19-letni Paweł U. to nastolatek o wyjątkowo trudnym charakterze, który ma za sobą pobyt w wielu placówkach resocjalizacyjnych w kraju. - Kłopoty wychowawcze zaczął sprawiać już w przedszkolu. Potem było coraz gorzej. Nie byli w stanie poradzić sobie z nim ani rodzice, ani nauczyciele w szkole - mówi Konrad Maciejaszek, dyrektor zakładu poprawczego o wzmożonym nadzorze w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie Paweł U. trafił w styczniu 2009 roku. Odbywa w nim karę za nieumyślne spowodowanie śmierci 50-letniego mężczyzny - kompana od kieliszka. Do zdarzenia doszło ponad dwa lata temu w jednej ze wsi koło Dukli na Podkarpaciu.
Zanim chłopak znalazł się w Grodzisku, zaliczył kilka zakładów poprawczych i oddziałów psychiatrycznych w kraju. Wszędzie były z nim problemy. - Fascynowali go kryminaliści. Wychowawców traktował jak największych wrogów. Szczególnie mocno objawiały się u niego działania autodestrukcyjne - przyznaje Konrad Maciejaszek. Po przywiezieniu do Grodziska długo odmawiał jedzenia i podporządkowywania się zasadom obowiązującym w placówce. W końcu wychowawcom udało się do niego trafić - zainteresowali go sportem, a konkretnie jujitsu. Zaczął systematycznie trenować, wyjeżdżać na zawody.
Skończył szkołę, zrobił kurs spawacza. Sam zwrócił się nawet do dyrektora poprawczaka z prośbą o to, aby pomógł mu pozbyć się tatuaży, które miał na twarzy. Zmiana jego zachowania sprawiła, że dostawał przepustki do domu. W maju na dwa dni pojechał z dozorującym go dyrektorem i wychowawcą na Podkarpacie. Wizyta przebiegła bez kłopotów. W poniedziałek ponownie odwiedził rodziców i siostrę. Towarzyszyła mu eskorta. - Przepisy mówią o jednej osobie. My woleliśmy pojechać z nim we dwójkę - wyjaśnia Maciejaszek.
Przepustka Pawła kończyła się we wtorek o północy. Tego dnia chłopak nie wrócił jednak do domu rodzinnego, skąd miał wyruszyć do poprawczaka. W środę rano znaleziono go u babci, kilkaset metrów dalej. Twierdził, że chciał spędzić więcej czasu z najbliższymi. Pracownicy poprawczaka ruszyli z Pawłem do Grodziska. Gdy przed jedenastą przejeżdżali przez Tuchów, poprosił o postój na stacji benzynowej. Wykorzystał sprzyjający moment i uciekł w rosnące obok pole kukurydzy. Na prawej ręce miał kajdanki.
Od razu zarządzono zmasowane poszukiwania zbiega. - Kilkudziesięciu policjantów, między innymi z psami tropiącymi przeczesywało okoliczne lasy, a funkcjonariusze drogówki patrolowali drogi w okolicach Tuchowa - relacjonuje Olga Żabińska z tarnowskiej komendy. Policjanci z portretem poszukiwanego odwiedzali m.in. okoliczne wsie. - Jak tylko zobaczyłam tę groźną twarz, to od razu zabroniłam dzieciom wychodzić na pole - twierdzi Krystyna Owsiak spod Tuchowa. Zbiega złapano w czwartek po południu, w Kowalowej - 15 kilometrów na wschód od Tuchowa. Szedł drogą. Na widok radiowozu zaczął nagle uciekać. Nie wiadomo, gdzie spędził noc. Ucieczka może oznaczać dla niego kolejne trzy lata w poprawczaku lub nawet w więzieniu, bo jest już pełnoletni.