Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polscy lekarze oglądają za dużo House'a

Przemek Franczak
archiwum
Rozszyfrowałem, skąd wzięła się nazwa SOR. W Szpitalny Oddział Ratowniczy rozwija się tylko dla niepoznaki. Tak naprawdę jest skrótem od angielskiego słowa "sorry", mogącego oznaczać przeprosiny (z góry wielkie SORry), ale też określenia: marny i nędzny. Wszystko doskonale pasuje.

Czasem tak się dzieje w tym naszym życiu, że kiedy przychodzi luźny piątkowy poranek, dzieci są już w szkołach i przedszkolach, a na stole ląduje gazeta i kawa, potrafi do ciebie zadzwonić żona, która pół godziny wcześniej wyszła z domu, i powiedzieć tak: "Słuchaj, masz może chwilę? Bo wiesz, spadłam z roweru, leżę na ulicy i mam chyba złamaną nogę". No i po piąteczku.

Z jej stopą jak bania wylądowaliśmy w jednym z krakowskich SORów. Schludne wnętrze, nawet wózek inwalidzki się znalazł. Pożartowaliśmy trochę, bo w poczekalni stała maszyna, w której można kupić lekki gips - 50 zeta paczka, żeby zagipsować nogę po kolano potrzeba ze cztery - z rysunkiem zadowolonego klienta z pogardą spoglądającego na frajera, w domyśle płatnika ZUS, którego na taką wygodę nie stać. Poobserwowaliśmy trochę służbę zdrowia, widzieliśmy panią, którą odesłano z innego szpitala, a potem ją z powrotem do niego wysłano ("oni na pewno tam mają SOR, proszę tam wrócić"), widzieliśmy pana, który miał problemy z przełykiem, pluł śliną do plastikowego kubeczka, a kiedy poszedł do lekarza, usłyszał, żeby przyjść w czerwcu, bo wtedy są wolne terminy. Pielęgniarka oczywiście ochrzaniła nie lekarza, tylko pacjenta i kazała mu wrócić do gabinetu. Tak wesoło leciały nam godziny, w sumie cztery zanim przyjął nas chirurg. Po drodze straciliśmy wózek (okazało się, że są tylko dwa) na rzecz pilniejszego przypadku, więc cierpiącą małżonkę wniosłem do lekarza na rękach. Może takie mają tu zwyczaje.

A gdyby, zapytał przytomnie znajomy, to ona musiała wnosić ciebie? Wtedy o tym nie pomyślałem, a rzeczywiście chyba nie każda 50-kilogramowa kobieta jest w stanie podnieść ważącego dwa razy więcej mężczyznę. W sumie szkoda - to przecież nasze męskie wielkie, skryte marzenie, żeby noszono nas na rękach.

Lekarz ten mój dżentelmeński akt przyjął z wyraźną dezaprobatą i w ogóle coś był nie w sosie. «Jechała pani w kasku? » - spytał gniewnie. «Nie» - odpowiedziała zgodnie z prawdą małżonka. «Przed chwilą operowałem takiego, co też nie miał kasku, a teraz ma pękniętą czaszkę i nie wiem nawet, czy jeszcze żyje» - mruknął złowrogo. «Ale ja mam uszkodzoną nogę, a nie głowę» - zauważyła żona. «Tak, tak, ale od takich jak pani to jest selekcja naturalna» - odburknął. W tym momencie przypomniał mi się pewien cytat. «Zostaliśmy lekarzami po to, żeby walczyć z chorobami. Leczenie pacjentów czyni z nas nieszczęśliwych lekarzy». To z dr. House’a (genialne dialogi, z seriali tylko "Californication" jest w tym względzie lepsze). Zawsze zastanawiałem się, czy oglądają go polscy lekarze. No i teraz już wiem - oglądają go za dużo.

Chyba chcą być jak on, ale w stawaniu się House"em, piekielnie inteligentnym, niepokornym, złośliwym mizoginem, jest jednak pułapka. No bo chamem i mizoginem może być każdy, ale błyskotliwym już niekoniecznie. A wtedy może trafić kosa na kamień. «Panie doktorze, ale wie pan, że statystyki nie potwierdzają skuteczności kasków? ». «Dla mnie procenty się nie liczą, liczy się każdy pacjent». «To ja w takim razie umyję u pana ręce, bo w waszych toaletach nie ma mydła i można zarazić się gronkowcem». «Ale u nas jest bardzo mało gronkowca». «Panie doktorze, procent się nie liczy». Na koniec spytaliśmy uprzejmie: «Kiepski dzień, panie doktorze?». «Nie, dzień jak co dzień» - rzucił zły jak osa. Uh, jak miło.

Wziąłem skierowanie do rentgena, żonę na ręce i ruszyłem w stronę tabliczki «do pracowni RTG». A tam długi korytarz, tak na oko z 50 m. A to była dopiero jedna piąta drogi. Z matką moich dzieci na rękach zobaczyłem w tym korytarzu coś więcej niż tylko wąską, okafelkowaną przestrzeń. Zobaczyłem w nim te wszystkie siłownie, do których nigdy nie dotarłem. No, ale od czego jest siła umysłu - podstępem zdobyłem wózek. Po kolejnych trzech godzinach (bez wózka, znów go straciłem), przyjął nas inny lekarz, trochę grzeczniejszy, może dopiero zaczynał dyżur. Szyna na nogę, w sumie brak jednoznacznej diagnozy i po ośmiu godzinach, z których u lekarzy spędziliśmy kwadrans, mogliśmy wrócić do domu.

Oczywiście działalność SORów i polskich pożal się Boże House’ów przynosi pewną korzyść. Żona po kolejnej kontroli, na której inny House, z innego szpitala, strofował ją, że nie może otworzyć zapisanych na płycie zdjęć rentgenowskich, obiecała mi, że już nigdy nic sobie nie złamie.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska