Czasem rozmawialiśmy, ale wcale nie o jego wojennej przyszłości, tylko o naszych podróżach niemal w te same miejsca: na Malaje, do Indonezji, na Kaukaz, do Azji Centralnej czy w Himalaje. Pan Jan jeździł tam zawodowo. Był etnografem. Wśród plemion na odległych wyspach południowo-wschodniego Pacyfiku jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku znajdował to, co było mu drogie.
Najważniejsze badania prowadził wśród pierwotnego ludu Kubu z Indonezji. Udowodnił, że, wbrew poglądom o braku u nich jakichkolwiek form religijnych, wierzą w życie pośmiertne i Istotę Najwyższą. Rozmawialiśmy o tym dalekim świecie z jego młodości. Zazdrościłem mu, że zdążył zobaczyć świat nietknięty, tak bardzo jak dzisiaj, zębem cywilizacji. Ale ppłk Janusz Maria Saryusz Kamocki herbu Jelita ps. Mamut był przede wszystkim żołnierzem. Służył w Armii Krajowej od 1943 r. - początku jej istnienia, a gdy Ojczyzna wpadła w ręce sowietów działał w m.in. w antykomunistycznym Narodowym Zjednoczeniu Wojskowym.
Zmarł w wieku 95 lat. Żywotność i konspirację miał we krwi. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka miesięcy temu, na naszej ulicy, wyrósł wysoki maszt z anteną. W ostatnim roku życia „Mamut” postanowił znów komunikować się ze światem tak, jak dawniej - przez krótkofalówkę.
