantów o ew. zauważeniu granatów. Tych ludzie nie powinni podnosić bo wybuch takiego przedmiotu może spowodować u ludzi groźne obrażenia.
Wracając do samej akcji, która zakończyła się wstydliwym dla policji, incydentem, to we wtorek w Witowie policjanci zatrzymali dwie osoby (Polaka i Wietnamczyka).
Ci w pobliskim domu mieli bardzo dużą plantację marihuany. Znajdowało się w niej ponad 200 krzaków tej halucynogennej substancji. W tym samym czasie co w Witowie członków tego samego gangu zatrzymano też w miejscowości Topórek w województwie mazowieckim.