Pytania, które budzą trwogę. Jakby śmiertelna choroba nie była wystarczająco straszliwym doświadczeniem, na lęk o własne życie spada ołowiany płaszcz strachu o dziecko. Czy dziecko konkuruje o życie z matką? Czy odmowa aborcji jest podpisaniem wyroku na siebie?
Pisze Agata: „Pocieszano mnie, że ziarnica jest uleczalnym nowotworem, a szansa że wyjdę z tego cało wynosi nawet 95%. Kiedy jednak okazało się, że jestem w ciąży, usłyszałam, że najlepszym rozwiązaniem będzie usunięcie ciąży, żeby mnie spokojnie leczyć. Jeśli wcześniej wydawało mi się, że świat się zatrzymał, to w tym momencie chyba zniknął. Leżałam na szpitalnym łóżku, wokół mnie trwały badania, dyskusje, rozważania. Kompletnie poza mną. Wiedziałam, że jeśli będę musiała usunąć tę ciążę, to tak, jakbym odebrała życie sobie. Nie miałabym ani siły, ani ochoty żyć.”
Kobiety, których historie czytamy w zbiorze „Wybrałam; wygrałam” miały świadomość stawki, lecz były gotowe ryzykować życie by ocalić życie dziecka. I uprzedzę pytania: nie, nie wszystkie są katoliczkami. Nie-katoliczki też mogą chcieć chronić swoje dziecko.
Podziwiam je. Jeśli w świecie ma panować elementarny ład, heroizm trzeba podziwiać.
Wygrały. Mają zdrowe dzieci; niektóre już dorosłe, na studiach. Bo, proszę Państwa, część opisanych wydarzeń miała miejsce jakiś czas temu. Wtedy tzw. ‘protokołów leczenia’ nowotworów u kobiet ciężarnych nie było. Były więc pionierkami, które miały szczęście spotkać na swej drodze inne pionierki: lekarki. A te z uporem i determinacją walczyły o zdrowie dla pacjentek i dla ich dzieci.
Dziewczyna, która odmówiła aborcji wspomina: „ręce najbliższych zaniosły mnie do Warszawy i powierzyły dwa życia w ręce pani doktor – mojego anioła.” A anioł wszystko wytłumaczył, uspokoił i powiedział: ‘ja daję w to wkładu własnego 49%, pozostałe 51% zależy od ciebie!’ To było jedno z najważniejszych zdań, które usłyszałam w życiu. Uczepiłam się tych 51%. Wiedziałam, że muszę się starać. Dostałam skrzydeł. Wszyscy byli pod wrażeniem, jak dobrze znoszę leczenie, ile mam siły i energii. To nie była moja energia, ja ją dostawałam od syna. On dbał o mnie.” Teraz jest wyższy od matki – i zapewne też od lekarki – anioła.
Bo za wszystkimi tymi pięknymi, zakończonymi happy endem historiami stoją lekarze. Zdarzają się niedoinformowani i opryskliwi, ale los pacjentek - i historię medycyny - zmieniają ci drudzy: lekarze troskliwi, odważni i kompetentni. To ich działania dały życie i szczęście chorym kobietom i ich dzieciom. To ich pacjentki nazywają aniołami.
Pisze Aleksandra: „ I oto poznałam mojego Anioła Stróża - tu na Ziemi. Kiedy zaczęła mówić, mój strach topniał. Los zesłał mi lekarza, który przegonił mój strach, panikę, a w zamian dał nadzieję, obudził wiarę... Moje życie i życie mojego syna było w rękach lekarzy, pielęgniarek, a oni przeprowadzili mnie przez tę trudną ścieżkę z uśmiechem i sercem. Dziś mój syn jest nastolatkiem zdrowym, pogodnym i bardzo zdolnym.”
W tej książce rolę aniołów pełnią dwie lekarki – dr Izabella Kopeć oraz dr Elżbieta Lampka. To nie znaczy, że poza nimi dwiema nikt inny się nie zajmuje leczeniem onkologicznym kobiet spodziewających się dziecka. One jednak były pionierkami. Uszanowały wolę pacjentek i towarzyszyły im. Dla każdej chorej musiały dobrać optymalną terapię. Badań nad efektem leków na kobietach ciężarnych było mało, a specyfiki stosowane w chemioterapii nie są banalną aspiryną.
W zamian dostają wdzięczność setek wyleczonych i ich rodzin. Mają gromadę dzieci nieswoich, a przecież jakoś swoich. I mają kolejne cele: „… aby opieka nad pacjentką z chorobą nowotworową była skoordynowana w jednym ośrodku. Aby w jednym miejscu kobieta uzyskała wszelkie informacje od onkologa - hematologa, położnika, neonatologa, anestezjologa i mogła wykonać badania, a nie błąkać się ze skierowaniem.”
Mamę Nikodema dziś wszystko cieszy: „widok zielonej trawy, ptak szybujący w powietrzu, słońce i księżyc, zapach zbóż. Nie pamiętam jak długo trwały kolejne remisje... czasem 2 miesiące, czasem rok i znowu… golenie głowy na łyso, powikłania: polineuropatia, martwica kości biodrowych, ból, rehabilitacje. Nauczyło mnie to cierpliwości, pokory, ale i dostrzegania szczęścia w każdym dniu, radości z małych rzeczy.”
Tego właśnie uczy ta mała – wielka książka.
