Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prof. Wojciech Kosiński: mam wielki problem z Krakowem

Marek Bartosik
Prof. Wojciech Kosiński  właśnie wrócił z kolejnej podróży do Wenecji, która jest według niego najpiękniejszym miastem świata
Prof. Wojciech Kosiński właśnie wrócił z kolejnej podróży do Wenecji, która jest według niego najpiękniejszym miastem świata archiwum prywatne
Kocham Kraków, ale mam z nim wielki problem. Jest wspaniały w granicach z XIII wieku, ale w całym mieście znajdziemy wiele estetycznego dziadostwa - mówi urbanista, prof. Wojciech Kosiński w rozmowie z Markiem Bartosikiem

Na mapach skalnych ścian Mnicha, tego nad Morskim Okiem, znalazłem coś, co nazywa się "zacięciem Kosińskiego" . To od Pańskiego nazwiska?
To pamiątka z czasów, kiedy byłem jeszcze w dobrej formie. Latem 1973 roku razem z kolegą wyznaczyliśmy tam nową drogę wspinaczkową, przez fantastyczny, 45-metrowy odcinek litej skały nazwany potem moim nazwiskiem.

Z największym "zacięciem" podchodzi Pan do architektury. Które miasto na świecie jest dla Pana najpiękniejsze?
Chyba Wenecja. Potem Barcelona, Paryż, Florencja. I uwielbiam Manhattan. Gdybym dostał w prezencie mieszkanie w dowolnym miejscu świata, to wybrałbym tę dzielnicę Nowego Jorku.

Pytam, bo uważa Pan, że miasto może być dziełem sztuki.
Te wszystkie, które wymieniłem, na takie określenie absolutnie zasługują. W nich zawarty jest ogromny ładunek pozytywnych emocji. Nie tylko estetycznych. Te miasta mają przecież niesłychanie ciekawe historie, są po prostu frapujące. W tych miastach dobrze się mieszka, bo są ładne widoki, dużo zieleni, zbiorniki wodne, no i wiele wybitnej architektury. Razem to wszystko tworzy dzieło sztuki.

Jak to jest Panie Profesorze, że jedne miasta stają się dziełami sztuki, a inne zaledwie zbiorem budynków i ulic?
W "upośledzonych" miastach, któreś z tworzących je ogniw nie zadziałało. Na przykład położenie geograficzne może ograniczyć rozwój. Tak stało się z Kazimierzem Dolnym, Lanckoroną czy Portofino, które pozostały tworem jednej epoki. Miasta tworzą jednak w pierwszej kolejności nie budowlańcy, ale decydenci. Nie byłoby więc Florencji bez Medyceuszów.

Nie wymienił Pan w towarzystwie Wenecji swego Krakowa.
Urodziłem się we Lwowie, a gdy miałem trzy miesiące, rodzice uciekając przed Sowietami przywieźli mnie do Krakowa. To było w 1944 roku. Kraków to jest absolutnie moje miasto, ale traktuję go trochę osobno. Gdyby pan mnie zapytał, jakie mi się podobają kobiety, to mówiłbym o Angelinie Jolie, a o żonie nie. Podobnie jest w przypadku Krakowa. Kocham to miasto, ale mam z nim wielki problem. Jest wspaniały w granicach lokacyjnych z XIII wieku, potem na obszarze do drugiej obwodnicy i w paru punktach poza nią. Miasto jest jednak wielkie. Z zachodu na wschód ma 30 km i odnajdziemy w nim mnóstwo estetycznego dziadostwa.

A tego dziadostwa nie ma w Wenecji, Florencji…?
Nie w takim stopniu. Z moich badań wynika, że od momentu śmierci Stefana Batorego, a potem przeniesienia stolicy do Warszawy, nad Krakowem przestała świecić gwiazda. Miasto borykało się przez stulecia z ogromnymi trudnościami politycznymi i ekonomicznymi. Kraków od tamtego czasu miał jednak kilka okazji do wzlotów. Zostały wykorzystane, dlatego nie upadł całkiem i ma swoją klasę. Wspaniały na przykład był okres Rzeczpospolitej Krakowskiej. Nasze miasto było jedynym beneficjentem tego smutnego okresu, jaki nastąpił po decyzjach kongresu wiedeńskiego. Dostało dawkę tlenu, dzięki której przetrwało do I wojny światowej.

Ale już w końcu XIX i początku XX wieku wielcy prezydenci zaczęli porządkować Kraków.
Tak jest. Powstały np. teatry, pałac Helclów, ogrody na Plantach, Collegium Novum. Pojawił się inżynier Karol Rolle, który stworzył koncepcję powiększenia miasta, a potem zorganizowano konkurs na plan Wielkiego Krakowa, który do tej pory jest arcydziełem urbanistyki. Autorzy wyznaczyli w nim osie ulic Długiej, Karmelickiej, Starowiślnej, Stary Kleparz, Nowy Kleparz, rondo Mogilskie. Tak uporządkowany Kraków był gotów do wielkiego skoku. I po wojnie zaczął się gwałtownie i pięknie rozwijać.

Czy niemieccy okupanci dołożyli tu do architektury coś, co można uznać za dzieło sztuki?
Zaczęli od burzenia pomników, wywózki profesorów... Próbowali też zaprojektować okropną dzielnicę rządową w klinie Błoń. Sąsiadowałaby ona z mocno przed wojną zaawansowaną budową obiektów wzdłuż II obwodnicy: z gmachami AGH, Biblioteki Jagiellońskiej i Muzeum Narodowego. Na szczęście nie powstała. Utrzymała się natomiast wizja osi w kierunku Śląska, czyli ulicy Królewskiej. Tam prof. Zygmunt Kupiec, któremu później to wytykano, zaprojektował kontynuując wspaniały przedwojenny plac Inwalidów, udaną zabudowę. Prof. Szyszko-Bohusz w okresie międzywojennym zbudował klasycystyczny bank PKO przy Wielopolu, potem stał się modernistą i zaprojektował m.in. Dom Plastyka przy Łobzowskiej. W czasie wojny został urzędnikiem Hansa Franka ds. zamku na Wawelu. Uporządkował otoczenie wzgórza, które było zabudowane jakimiś okropieństwami. Usunął je i przywrócił ład przestrzenny tych okolic. Dzisiaj wydaje się, że zawsze tak było.

Teraz już nie ma wątpliwości, że zabudowa Nowej Huty dodała Krakowowi wartości. Czy okres PRL zostawił jeszcze coś wartościowego?
Gdy patrzeć na całość dziejów Krakowa, to także PRL był kontynuacją ich najważniejszych wartości. Ten okres nie zaznaczył się jakąś drastyczną cezurą. Pierwsze lata PRL upłynęły pod znakiem nadziei. Trwała ona do 1949 roku, czyli do ogłoszenia socrealizmu także w architekturze. W tym okresie jednak cały naród odbudowywał Warszawę, więc w architekturze Krakowa niewiele się wydarzyło. Potem była Nowa Huta z rzeczywiście bardzo dobrą urbanistyką i architekturą. Innych przykładów "socrealu" jest w Krakowie niewiele, ale te, które wybudowano, są dobrze zaprojektowane. Mamy więc piękne prewentorium w Przegorzałach czy budynek kolejowy przy rondzie Mogilskim.

Pana zdaniem, niemal każda epoka dodała Krakowowi coś wartościowego. Ostatnie dwadzieścia lat również?
Mamy w mieście wielki boom budowlany, ale jego efekty są przerażające. To dlatego, że zdegradowana została rola miejskiego architekta w kreowaniu Krakowa. Urząd ten stracił na znaczeniu, zwłaszcza od 2003 roku, kiedy przestał obowiązywać ostatni generalny plan przestrzenny. Skończyła się staranność w doglądaniu architektury miasta. Symbolicznym dowodem tej klęski jest sposób, w jaki ostatecznie zostały zabudowane okolice dworca kolejowego.

Czy boi się Pan, że to zabije dzieło sztuki, jakie tkwi w Krakowie?
Tak. Najbardziej boję się pokus związanych z budową w centrum wieżowców. Niedawno proponowano mi udział w projektowaniu 100-metrowego budynku niedaleko Galerii Krakowskiej. Widzę, że rośnie tu aprobata dla wysokich budowli. Można je wznieść w każdym mieście, ale nie w każdym miejscu! Kraków ma na szczęście duży obszar.
Można je więc zbudować koło centrum administracyjnego huty, może nasz Manhattan mógłby powstać też na Wzgórzach Krzesławickich. Ale wobec takich planów na Zabłociu mam już duże obawy. A z pewnością nie ma miejsca dla wieżowców na zachodzie miasta. Tam powinna rządzić przyroda, bo ona też składa się na to dzieło sztuki, jakim Kraków musi pozostać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska