Gorlickie prosektorium prowadzi Zakład Pogrzebowy Orkus. Od 36 lat w ostatnią drogę życia wyprawia ich Wojciech Białobok po części balsamista, plastyk, makijażysta, fryzjer, stylista i psycholog w jednym. Choć nie szokuje go widok zmarłego, to twierdzi, że tanatopraktyk to zawód dla ludzi o mocnych nerwach. Jego atrybuty to nie tylko biały fartuch, maseczka i rękawiczki. W niewielkim kosmetycznym kuferku ma kilka rodzajów podkładów kosmetycznych, pudrów, różów. Wszystko najwyższej jakości, kupione na targach pogrzebowych. Są też cienie, szminki, koniecznie suszarka do włosów, szczotki, grzebienie, lakiery, szampony. W swojej pracy poprawia wygląd zmarłych, zaciera strach i cierpienie na ich twarzach. Wszystko z myślą o rodzinie, by łatwiej było jej pogodzić się z odejściem bliskiej osoby.
Zawód dla życiowych optymistów
Ludzie pracujący w prosektorium nie boją się zmarłych, bo twierdzą, że to żywych trzeba się bać. Zmarły przecież krzywdy żadnej nie zrobi. A i ci, którzy się nimi zajmują, robią to przecież z szacunkiem. W pewnym sensie ja ich nawet przywracają ich przecież do życia. Bo jak twierdzą, człowiek w trumnie powinien wyglądać tak, jakby przed chwilą zasnął. I jakby za chwilę miał się obudzić i coś powiedzieć.
Pan Wojciech Białobok lubi, gdy przy pracy w prosektorium w tle słychać spokojną muzykę. Choć tanatopraktyka jest uznawana za jeden z pięciu zawodów dla ludzi o mocnych nerwach, on uważa, że jest to zawód dla życiowych optymistów, którzy, mimo że więcej czasu spędzają ze zmarłymi niż z żywymi, są ludźmi pogodnymi. Potrafią zostawić za drzwiami prosektorium swoją pracę.
- Czasem ktoś spotyka mnie na ulicy i żartuje, żebym za nim nie chodził. Ale generalnie ludzie mi ufają, bo w moje ręce oddają ciało ukochanej osoby. Jestem częstym gościem w szpitalu, szczególnie w tych oddziałach, w których przebywają osoby starsze, już bardzo schorowane i których życie dobiega tam właśnie kresu. Nawet pacjenci mnie tam znają. Jak idę przez oddział odebrać zwłoki, niektórzy pewnie z przekory zamykają przede mną drzwi swojej sali - opowiada.
Komu dżinsy i kolorowa garsonka?
Wojciech Białobok zaczyna swoją pracę od spotkania z rodziną zmarłego. Pyta, czego sobie życzą. I tutaj jest najtrudniej. Często zrozpaczeni ludzie, potrzebują się wygadać, więc ich słucha. Potem przechodzimy do tematu ubrania zmarłego. Zwykle rodzina ma wizję, jak powinien wyglądać bliski, ale są tacy, którzy przynoszą tacie czy dziadziowi trzy koszule, dwie pary butów i proszę, bym im doradził. Coraz częściej odchodzą jednak od czarnego, ale duże znaczenie ma ostatnie życzenie zmarłego. To ważna sprawa i rodziny tym najczęściej się kierują. Coraz odważniej paniom zakłada się jasne garsonki, czy sukienki lub kolorowe żakiety. U zmarłych mężczyzn królują garnitury, ale już teraz bez krawatów. Chyba że ubiera się młodą osobę, to w grę wchodzą nawet dżinsy i marynarka w nieco luźniejszym niż garniturowym stylu.
- Ekstrawagancji w ubiorze nie ma. Już słyszę głosy oburzenia: jak można pochować ojca w dresach, syna w dżinsach, czy matkę w legginsach i szpilkach?! Co by na to ludzie powiedzieli? A ludzie powinny żegnać zmarłych z szacunkiem, a nie uczestniczyć w pogrzebie, po to, by potem przez tydzień komentować, jak zmarły wyglądał, które z jego dzieci najbardziej płakało i jak żona była ubrana - mówi tanatopraktyk.
Jak wyprawić w ostatnią drogę księdza, strażaka i cygankę
Zdarzało się, że gorliczanin zajmujący się tą nietypową pracą ubierał księży, strażaków, wojskowych czy policjantów w ich stroje służbowe, ale najtrudniej było chyba z cyganką.
- To było z 20 lat temu. Kobieta mieszkała w Gorlicach i tutaj została zamordowana. W sprawie pogrzebu przyjechali do mnie Romowie z okolic Nowego Sącza. Pani była już ubrana, ale musiałem pewne rzeczy poprawić, bo w mnogości spódnic i falban trzeba było zachować konkretną kolejność, o czym wcześniej nie miałem pojęcia - opowiada sytuację sprzed lat.
Pracownik prosektorium zaczyna od obmycia ciała i jego dezynfekcji. Jeśli to mężczyzna goli go. Czasem trzeba też przyciąć zbyt długie paznokcie. Gdy zachodzi taka potrzeba, myje włosy, suszy je, czesze, a potem zabiera się za makijaż. Taki pełny z nałożeniem szminki, różu, czy nawet pomalowaniem paznokci - bo babcia całe życie je malowała, robi tylko na życzenie rodziny. Zwykły, tuszujący plamy opadowe, czyli sińce, które powstają na skutek zastygającej krwi - robi każdemu.
Potem ubieranie, przy którym trzeba tylko umiejętnie ułożyć rękę, czy nogę, by każdy staw zgiął się tak jak potrzeba, by założyć koszulę, czy spodnie. Czasami ciało zmarłego wymaga więcej pracy. Trzeba zatuszować mocno posunięte zmiany pośmiertne, bo zmarły został znaleziony w swoim mieszkaniu martwy na przykład po kilku dniach. Niestety w niektórych przypadkach i pan Wojciech jest bezradny.
Każdy zmarły ma inny wyraz twarzy
- Pamiętam wypadek pod Gorlicami, gdy mężczyzna z dwururki strzelił sobie w usta. Albo inny, kiedy facet brzeszczotem próbował przeciąć kawałek metalowej rurki, a ta okazała się wojennym niewypałem i eksplodowała. Był też ten związany z wypadkiem kolejowym w Bieczu. Wtedy trumny musiały zostać zamknięte - opowiada.
Gdy pan Wojciech patrzy na człowieka, od razu wie, jak umarł. Jedni mają pogodne, spokojne twarze, jakby zapadli w błogi sen. Inni mają nieco wytrzeszczone oczy, a ich mina wskazuje na to, że mogli się czegoś bać. Na wielu twarzach, szczególnie osób starszych, które długo chorowały maluje się cierpienie. Wie też, jak ludzie reagują na widok nieprzygotowanego do pochówku ciała. Są wstrząśnięci i odczuwają jeszcze większy ból. Przygotowany zmarły wygląda, jakby spał i wtedy łatwiej przejść przez okres żałoby.
Ćwiartka wódki i paczka papierosów w trumnie
Zdarza się, że rodzina prosi, aby do trumny włożyć jakiś przedmiot. Zwykle chodzi o różaniec, książeczkę do modlitwy, kulę czy laskę, o której się poruszał. Przygotowywał do ostatniej drogi mężczyznę, który grał na trąbce i tą dostał w ostatnią drogę. Były też harmonijki, grzebienie do włosów, okulary, portfele z drobnymi, a w przypadku dzieci - ulubione maskotki. Czasem rodzina dorzuca coś jeszcze. Na przykład ćwiartkę wódki, bo dziadziuś nie był alkoholikiem, ale czasem lubił wypić sobie kieliszek. Kiedyś do kaplicy, tuż przed pogrzebem wbiegł mężczyzna, pytając, czy aby na pewno dał teściowi paczkę papierosów, bo obiecał, że mu je włoży do trumny, by ten mógł zapalić sobie już po drugiej stronie.
Pan Wojciech przez trzy dni swojej pracy był zatrudniony w jednej z gorlickich spółdzielni mieszkaniowych. To było po tragicznym morderstwie, do którego doszło w Gorlicach kilkanaście lat temu. W nocy syn zabił oboje rodziców siekierą. Nie było nikogo innego, kto byłby w stanie uprzątnąć to spółdzielcze mieszkanie.
Śmierć trzeba sobie oswoić
Nigdy nie czuł Pan obrzydzenia lub strachu? - Nie. Czasem tylko muszę być wyjątkowo ostrożny. Pracuję przecież z ciałami ludzi, którzy chorowali na różne przypadłości, często choroby zakaźne. Zawsze dostaję taką informację, wtedy uważam szczególnie, choć przecież jestem zaszczepiony choćby na tężec czy żółtaczkę, a w czasie pandemii kilkukrotnie na Covid 19.
Pan Wojciech śmierci się nie boi, bo jak twierdzi to tylko moment przejścia do lepszego życia. Przyznaje jednak, że po tylu latach pracy przy ciałach zmarłych nie tylko w prosektorium, ale też przy sekcjach zwłok na pewno chciałby zostać spopielony.