Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Popularyzacja - jeść czy cieszyć się smakiem?

Zbigniew Bauer
fot. archiwum
Przeczytałem niedawno wywiad z Tomaszem Stańką; przeprowadzono go m.in. z okazji wielkiego koncertu jazzowego, zorganizowanego w ramach festiwalu Solidarity of Arts. Stańko był jedną z najjaśniejszych gwiazd tego koncertu, gdyż niewielu jest dziś polskich jazzmanów rozpoznawalnych na świecie od pierwszego rzutu okiem (i uchem), kojarzonych z najwyższą klasą. Koncert wypadł oszałamiająco - jego transmisję można było zobaczyć dwukrotnie w Canal+ (dlaczego nie w TVP?); zdumiewała fantastyczna reakcja ogromnej widowni, a chodziło o muzykę w pewnym stopniu "niszową", "trudną" i wyrafinowaną.

Wracam wszakże do wywiadu, który ukazał się w Gazecie Telewizyjnej "GW". Stańko powiedział rzecz niemal bezcenną: stwierdził, że zupełnie nie przejmuje się "popularyzatorskim wymiarem" w przypadku "sztuki wysokiej". Mówił: "Nie jest tak, że Mickiewicz musi za wszelką cenę trafiać pod strzechy. Na świecie mieszka 6 miliardów ludzi. Nie przekonamy do sztuki wysokiej wszystkich. A jednocześnie niezależnie od wszystkiego zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli czegoś więcej, będą szukać, zaczną ją spożywać. I będą chcieli czytać, słuchać i oglądać rzeczy wybitne. (…) Poza tym nachalne popularyzowanie jest wręcz szkodliwe, bo sprawia, że poziom ambitnej sztuki zaczyna się obniżać".

Święte słowa! W samym słowie "popularyzacja" czai się "populus", czyli "lud". "Popularyzacja" zatem - mówiąc najprościej - to spreparowanie czegoś, co ludowi niedostępne, trudne, zatrzaśnięte w kręgach wysublimowanych dla elit: spreparowanie tak, by lud potrafił owo "coś" wchłonąć i zaakceptować. Idea piękna i szlachetna - od lat w końcu stanowi ona część definicji "misji" mediów publicznych. Tymczasem potrafi ona sprowadzić na manowce, gdyż każda "popularyzacja" zmusza do kompromisu, do zacierania podziałów, granic, ostrych krawędzi dzielących sztukę wysoką i "niską", mistrza od imitatora, poszukiwanie jakości od zdobywania kasy. Wiem, że w postmodernistycznych czasach wszelkie ostre rozróżnienia są niemodne, że mistrzowie powinni "wstępować w lud", natomiast lud powinien być utwierdzany w przekonaniu, że w każdym - dosłownie: w każdym - tkwi geniusz. W rezultacie: wszystko się rozmywa w przeciętniactwie, nijakości. Czy zauważyliśmy, że coraz częściej po obejrzeniu czegoś, wysłuchaniu, przeczytaniu pozostajemy obojętni, a to, z czym mieliśmy do czynienia przed chwilą - natychmiast ulatuje?

Niektórzy twierdzą, że powodem tego jest nadmiar wrażeń, informacyjny przesyt. Zapewne też. Ale wcale nie mniej ważnym powodem są coraz wyraźniejsze sygnały ustępstwa ze strony twórców, którzy z jednej strony chcieliby wznosić się na wyżyny, z drugiej - muszą "jakoś żyć". I zawisają we mgle: ani gorący, ani lodowaci; ani śmieszni, ani tragiczni. Owszem, mdłą, jak niemowlęca zupka, breją można się najeść. Jednak radości smakowania od takiej zupki nawet nie oczekujmy. Bo i bez radości ją uwarzono.

Autor jest medioznawcą, publicystą, kulturoznawcą, profesorem UP.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo

Krakowski szybki tramwaj na pięciu nowych trasach - sprawdź!

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska