"Relaksy" sprzedawać się będą pewnie nieźle, stoi za tym cała machina ugniatania ludzkich gustów i czynienia z byle czego obiektów pożądania, która w tym przypadku odwoła się zapewne do tęsknoty za dzieciństwem i wykorzysta łzawą stronę ludzkiej natury. My, polskie pokolenia od trzydziestki w górę, mamy zresztą bardzo mocny punkt odniesienia, bo PRL był jedyny w swoim rodzaju. Nasze dzieci nie będą miały tak silnych wspólnych wspomnień, takiego kulturowego kodu tożsamościowego. Któż z nas nie uczestniczył w rozmowach, które zaczynały się od niewinnego "och, a pamiętacie cytrynadę?", by potem obowiązkowo przejść do komiksów o kapitanie Żbiku, Vibovitu, gum "Donald", Pankracego, gry w kapsle, scyzoryk, gumę i piłkę (od rana do wieczora), wojen na niby i tego kto był Jankiem, kto Gustlikiem, a kto Grigorijem. Krótko mówiąc, wszyscy robiliśmy to samo i pamiętamy to samo, reszta to tani sentymentalizm, łatwy do komercyjnego wykorzystania.
Sugeruję niniejszym wskrzeszenie, wzorem "Relaksów", marek "Predom", "Unitra" i "Herbavit", stworzenie nowych dizajnerskich wersji aparatu fotograficznego "Druh" i odkurzacza ręcznego typu "Kaśka" oraz przywrócenia do żywych pionierek, obuwia szkolnego stylizowanego na - jak się okazało, gdy już szeroką falą zalały nas amerykańskie filmy i seriale - butach do bowlingu, wypożyczanych w amerykańskich kręgielniach. W ich przypadku proszę oczywiście o wersję dla dorosłych, bowiem szans, żeby przekonać do nich współczesne dzieci nie widzę żadnych.
Mnie, szczerze mówiąc, nowe "Relaksy" nie kręcą, choć w starych przechodziłem kilka zim. A w PRL-u, drogie dzieci, to te zimy były takie, że ho-ho. "Och, a pamiętacie jak zamknęli szkoły w osiemdziesiątym którymś, gdy było minus 25 stopni?". Inna sprawa, że my - uwaga, będzie tanio sentymentalnie - malcy w "Relaksach" (zwykłych, nie takich wypasionych jak te nowe), w watowanych kurtkach bez membran, nieoddychających kombinezonach, pod które zawsze wpadał śnieg, drapiących w głowę czapkach i wiecznie przemoczonych rękawiczkach, jakoś nie chorowaliśmy tak często jak współczesne dzieci. "Och, a pamiętacie płyn Lugola?".
A coś mniej oczywistego? Pamiętacie Edmunda Niziurskiego? Zmarł w środę. Smutno, cholera. Czuję się trochę tak, jakby odszedł ktoś z rodziny. W sumie nic dziwnego: spędziłem z nim przecież wiele lat. Od kiedy nauczyłem się czytać, ma się rozumieć. To był, bez cienia przesady, geniusz. I jeśli miałbym powiedzieć, z czym najbardziej kojarzy mi się dzieciństwo - do 15. roku życia w PRL, więc znowu takim wielkim kombatantem nie jestem - to wcale nie z "Relaksami" i "Czterema pancernymi", tylko właśnie z Niziurskim. Uwielbiałem wszystkie - inaczej: uwielbiam wszystkie jego książki, choć najlepiej pamiętam chyba trylogię z Odrzywołów: "Naprzód wspaniali", "Awantury kosmiczne" i "Adelo, zrozum mnie". Bez podpierania się internetem bohaterów wymieniam z pamięci: Tomcio Okist (czyli Tomcio Okultysta, syn okulisty Okista), Zyzio Gnacki, Kleksik i Kwękacz.
Nie chcę tu robić z Niziurskiego symbolu PRL, bo byłoby to dla niego krzywdzące - ze swoim poczuciem humoru, piórem i inteligencją był, jest absolutnie ponadczasowy - ale fakt faktem, największe triumfy święcił właśnie wtedy. Szkoda więc, że ze wszystkich tamtych mód wraca moda na obciach, a nie na "Niziura". Młodzieży, zamiast do sklepów, to do książek! Dorośli zresztą też.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+