https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Poraziło go 15 tys. wolt, kiedy przycinał konary. Sąd: winna jest firma ogrodnicza

Paweł Szeliga
Piotr nie przeżyłby wypadku, gdyby prąd spłynął lewą częścią ciała. Serce by się zatrzymało. Prąd spalił skórę i mięśnie, naruszył ścięgna. Widać to na drugim zdjęciu (UWAGA, DRASTYCZNE]
Piotr nie przeżyłby wypadku, gdyby prąd spłynął lewą częścią ciała. Serce by się zatrzymało. Prąd spalił skórę i mięśnie, naruszył ścięgna. Widać to na drugim zdjęciu (UWAGA, DRASTYCZNE]
Chciał tylko dorobić sobie na studiach, a omal nie przypłacił tego życiem. 22-letni Piotr uległ tragicznemu wypadkowi przy pracy. Zatrudnił się w firmie ogrodniczej. Gdy na wysięgniku z korony drzewa ciął konary, dotknął piłą przewody elektryczne. Przez jego ciało przepłynęło 15 tys. wolt! Prąd na szczęście przeszedł prawą stroną, omijając serce. Tylko dlatego ocalał. Sąd pracy uznał, że winna wypadku jest firma, która zleciła mu pracę przy linii energetycznej. Uwaga, drugie zdjęcie w galerii jest drastyczne.

Z wypadku nic nie pamięta. Gdy prąd palił mu skórę i mięśnie, był nieprzytomny. Ból poczuł dopiero w szpitalu, kiedy wybudzono go z tygodniowej śpiączki. Dostawał morfinę, żeby móc przetrwać kolejne godziny męki.

W lutym 2012 r. starosądecka firma, Park M, wysłała do Popardowej trzech pracowników. Mieli, będąc na wysięgniku, przyciąć gałęzie drzew rosnących nieopodal linii średniego napięcia. Piotr stracił równowagę i dotknął przewodu piłą.

Nadinspektor Teresa Cabała z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Krakowie, która skrupulatnie zbadała ten wypadek nie miała wątpliwości, że winę za to zdarzenie ponosi pracodawca. Wykazała m.in., że firma wyposażyła ludzi w zwykłe aluminiowe wysięgniki służące do przycinania drzew w ogrodzie. Nie miały one specjalnej izolacji, ratującej przed porażeniem prądem. Kupiono je dopiero po nieszczęśliwym wypadku.

- Ekipa pracująca przy podcinaniu konarów miała jedynie zabezpieczenie przed upadkiem z wysokości - dodaje Teresa Cabała. Przyznaje, że w samochodzie, którym ekipa przyjechała do pracy były rękawice elektroizolacyjne, ale mężczyźni ich nie założyli.

- Jednak to pracodawca ma obowiązek przestrzegania zasad BHP, z czego się nie wywiązał - podkreśla Teresa Cabała.

Kierownictwo Parku M od początku nie chciało komentować sprawy. Nie podpisało się pod protokołem z kontroli PIP, a winą za wypadek starało się obarczyć samego poszkodowanego. Firma sugerowała, że student działał w pośpiechu i ignorował zagrożenia.

Przekonywała, że został przeszkolony i wykonywał już wcześniej podobne prace, więc powinien był zdawać sobie sprawę z zagrożenia.

- Syn był na czwartym roku studiów, chciał uczyć wychowania fizycznego - załamywał ręce ojciec Piotra. - Ze zdrowego, pełnego życiowej energii młodzieńca stał się niepełnosprawnym człowiekiem. Całe jego plany zawodowe w jednej chwili legły w gruzach.

W listopadzie 2013 r. Sąd Pracy potwierdził ustalenia PIP i uznał, że winę za wypadek ponosi pracodawca. Park M odwołał się od tego orzeczenia, ale niczego nie zyskał, bo pod koniec maja br. sąd wyższej instancji odrzucił apelację i prawomocnie utrzymał w mocy pierwszy wyrok w tej sprawie.

- Staraliśmy się przekonać Sąd, że pracownik częściowo sam przyczynił się do wypadku, ale nasze argumenty przepadły - przyznaje mecenas Marcin Zdrzałka, pełnomocnik Parku M.

Sam poszkodowany jest już zmęczony przedłużającymi się sprawami sądowymi. Równocześnie w Sądzie Rejonowym w Nowym Sączu toczy się proces brygadzisty Krzysztofa T., oskarżonego o nieumyślne naruszenie zasad BHP. Według sądeckiej prokuratury nie zadbał on o właściwe wyposażenie stanowiska pracy i nie nadzorował tego, co robił 22-latek. Obaj mężczyźni spotkali się na sądowym korytarzu. Podali sobie ręce, ale nie zamienili ani słowa. Sąd zaproponował warunkowe umorzenie postępowania, ale brygadzista się na to nie zgodził. Byłoby to bowiem równoznaczne z orzeczeniem jego winy, a on winny się nie czuje.

- Dla nas ważne jest, że Sąd prawomocnie uznał winę pracodawcy - podkreśla mecenas, Waldemar Ziętek, pełnomocnik poszkodowanego w wypadku Piotra. - Ułatwi nam to starania się o odszkodowanie przed sądem cywilnym.

Jak wysokie? Tego adwokat nie chce zdradzić. Nie chce o tym mówić także sam poszkodowany mężczyzna.

- Wszystko, co sprawia, że muszę wracać do tamtych chwil jest dla mnie traumą - opowiada Piotr. - Zdaję sobie sprawę z tego, że ten wypadek będzie we mnie do końca moich dni.

Młody starosądeczanin pierwsze dwa miesiące po zdarzeniu spędził w jednej z krakowskich klinik. Przeszedł dziesięć operacji, miał przeszczepianą skórę. Przeżył, ponieważ prąd płynął po prawej stronie ciała. Gdyby poraził lewą, serce by tego nie wytrzymało. Piotr ma za sobą kilkadziesiąt turnusów rehabilitacyjnych. Na początku z trudem się poruszał. Dziś samodzielnie chodzi, choć nadal ma częściowo niesprawną prawą rękę i doskwiera mu niedowład stawu kolanowego oraz stopy prawej nogi.

- Prosiliśmy Park M o jakieś finansowe wsparcie jego rehabilitacji, ale nasze apele pozostały bez echa - ubolewa mecenas Ziętek.
Porażony prądem mężczyzna musiał więc korzystać ze wsparcia rodziców. Dostał też niewielką rentę, która pomaga w finansowaniu np. kosztów dojazdów na leczenie.

Pomimo straszliwego wypadku, 24-latek nie poddaje się. Po rocznym urlopie dziekańskim wrócił na studia. Jak mówi, szkoda byłoby mu stracić cztery lata nauki, które miały mu dać przepustkę do wymarzonego zawodu. Chciał usprawniać innych i dbać o ich kondycję fizyczną, a dziś sam ma z tym bardzo poważne problemy.

- Nie zastanawiam się co będzie dalej - wyznaje Piotr. - Chcę skończyć studia. Zamknąć ten rozdział życia, z którym wiązałem kiedyś wielkie nadzieje.

W sprawie brygadzisty, który staje przed sądem, wypowie się jeszcze biegły. Oceni czy doświadczony fachowiec, który miał czuwać nad bezpieczeństwem pracowników, faktycznie nie dopełnił obowiązków i przyczynił się do ciężkiego wypadku w Popardowej.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Komentarze 7

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

j
j
Kurde czemu zawsze pisza firma n, piotr s, rozumiem ochrone danych osobowych ale firme! Zla firme trzeba napietnowac i ostrzegac ludzi by tam nie pracowali a nie jakies n, s, b itd, JA CHCE WIEDZIEC JAKA TO FIRMA I NIE BEDE KOZYSTAC Z ICH USLUG BO NIE SZANUJA LUDZI !
l
lukasz
Od prądów już są specjaliści i biegli, a dziennikarz nie musi być z każdej dziedziny profesorem. Natomiast tematem jest coś innego niż różnica pomiędzy potencjałem a natężeniem, a mianowicie modelowy sposób istniejący w wielu firmach taki jak: nie utrzymywanie wykwalifikowanych pracowników, zatrudnienie osób 'z doskoku' do specjalistycznych prac (nauczyciel ścinający piłą mechaniczną gałęzie na zwyżce). W efekcie dochodzi do tragedii, gdzie winna jest firma N, ponieważ na pracodawcy ciąży odpowiedzialność, która nawet nie opłaciła rehabilitacji ??! a tak się szczyci swymi usługami na lokalnym rynku?!
S
Stan
Woltów, a nie "wolt"
p
podpis
gazeta krakowska-kiepska gazeta
.
"dotknął piłą przewody elektryczne"
n
norbert_ramzes
Popieram przedmówcę. Tytuł świadczy o wybitnym braku wiedzy redaktora, a tym samym redakcji.
R
Rzetelność
Nie przepłynęło 15 tysięcy woltów, ale prąd o napięciu 15 tysięcy woltów. Napięcie nie przepływa. A jeśli artykuł rozpoczyna się od podstawowych błędów, to naprawdę nie chce się tego czytać...
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska