Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdziwe skarby krakowskich milionerów

Redakcja
Magdalena Skalska w Londynie . Ojciec mówi, że sukces w biznesie  zawdzięcza właśnie  jej
Magdalena Skalska w Londynie . Ojciec mówi, że sukces w biznesie zawdzięcza właśnie jej fot. archiwum prywatne
Przez 20 ostatnich lat z podziwem przemieszanym często z zazdrością obserwujemy, jak powstają wielkie polskie fortuny. O ich właścicielach wiemy dużo: jak mieszkają, jakie mają gusty, jak się dorabiali. Ale dzieci, swoje największe skarby, które rosną równolegle z majątkami, skrupulatnie strzegą przed światem. Nim więc się obejrzeliśmy, okazało się, że w dorosłe życie weszło drugie pokolenie polskich kapitalistów. Jakie są dzieci najbogatszych Polaków, jak były wychowywane, czy są przygotowane do przejęcia swojego dziedzictwa i jak korzystają z fortun wypracowanych przez rodziców? O tym w cyklu "Prześwietlenie" - pisze Marek Bartosik

Żyją w cieniu znanych rodziców. Głośniej bywa o nich , kiedy np. córki Józefa Korala, właściciela nowosądeckiego imperium lodowego, dostają od niego po wielkim domu. Albo gdy w plotkarskich portalach pojawią się zdjęcia dziedzica wielkiej krakowskiej fortuny Arkadiusza Likusa w objęciach Dody...

W innym świecie
Wśród kibiców na stadionie Cracovii czasem pojawia się wysoki, młody mężczyzna. Zwykle ubrany jest w strój motocyklisty. Obejrzy mecz i szybko znika. Mówi niewiele, bo z natury nie jest specjalnie rozmowny, ale nie chce też być rozpoznany. Od loży VIP-ów trzyma się z daleka.Tylko nieliczni domyślają się, że to Jeremiasz. Ma 28 lat i jest jedynym synem z trójki dzieci Elżbiety i Janusza Filipiaków - właścicieli informatycznego Comarchu, restauracji Wierzynek i właśnie Cracovii.

W 1999 r. na warszawskiej giełdzie błyskawicznie pęczniała tzw. bańka internetowa. Wartość majątku rodziców Jeremiasza rosła nawet o kilka milionów dolarów dziennie. Chłopak był wtedy licealistą. - W ogóle mnie to, co działo się na giełdzie, nie interesowało. Żyłem w innym świecie - opowiada. Jednak poszedł drogą ojca. Jest biznesmenem. Ma własną firmę, w której zatrudnia 65 osób. I żyje własnym życiem.

Po co ty studiujesz?

Magdalena Skalska siedziała kiedyś w ogródku krakowskiej kawiarni z grupą kolegów z Wydziału Prawa UJ. - Dziewczyno... Po co ty właściwie studiujesz? Zajrzyj sobie na stronę internetową firmy tatusia! - usłyszała. Kiedy w domu opowiadała to rodzicom, Lucynie i Piotrowi Skalskim, właścicielom jednej z największych w Krakowie firm budowlanych i funduszu inwestycyjnego, widać było, jak źle się czuje z podobnymi opiniami.

Magdalena Skalska urodziła się w 1982 roku, po siedmiu latach małżeństwa jej rodziców. - Tata czasem mi mówi, że wszystko, co osiągnął zawdzięcza mnie - uśmiecha się Magda, zgrabna blondynka o szarych oczach, ubrana klasycznie, w spokojnie dżinsy i biały sweterek. - Tak było. Czekaliśmy na nią długo, a jej pojawienie się na świecie bardzo mnie zmobilizowało - tłumaczy Piotr Skalski.

Wcześniej żył beztrosko, z dnia na dzień. Studiował 11 lat. Był działaczem ZSP i SZSP. Do dyplomu mu się nie śpieszyło, bo jako student łatwo dostawał paszport, a to było okno na świat. Dużo jeździł za granicę, tam zarabiał na budowach. - Wracałem po 4 miesiącach ze Szwecji, kładłem na stole pieniądze na rok wygodnego ówczesnego życia i szedłem na kawę do Rio na ul. św. Jana - wspomina.
Mieszkali z żoną w jednym pokoju na poddaszu domu jego teściów na krakowskich Azorach. Bez luksusów, ale wygodnie. Kiedy wyobrazili sobie, że gdzieś trzeba będzie wstawić dziecinne łóżeczko, Piotr Skalski zaczął rozbudowę domu. Obronił wreszcie dyplom i zdecydował, że założy firmę.
Nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Pamięta swoje zdziwienie, kiedy w banku spółdzielczym w Kocmyrzowie zażądano od niego zabezpieczenie pod kredyt, jaki chciał wziąć. Żona, która w przeciwieństwie do niego w terminie skończyła studia i zaczęła pracować w jednej z wielkich państwowych firm budowlanych, poprosiła rodziców, by przepisali na nią rodzinny dom. To pod jego zastaw dostali pierwszy kredyt.

- Pamiętam, jak wystraszony teść u notariusza pytał, czy w tym domu na pewno będzie mógł dalej mieszkać. Żyliśmy tam wszyscy razem zgodnie aż do śmierci teściów - opowiada Piotr Skalski, siedząc w swym wygodnym efektownym gabinecie, do którego doszedł w ciągu tych lat, kiedy po urodzeniu córki założył swój pierwszy interes. To była malutka wytwórnia pustaków, w której często sam machał łopatą.

Z akademika do Australii
Jedno z najodleglejszych wspomnień Jeremiasza Filipiaka to zabawa z rówieśnikami na korytarzu jednego z krakowskich akademików. Byli wtedy jedną z wielu rodzin młodych i biedujących naukowców.
- Nasze starsze dzieci przez pierwsze lata wychowywały się dokładnie w takich samych warunkach jak wszystkie inne - wspomina Elżbieta Filipiak. Jej mąż obronił doktorat na AGH w 1979 roku. Pracę habilitacyjną pisał nocami na jednej z budów, gdzie dorabiał jako stróż. Mieszkali z Jeremiaszem i jego starszą siostrą Anną w czwórkę w hotelu asystenckim w dwóch pokojach po kilkanaście metrów kwadratowych. Potem wyjechali na dwa lata do Australii, gdzie Janusz Filipiak pracował na uniwersytecie w Adelajdzie.

Kilkuletniemu wtedy Jeremiaszowi z Australii zostały strzępy wspomnień. Pamięta, jakie wrażenie robiły na nim miasta z drapaczami chmur. Zapamiętał los pająka wielkości dłoni, którego na podjeździe do ich domu skonsumowały mrówki, i wielkie pudło klocków lego, jakie dostał od rodziców. - Kłopoty materialne mojej rodziny skończyły się w 1985 roku - mówił nam kilka lat temu prof. Filipiak.
Od dostatku do bogactwa była jednak jeszcze daleka droga. W 1991 r. rodzina wróciła do Krakowa. W 1993 r. powstał Comarch. Jeremiasz miał 11 lat.

Kiedy zaczął dostrzegać różnicę między swoim ojcem a rodzicami kolegów ze szkoły? - Tata miał w domu osobisty komputer. To wtedy była wielka rzadkość - odpowiada. Syn naukowca, a w coraz większym stopniu biznesmena, wcześnie dostał atari. Był na nim specjalny program do nauki programowania dla dzieci i trochę gier. Jeremiasz przyznaje, że wtedy interesowały go przede wszystkim te drugie.

Nauka, nauka i nauka
Dziecięcy świat Magdaleny Skalskiej był bardzo precyzyjnie poukładany. Uczyła się w osiedlowej podstawówce. - Czasy się zmieniły. Teraz zastanawiałabym się dwa razy przed posłaniem tam swoich dzieci - mówi dzisiaj. Każdego popołudnia jej matka zostawała taksówkarzem i woziła córkę na kolejne zajęcia. Na basen, na tenis, zajęcia z tańca towarzyskiego, no i jeszcze na języki. Na angielski i niemiecki.
- Rodzice tak jakoś sprytnie mną kierowali, że myślałam, iż to moje wybory. Buntowałam się rzadko. Kiedyś bardzo zazdrościłam koleżankom, że po szkole nie mają żadnych zajęć. Męczyłam mamę, żeby mnie też pozwoliła po prostu bawić się na podwórku. W końcu zgodziła się. Wróciłam spod tego trzepaka znudzona i powiedziałam, że już wolę ten tenis i basen - opowiada z uśmiechem Magdalena Skalska.

- Wiedziałem od początku, że te umiejętności jej się przydadzą - tłumaczy ojciec Magdy. - Pamiętałem o stryju Stanisławie Skalskim, lotniku ze słynnego Dywizjonu 303, który w czasie wojny został przez pewnego Anglika poproszony, by rozegrał z nim tenisowy mecz. Chodziło o to, by stryja ośmieszyć, bo nikomu tam nie przychodziło do głowy, że Polak może grać w tenisa. No i stryj pokazał, co potrafi na korcie. Trzeba przyznać, że trochę próbowałem ustrzec córkę przed własnymi błędami. Myślę na przykład, że zrobiłbym w życiu jeszcze więcej, gdybym znał języki - dodaje.

Kiedy przychodziły kryzysy motywacyjne, Janusz Skalski używał argumentu ostatecznego: "Pamiętaj, że nazywasz się Skalska!". Kiedy przyszedł czas decydowania o wyborze liceum, ojciec zaproponował, by poszła do pijarów. Magda początkowo była niechętna temu pomysłowi, ale ze względu na wcześniejszy kwietniowy termin egzaminu stwierdziła, że przecież mogłaby spróbować. Na jej osiemnaste urodziny babcia przygotowała ulubiony tort grylażowy, a tata niespodziankę. Kiedy zobaczyła w garażu przewiązane wstążką renault clio, nie wiedziała, jak się zachować, żeby nie zrobić ojcu przykrości. Ale przez trzy dni miała zgryz. - Przecież nie mogłam podjechać pod szkołę samochodem lepszym, niż wtedy mieli moi profesorowie - tłumaczy.

Długo nadal jeździła do szkoły autobusem, aż w końcu wygoda zwyciężyła. Nigdy nie dostawała kieszonkowego. Podobnie Jeremiasz Filipiak. Własne konto miał już jako nastolatek, ale zaczął z niego korzystać dopiero na studiach. Jakie krakowskie liceum skończył? - "Jedynkę", bo do ,,piątki" chodziła moja siostra - odpowiada odruchowo. Przyznaje, że uczył się kiepsko. - No, dostawałem właściwie same tróje, choć czasem jak miałem fajną nauczycielkę, np. od matematyki, to było lepiej.

Umieć być bogatym
Magdalena Skalska pamięta, jak stopniowo, razem z majątkiem rodziców, zmieniały się ich wakacje.
Najpierw jeździła do Kasinki Małej, a obiady domowe jadła tam u pani Leosi. Dalej była Chorwacja czy pierwsze narty w Alpach, ale z bigosem i kabanosami wiezionymi w bagażniku i wyliczonymi precyzyjnie wydatkami. Potem jechali już bmw, lecz dziewczyna z zaskoczeniem dowiadywała się, że auto nie należy do rodziców, ale do firmy leasingowej.

- Długo nie umieliśmy być bogaci. Uczyliśmy się tego powoli i wcale nie jestem pewna, czy nam się to do końca udało, bo ciągle nie wyrzucam starych rzeczy, gdyż mi szkoda. Uważaliśmy zawsze, że najważniejsze, co możemy dać dzieciom, to wykształcenie, ale one same wybierały, czego chcą się uczyć - opowiada matka Jeremiasza Filipiaka.

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Zobacz, jak wygląda prawda o kryminalnej Małopolscekryminalnamalopolska.pl

60 tysięcy złotych do wygrania.Sprawdź jak. Wejdź nawww.szumowski.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska