https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Prokurator w Prokocimiu

Marta Paluch
Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu
Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie-Prokocimiu Jan Hubrich
Śledczy badają przypadki trojga dzieci, które były leczone w krakowskim szpitalu. Jedno nie żyje. Centrum Oparzeń w tej placówce jest także pod lupą rzecznika odpowiedzialności zawodowej

16-letni Michał żył po wypadku niewiele ponad 30 dni po tym, jak trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu, poparzony wrzącą woda w kotłowni. Trzyletnia Majka była poparzona w niewielkim stopniu - 20 proc. powierzchni ciała - ale w trakcie leczenia w Centrum Oparzeń w Prokocimiu doszło do komplikacji (wdała się sepsa, dziecko było też zakażone gronkowcem). Te przypadki, a także sprawę jeszcze jednego małego pacjenta, u którego również doszło do uszczerbku na zdrowiu, bada Prokuratura Rejonowa w Krakowie-Podgórzu.

Zawiadomił ich lekarz
- Wszczęliśmy śledztwo w sprawie narażenia pacjentów na niebezpieczeństwo utraty życia lub spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu - mówi prowadzący sprawę prokurator Piotr Pawłowski. O tym, że w tych wypadkach mogli zawinić lekarze z centrum oparzeniowego, zawiadomił prokuraturę inny lekarz z tego szpitala, dr hab. Mikołaj Spodaryk. To, jak sami śledczy przyznają, ewenement. To nie koniec. Po tym zawiadomieniu prowadzący postępowanie sprawdzą też, czy w centrum nie naruszają zasad wypracowanych przez jego twórcę, zmarłego już wybitnego chirurga prof. Jacka Puchałę.

- Chodzi m.in. o to, czy zachowane jest zalecane przez doktora Puchałę tzw. agresywne usuwanie tkanek dotkniętych martwicą w czasie do kilkudziesięciu godzin po przyjęciu pacjenta - opisuje prok. Pawłowski.

To, by szybko usunąć martwe tkanki, jest bardzo ważne. Gdy się tego zaniecha, może dojść do poważnych komplikacji, m.in. stanów zapalnych.

Śledczy ściągną dokumentację ze szpitala i przesłuchają lekarzy, w tym szefa centrum. Na razie przesłuchany został doktor Spodaryk, który nie chce mówić, dlaczego złożył zawiadomienie do prokuratury.

Sprawę bada również rzecznik odpowiedzialności zawodowej przy Okręgowej Izbie Lekarskiej. - Zawiadomiła nas dyrekcja szpitala, ale chodziło o konflikt między lekarzami placówki. W trakcie postępowania wyszła zaś na jaw sprawa ewentualnych nieprawidłowości w leczeniu. Teraz to sprawdzamy, przesłuchujemy świadków - mówi Anna Kot z OIL.

Będą walczyć w sądzie
O tym, jak opiekowali się jego rodziną w Centrum Oparzeń w Prokocimiu, opowiada ojciec Michała. Syn trafił tam w 2013 r., był ciężko poparzony (80 proc. powierzchni ciała), jego matka oddała swoją skórę, by ratować chłopca. Też leżała w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym.

- Z początku, gdy z synem szło dobrze, nie mieliśmy kłopotu, by skontaktować się z lekarzami. Potem jednak lekarze przestali mieć dla nas czas, odcinali nas od informacji, byliśmy bezradni - mówi ojciec Michała. Dodaje, że lekarze jakby zapomnieli, że na oddziale leży również matka chłopca, która wymaga pomocy.

Syna nie udało się uratować. Natomiast matkę Michała wypisano z Prokocimia (według rodziny, nie dostała żadnych zaleceń, nawet jak zmieniać opatrunki na trudno gojących się ranach). Niedługo potem trafiła na OIOM w Częstochowie z zatorem płucnym i zagrożeniem życia.

- Dziś żona jest na rencie, musi brać lekarstwa do końca życia. Nie może pracować - opisuje mężczyzna. Bez lekarstw zator może ją zabić w każdej chwili.

Członkowie wojewódzkiej komisji ds. zdarzeń medycznych zdecydowali, że w przypadku mamy Michała pacjentka nie poniosła szkody w trakcie leczenia szpitalnego. Ale rodzina chłopca walczy dalej. - Niedługo złożymy w tej sprawie pozew w sądzie. Rozważamy też podobny pozew w sprawie leczenia Michała - mówi ojciec zmarłego chłopca. Będą walczyć o zadośćuczynienie ze strony szpitala.

"Nie było przestępstwa"
Zapytaliśmy dyrektora szpitala m.in. o to, jak reagowali na pojawiające się zgłoszenia o nieprawidłowościach na oparzeniówce. Chcieliśmy też poznać wynik wewnętrznego postępowania w tych przypadkach. Rzeczniczka szpitala Magdalena Oberc stwierdziła jedynie, że "wobec toczącego się postępowania w obu kompetentnych organach nie wolno nam udzielać jakichkolwiek informacji w tej sprawie." Dodała, że "dyrekcja szpitala, nie podzielając opinii o popełnieniu przestępstwa, przekazała sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej".

Zobacz najświeższe newsy wideo z kraju i ze świata
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Komentarze 11

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

m
monika
miałam i nadal mam styczność z lekarzami pielęgniarkami to ANIOLY na ziemi;uratowali życie mojej dwójce dzieci;walczyli o nie i zawsze majom czas dla rodziców Wielkie ukłony dla chirurgi
J
Joanna
Mam dobre wspomnienia z oddziału intensywnej terapii.Szalenie stresująca praca całego zespołu pracującego---co za wspaniałe oddane pielęgniarki! Pomimo,iż moja córka zmarła na tym oddziale----ja przeżyłam cały okres walki o NIĄ tylko dzięki właściwej postawie ludzi tam pracujących.DZIĘKUJĘ.
E
Ewa
Jakie czasy tacy ludzie.....ale nie należy generalizować.Nie wszyscy są niedouczeni i nie dobrzy.Popatrzy sami na siebie...........ludzie ogarnijcie się !!!!
L
Lilka1985
Witam! Tam cały szpital nie działa jak potrzeba mój syn czekal prawie dwa lata na wycięcie migdała bo nie zapłaciłam tylko na nfz poszłam ale to nieźle najgorsze bo trzy miesiące po usunięciu okazało się że synowi zaczęło śmierdziec ropą z ucha a pani doktor z tego szpitala stwierdziła że to woskowina i czyścić ja należy parafina. Więcej tam nie wróciłam inny lekarz pm kolejnym zapaleniu uszu nie miał wątpliwości i okazało się że ma perlaka i to bardzo dużego gdyż zagraża jego życiu ale podczas operacji nikt się nawet nie zajeknało tym mimo przewodzeniówki. Konkretne zaniedbanie krakowskich laryngologów skutkuje tym iż syn ma aparaty słuchowe do końca życia oraz wyciete całe prawe ucho środkowe. Nie dawno była w tym szpitalu moja fryzjerka z 8 letnim synem i niestety gdyby ona nie czuwała g walczyła o wszystko to zwykły wo u woreczek żółciowy tez skończyłby się tragedia choć powikłania i tak były bo lekarze tam zawsze maja na wszystko czas!
s
sangor
lekarze są różni, ja mam bardzo dobre zdanie o lekarzach z chirurgii w Prokocimiu, wiele razy dzieci znajomych i rodziny miały tam dobrą pomoc , bez żadnych łapówek, choć kolejki ogromne na SOR, bo każdy chce skorzystać z dobrych porad lekarzy w tej placówce, ale jeśli takie są sytuacje w jednym oddziale to widocznie jest tam w czymś problem i to wyjaśniają kompetentne organy, nie można wszystkich tak do jednego wora i huzia
k
kk
tragedia tragedią ale piszcie po polsku - zawieźć
K
Karteluszka
Ostatnio synek miał wypadek w przedszkolu, wymagał założenia szwów. Mimo że bliżej mam do Instytutu Pediatrii w Prokocimiu, wolałam dziecko zawieść do Św. Ludwika a następnie do Żeromskiego. To co dzieje się w tej placówce, woła o pomstę do nieba. Przeżyłam tam z synem 2 dni piekła, mimo że dziecko miało mieć wykonane tylko jedno badanie. Skarga do Rzecznika Praw Pacjenta i NFZtu nie przyniosła żadnego rezultatu - co oczywiście było do przewidzenia. W tej sprawie będzie podobnie. Jest mi bardzo przykro ale rozwiązanie na to jest jedno - nie oddawać dziecka w ręce tamtejszych lekarzy. Dobry sprzęt to nie wszystko, sam się nie obsłuży.
s
sovina
A ja widze problem w edukacji tych lekarzy... Jedni ucza sie za "kase" masz kase masz dyplom... A ci co moze i rzetelnie uczyli sie na studiach zapominaja o tym ze w tym zawodzie trzeba uczyc sie cale zycie...nie wspomne juz o rutynie ktorej nie powinno byc w zadnej wykonywanej czynnosci gdy chodzi o ludzkie zycie
G
GR
Słysząc co wyprawiają lekarze i szpitale to aż włos się jeży, do pierdla aby zakończyć te patologie i łapówkarstwo
G
GR
Słysząc co wyprawiają lekarze i szpitale to aż włos się jeży, do pierdla aby zakończyć te patologie i łapuwkarstwo
p
pacjentka
Małopolska Komisja ds. Zdarzeń Medycznych to jeden wielki przekręt!!!!! Mojego męża zarażono w szpitalu sepsą i wypisano go do domu. Z 3 niezależnymi opiniami lekarzy złożyliśmy dokumenty do wielce szanownej komisji i.... orzeczono, że to alergia na antybiotyk!!!! Przy czym lekarz orzekający w komisji nawet nie chciał oglądać zdjęć. Prorok jakiś czy coś... Okazało się, że powód był bardziej przyziemny: lekarz orzekający i kierownik kliniki, w której doszło do zakażenia to koledzy ze studiów... Jaki ten świat jest mały.
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska