Odnalazła ona krótkie, nakręcone amatorską kamerą kadry, przedstawiające życie codzienne żydowskiej społeczności, zamieszkującej w latach 1929-1939 niewielkie miasteczka, m.in. Sędziszów Małopolski, Kolbuszową, Słonim czy Kałuszyn.
- Autorami tych unikalnych nagrań byli Żydzi, którzy wyemigrowali do USA, a w latach 30. przyjeżdżali do Polski, żeby odwiedzić swoich krewnych - wyjaśnia Dylewska.
"Po-lin" po hebrajsku znaczy Polska. Słowa te wypowiedzieli, wedle XIII-wiecznej legendy, Żydzi, którzy przybyli do naszego kraju z Niemiec, uciekając stamtąd przed zarazą i pogromami.
Dylewska wykorzystała ostatni moment, żeby stworzyć materiał taki, który pokazuje bogatą kulturę
i tradycje ludności żydowskiej. Dotarła do ostatnich żyjących Polaków, którzy wspominają swoje przyjazne kontakty z sąsiadami Żydami, wspólne zabawy w dzieciństwie, wzajemną pomoc i wymianę kulturowych doświadczeń.
Widmo zagłady krąży w tym obrazie gdzieś w oddali. Dopiero w epilogu opowieści uderza widza poruszające wyznanie Żyda z Kałużnej, jedynego z dwutysięcznej żydowskiej społeczności zamieszkującej to miasteczko, który ocalał z pogromu.
- Pamiętam jak Niemcy przywodzili tu kolejno moich braci. Setkami. Rozstrzeliwali, a potem przywodzili następnych, którzy grzebali zwłoki bliskich, po czym sami byli mordowani. Tu leży cała moja rodzina
- pokazuje na porośniętą trawami przestrzeń.
- Nie odkrywam tu Ameryki. Każdy z filmowanych Żydów z uśmiechem i sympatią patrzy w oko kamery. Pomyślałam, że może jeśli spojrzą tak na widzów, to ci ich zapamiętają i każdy z nich będzie nosił jakiegoś Żyda w sobie - mówi autorka znakomitego dokumentu, który obejrzeć powinien każdy
- po to, żeby poznać i "ocalić od zapomnienia" ten niezwykły świat uchwycony w kadrze.