https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przeciwieństwa, ale z czasem coraz bardziej do siebie podobne

Barbara Sobańska
Teresa i Tadeusz Kwintowie są małżeństwem  42 lata. Trwało nieco zanim to obliczyli,  gdyż zawsze się mylą
Teresa i Tadeusz Kwintowie są małżeństwem 42 lata. Trwało nieco zanim to obliczyli, gdyż zawsze się mylą Andrzej Banaś
Rzadko mówią serio. Bawią się językiem, przerzucają cytatami i określeniami. Język ich inspiruje. Nie wyrażają zgody na napastliwość polityki, schamienie języka i obyczajów. Syna odwiedli od zamiaru zostania aktorem, bo w świecie show biznesu trzeba mieć tupet, siłę przebicia i bardzo twardą psychikę. Kupili mu komputer. Udało się, to jego zawód.

Teresa Kwinta

Socjolog kultury, menedżerka męża

Gdy braliśmy ślub, Józef Szajna - w owym czasie dyrektor Teatru Ludowego - przerwał próbę, by koledzy mogli uczestniczyć w naszej uroczystości. Marsz Mendels-sohna grano wiele razy, bo przyjaciele i znajomi ciągle dochodzili. Potem była impreza. Goście świetnie bawili się długo jeszcze po naszym wyjściu, choć nie był to czas tych wystawnych wesel na pokaz.

Jesteśmy zupełnie różni - i bardzo dobrze, bo przeciwieństwa się przyciągają. Ale z drugiej strony, podobno z wiekiem coraz bardziej zmniejsza się różnica płci. Pożyjemy - zobaczymy.

Rzadko mówimy serio. To muszą być ważne tematy. Nasze żarty, poczucie humoru abstrakcyjnego, wspólny język i skojarzenia, wykształciły się na bazie naszych lektur, poezji, filozofii. Język nas inspiruje, bawi, jest istotą naszej codzienności. Ja jestem socjologiem kultury, on artystą, "bawitłumkiem". Lubimy bawić się słowem, przerzucać cytatami, określeniami. Uciekamy przed agresywną rzeczywistością. W domu stworzyliśmy sobie ostoję.

Kiedy jeździmy razem po Polsce ze spektaklami, to zazwyczaj bocznymi drogami, nie głównymi. Chcemy "poznawać świat", nowe okolice. Ja mam fotograficzną pamięć miejsc, nie gubię się. Tadeusz potrafi zgubić się wszędzie, nawet na autostradzie w Niemczech mu się zdarzyło. Tłumaczy, że tir zasłonił mu drogę, ale to ja po prostu przysnęłam. Dla mnie różnica między Kłodzkiem a Krynicą jest zasadnicza, a on wie tylko, że mamy pojechać do miasta na K. Artysta!

Cenię jego poczucie humoru. Gdy się najeża, można go rozładować żartem. Potrafi śmiać się z siebie, a to cecha ludzi inteligentnych. Cenię go jako człowieka i dlatego z nim jestem, inaczej bym go zostawiła.
Na początku było nam trudno. Tadeusz grał w różnych teatrach, także w Katowicach, w Warszawie. Codzienność spoczywała na mnie, wychowanie dzieci również. Przed premierą mąż był w domu pod ochroną. Dzieci to wiedziały. Naginaliśmy nawet czas. Na przykład wigilię mieliśmy o 12 w południe, albo Nowy Rok witaliśmy o 2 w nocy, bo właśnie wtedy wracał z pracy. Teraz jest trudniej, gdy przestał tak intensywnie pracować i chce we wszystkim uczestniczyć.

Gdybym go chciała przedstawić dyrektorowi teatru, powiedziałabym, że to świetny aktor, gdy młodej brunetce - że jest niski i stary. Lekarzowi jeszcze inaczej. Nie da się zamknąć Tadeusza w ramę. Mogę o nim powiedzieć tylko emocją, którą ubieram w słowa w danym momencie. Choćby, że parzy cudowną kawę.

Tadeusz Kwinta

Aktor teatralny i filmowy

Poznaliśmy się w klubie SAiW, Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli w Krakowie. W czasie gościnnego występu "Piwnicy". Wykonywałem "Kaczuszkę", skecz na podstawie autentycznego tekstu ze Świerszczyka, jak zrobić z papieru zwierzątko.

Na koniec zawsze zapowiadałem następną zabawkę i często podrzucano mi kto jest na widowni. Powiedziałem: "W następnym numerze... Hipolit", nie mając pojęcia, kim jest. Powiedziano mi, że to postać charakterystyczna, związana z tym miejscem. To był pseudonim Teresy. Tak się poznaliśmy. Wyrastamy z tego samego środowiska, żona zawsze uczestniczyła w życiu artystycznym.

Oboje jesteśmy Wagami. Ale ja laboratoryjną, a ona dziesiętną. Choć Teresa uważa, że właśnie odwrotnie. Ja jestem pedantem, ale pełnym fantazji. Ona pełna fantazji, ale bez pedanterii. Ja, gdy wchodzę do pokoju, natychmiast sprzątam. Ona od razu robi artystyczny bałagan. Oczywiście, że nam to przeszkadza, ale to smaczek naszego życia.

Gdyby żona nie zrobiła bałaganu, zanudziłbym się w tym moim porządku na śmierć.
Jest szalenie towarzyska. Zawsze prowadziła dom otwarty. Dla przykładu - 1 maja każdy mógł do nas zawitać, skryć się przed obowiązkowym pochodem, pod warunkiem, że przyniesie symboliczną bułkę z szynką, sprzedawaną na ulicznych straganach raz w roku, specjalnie z okazji robotniczego święta. Przychodziło mnóstwo ludzi, czasem nawet zupełnie nam nieznanych. Potem dzieci przez tydzień jadły w szkole wykwintne "drugie śniadanie". Ma swoje "babskie spotkania", do których bywam często dopuszczany. W fartuszku serwuję zakąskę i kawę, uznany za jeszcze jedną kobietę. Wszystko można zagrać, nawet to, że nie jestem nieśmiałym mizantropem.

W domu mamy ścisły podział ról. Ja pracuję, a moja żona jest zmęczona. Ja pracuję, a moja żona ma pieniądze. A trzecie? Ja jem, a moja żona się odchudza.

To ja robię zakupy. Oczywiście na Kleparzu. Uczyłem się tego, gdy Teresa złamała nogę i jeździła na wózku. Długo chodziłem, oglądałem, dopytywałem o ceny. Gdy sprzedawcy pytali co podać, odpowiadałem: Dziękuję, ja tylko patrzę. Mówili potem: Uwaga, idą Apacze.

Żona to mój "kierownik", mój impresario, mózg i organizator, a jak trzeba to i oświetleniowiec, i akustyk. Zawsze świetnie się razem bawiliśmy, nawet na przekór czasom, nawet gdy rzeczywistość nie zachęcała do zabawy. Cenię w niej wrażliwość, inteligencję, fantazję i bezpośredniość. Uroda zmienia się z biegiem lat, a ja ciągle pełen zachwytu widzę w niej mego "Hipolita".

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska