MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Danie ciut nieświeże, czyli polski "MasterChef"

Zbigniew Bauer
archiwum
Zapowiadana hałaśliwie premiera kolejnego "talent show" TVN, czyli kulinarnego "MasterChef", nie zadowoliła chyba widzów, a także szefostwa stacji. Premierę programu oglądało nieco ponad 3 mln widzów, gdy pierwszy odcinek komediowego serialu Jedynki, "Siła wyższa", o lekko zwariowanych perypetiach katolickich zakonników i sąsiadującej z ich klasztorem wspólnoty buddyjskiej, prawie milion więcej.

Siła przyzwyczajenia? Możliwe, chociaż równie prawdopodobna jest sytuacja, w której Polaków po prostu nie interesują kuchenne rywalizacje i wybierają nieprawdopodobną, choć śmieszną fabułkę serialową. Może jeszcze program TVN się rozkręci, kiedy uczestnicy zaczną wykonywać zlecane im zadania? Może - jednak przypuszczam, że wątpię.

Zapewnienia, że format "MasterChef" doskonale się sprawdził na świecie, jakoś mnie nie przekonują. Słusznie zauważono, że tzw. programy kulinarne opierają się na osobowościach prowadzących: w USA pierwowzór "MasterChef" prowadzi Gordon Ramsay, pyskaty i niekiedy nawet ordynarny w stosunku do uczestników. U nas próbuje go naśladować pani Gessler, jej drwinki są jednak nieszczególnie śmieszne: czyż można uśmiać się z tego, iż zapach jednej z potraw kojarzy się z "wąchaniem kozy od tyłu"? Ile razy można mówić "dupa" i "zajebiście"?

Budzą się skojarzenia nie tyle z wytwornym stołem, ile z garkuchnią: Dyżurnej Restauratorce Kraju trochę pomyliły się programy - tak można przemawiać do niechlujnych i leniwych właścicieli knajp i kelnerów w "Kuchennych rewolucjach", bo oni taki język skłonni są zaakceptować. Tu zaś chodzi raczej o dowcip, o żart, nie o mowę ulicy, gdyż na ulicy je się kebaby i hamburgery, które nie wymagają subtelności i smaku - także językowego.

No cóż: mamy, co mamy: język ulicy zadomowił się w polityce jako wzorzec "języka parlamentarnego", wpełza do sztuki i dziwnie omija reklamę, może dlatego, że reklama tworzy światy nierzeczywiste. "Porządny show" jest wtedy, gdy się kogoś dopadnie, zmiesza z błotem, obsobaczy. Nie wszyscy to wytrzymują, szczególnie rozdygotani uczestnicy różnych widowisk "talentowych", w których to jurorzy, a nie ci biedacy - śpiewający, tańczący, grający na piłach i grzebieniach - mają zabłysnąć.

Tylko czym, tylko jak? Dowcipem, stylem - co jednak począć, gdy dowcip powoli utożsamia się u nas z prostactwem? Prawda jest taka, że dowcip udaje się wtedy, gdy wykorzystuje niedopowiedzenia, subtelności, zamienia się w językową grę. To możliwe jest wtedy, gdy chęć podowcipkowania lub podrwienia sobie z kogoś lub czegoś napotyka opór, jakąś barierę, linię oddzielającą to, co da się powiedzieć, od tego, czego mówić nie należy lub nie wolno.

Kiedy jednak wolno już wszystko i mowa nasza, wcale nie tak znów ostra, wchodzi w świat jak nóż w masło - między dowcipem znad ostryg i homarów, a rechotem znad kebaba lub kaszanki różnicy wielkiej nie ma. Jest za to show: dla talentów, celebrytów i kandydatów na gwiazdy. Polityki, tańca i patelni.

Autor jest medioznawcą, publicystą, kulturoznawcą, profesorem UP.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Zbuntowany jezuita. Przed Natankiem był ksiądz Kiersztyn

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska