Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Religijne nawrócenie hrabiego

Marek Bartosik
Mikołaj Rey w programie MasterChef
Mikołaj Rey w programie MasterChef fot. TVN/Bartosz Siedlik
Mikołaj Rey doskonale wie, że jego nazwisko i imię to w Polsce atut nie do przecenienia. MasterChefem jednak nie został, ale pokazał się milionom widzów tego telewizyjnego show jako dowcipny luzak, który, jak jego słynny praprzodek, kocha życie.

Master Chefem nie został, ale pokazał się milionom widzów tego telewizyjnego show jako dowcipny luzak, który tak jak jego słynny praprzodek kocha życie.

Mikołaj przeżywa swoje medialne pięć minut.

Jego arystokratyczni krewni i znajomi, którzy jeszcze 6 lat temu w sile tysiąca osób stawili się w kościele Mariackim i na zamku w Wiśniczu na jego ślubie z Patrycją Sobańską z Lubomirskich (pierwszym tak okazałym spotkaniu arystokratów w Polsce powojennej), nie mieli nic przeciwko jego potyczkom z kuchnią i Magdą Gessler. Ale nagie pośladki, jakie publicznie pokazał to już było dla nich zbyt wiele. Nie wiedzą, że chciał przy tej okazji przekazać coś znacznie ważniejszego.

Przemiana hrabiego
Zaledwie kilka tygodni temu Mikołaj Rey znalazł się obok Teatru Słowackiego w Krakowie. Zobaczył jak czterech "karków" maltretuje, głównie obcasami, piątego, który leżał na chodniku. Nikt nie reagował. Nagle Mikołaj Rey usłyszał wykrzyczane słowa: "W imię Jezusa Chrystusa - przestańcie go bić!"

Nie mógł uwierzyć, że to zdanie padło z jego własnych ust. I nie dlatego przecież, że tamtych było czterech, wyglądali na zaprawionych w ulicznych wojnach, i Rey, choć trenuje sporty walki, dawniej staranniej kalkulowałby ryzyko. Najbardziej zaskoczyło go to "W imię Jezusa...".

Te słowa to był skutek przemiany, jaką w ostatnim roku przeszedłem. I nie ma ona nic wspólnego z MasterChefem. W tym programie brał udział jako arystokrata, współwłaściciel jedynego polskiego zamku (Montresor) we Francji, który razem z 1500 hektarami pól i lasów od 200 lat jest w rękach tej rodziny. Ale także jako ktoś, kto już jako kilkuletni dzieciak uwielbiał mieszać składniki znalezione w zamkowej kuchni, a potem dowiadywał się, że właśnie przyrządził ciasto naleśnikowe. A także dlatego, że przez 7 lat mieszkał w internacie.

Na weekendy wracał do Montresor i po żywieniu oferowanym przez internatową stołówkę raczył się daniami przygotowanymi własnoręcznie.

Wycieczka do Polski
W tym jego wizerunku mieści się także to, że do Polski przyjechał po raz pierwszy w 1992 roku. Nie z chęci poznania kraju przodków, ale ze szkolną wycieczką, bo to nauczyciel uparł się, że muszą zobaczyć kraj "Solidarności".

Mikołaj Rey zapamiętał z tamtej podróży polskie smaki i moment, kiedy na Jasnej Górze ksiądz dowiedział się o jego nazwisku. Kazał mu stanąć przed nic nie rozumiejącą klasą na podwyższeniu przy ołtarzu.

Od 13 lat dzieli czas między Kraków i Montresor. W sezonie letnim pomaga ojcu w prowadzeniu zamku, oprowadzaniu 20 tysięcy turystów, jacy rocznie odwiedzają to miejsce położone obok doliny Loary. Wie, że zamek potrzebuje nie tylko mnóstwa pieniędzy, ale i jego energii życiowej.

Pomysł był żony
Zimy spędza w Krakowie. Po ślubie doczekał się już dwóch synów. Zadomowił się pod Wawelem. To żona - Patrycja namówiła go, by wystartował w castingach do MasterChefa, bo świetnie gotuje, uwielbia kuchnię francuską, a poza tym - co tu dużo ukrywać - dla wielu sam uchodzi za przystojniaka wysokiego na 199 cm. Naciskała długo. Opierał się.

Dawniej pewnie zareagowałbym inaczej, no bardziej stanowczo. W końcu powiedziałem sobie, że często tak bywa, że jak robi się coś, na co nie ma się ochoty, a jednak włoży się w to całą energię, to może się udać. Przechodził przez kolejne etapy selekcji. Już miejsce w najlepszej czterdziestce uznał za sukces, a to, że dostał się do finałowej czternastki, uważał za niewiarygodne. Tylko to "dawniej". Chodzi o czas przed przełomem lat 2011 i 2012.

Dopadł nas wtedy małżeński kryzys. To był dla mnie bardzo ciężki czas, kiedy wszystko stanęło na głowie. I nie umiałem sobie z tym poradzić. Zacząłem się intensywnie modlić.

To był trzeci taki okres w jego życiu. Po raz pierwszy do modlitwy uciekał się jako nastolatek, kiedy samobójstwo popełnił jego przyjaciel z Montresor. Taki najbliższy, od dziecięcych zabaw na belach siana. Potem jego życie religijne na długo utonęło w młodzieńczej codzienności. Aż do momentu, kiedy na świecie pojawił jego pierwszy syn, też Mikołaj. - Kąpiąc go czułem, że mam w ręku prawdziwy cud. Modlitwa była wtedy czymś naturalnym.

Ubiegłej zimy, podczas wspomnianego kryzysu ta modlitwa zaprowadziła go do kościoła. Poszedłem do spowiedzi. Pierwszy raz od sześciu lat, czyli od naszego ślubu. Ksiądz jako pokutę zadał mi spędzenie kwadransa w jakimś kościele. Przez dwa tygodnie nie mógł jednak trafić do żadnego. Znalazł go w końcu w krakowskim Lesie Wolskim.

Włóczyłem się po pustych, zaśnieżonych ścieżkach, obserwowałem zwierzęta i modliłem się. W końcu doszedłem do drewnianego krzyża przy kopcu Piłsudskiego. Byłem sam. Pomyślałem, że to jest mój kościół. Wszedłem na szczyt kopca. Wiało, sypał śnieg. Modliłem się długo. To było metafizyczne doświadczenie. Byłem wtedy w takim stanie, że potrzebowałem czegoś tak oczyszczającego.

Kościół św. Anny
Wreszcie trafił do świątyni konsekrowanej. Z murami, ołtarzem. Po prostu idąc ulicą Krakowa zauważył, że studencki kościół św. Anny jest otwarty. Miał zostać tam tylko chwilę, by pomodlić się. Ale właśnie zaczynała się msza. Ksiądz prowadził ją w natchniony sposób, kościół był wypełniony młodymi ludźmi. Postanowił zostać.

W pewnym momencie usłyszałem od ołtarza wezwanie do tych odważnych, którzy są gotowi przyjąć Jezusa w swoim sercu, by przyszli bliżej, do pustych ławek na przedzie. Poczułem, że to do mnie. Że mogę i powinienem odpowiedzieć. I ruszyłem środkiem kościoła.

Twierdzi, że wtedy po raz pierwszy swoje prośby i nadzieje adresował wprost do Jezusa, bez pośrednictwa Jana Pawła II, jak dotąd.

Te wydarzenia nabrały dla niego jeszcze znaczenia, kiedy dowiedział się, że normalnie o tej porze, czyli w południe kościół św. Anny jest zamknięty, a wtedy trafił na nadzwyczajną mszę związaną z zakończeniem rekolekcji.

Ziarenka prawdy
W dodatku okazało się, że to był pierwszy piątek miesiąca. Znaków, sygnałów przybywało. Podczas kolejnej spowiedzi ksiądz zalecił mu przeczytanie fragmentu Pisma Świętego. Wybrał Apokalipsę.

Nic nie zrozumiałem. No może tylko tyle, że Bóg ceni odwagę. Modliłem się, by pojąć coś z tego tekstu. Zasnąłem. Ale następnego dnia znaczenia Apokalipsy były już dla mnie dużo jaśniejsze. Tak bez wysiłku po prostu poczułem, że Apokalipsa jest opisem niszczenia zła przez Boga. Broń symbolizuje miecz, jaki ma on w ustach. Dotarło do mnie, że jedyną bronią w walce ze złem jest słowo. Użycie innej broni przynosi tylko ból, smutek, wojnę. Przypomniały mi się słowa Gandhiego: "Oko za oko uczyni tylko cały świat ślepym".

Zaczął dużo więcej czytać. Teksty i biografie Jana Pawła II, Gandhiego właśnie, a także Matki Teresy, brata Rogera z Taize czy Martina Lutera Kinga...

Co chwilę natrafiałem w nich na coś, co nazywane jest ziarenkami prawdy, czyli słowa, które mogą natchnąć każdego z nas do stawania się lepszym. Zapisali czy powiedzieli je mądrzy ludzi różnych czasów, kultur, religii. Ale wszystkie są uniwersalne, powinny trafić do każdego. Niezależnie jak i gdzie żyje. Trzeba tylko ich istnienie i znaczenie sobie uświadomić. Potem zacząłem się zastanawiać, dlaczego również nie innym. Tak powstał projekt Courage&Hope for Unity.

Projekt "Odwaga i nadzieja dla pojednania" wziął się z przekonania, że ziarenkami prawdy trzeba się dzielić. Mikołaj Rey wymyślił, że te zdania można umieszczać na bawełnianych koszulkach. Będą blisko noszących je osób, ale także staną się widoczne dla innych.

"Lepiej jest zapalić świecę niż przeklinać ciemność" (Matka Teresa),
"Miłość to jedyna siła zdolna przekształcić wroga w przyjaciela" (Martin. L. King),
"Nie ma drogi do pokoju, to pokój jest drogą" (Gandhi),
"Nie ten jest mądry kto wiele spraw umie, lecz kto złe od dobrego rozeznać rozumie" (Mikołaj Rej),
"Nie martw się o jutro. Myśl o tym, żeby być dobrym już dziś" (ojciec Pio) i tak dalej, i tym podobne.
Koszulki z takimi napisami można kupić w internecie (po ok. 50 zł) na stronie założonej przez współczesnego Mikołaja Reya.

Na razie muszę je sprzedawać, ale mam nadzieję,że znajdę sponsora i to pozwoli mi je rozdawać. Mikołaj Rey opowiada o tym wszystkim swobodnie, jako o własnej drodze.

Nie idealizuje swej zmiany.
Jestem tylko człowiekiem i nie wszystko stało się nagle różowe, ale jest mi po prostu łatwiej, bo zrozumiałem, co jest najważniejsze i jak można się do tego zbliżać. Próbuje wykorzystać popularność, jaką dała mu pierwsza edycja MasterChefa do propagowania ziarenek prawdy.

Sesja fotograficzna
Niedawno udzielił wywiadu na ten temat dla pisma, które aspiruje do pozycji polskiego Playboya dla kobiet.
Tekst zilustrowany został fotografiami z kuchennej sesji Mikołaja Reya, którego ciało okrywa jedynie, z natury mało szczelnie, czarny fartuszek. Internet natychmiast zainteresował się tym materiałem.

Ale sprawa ziarenek prawdy poniosła niestety totalną klęskę w starciu z komentarzami dotyczącymi kształtu pośladków wysokiego kucharza z MasterChefa. Mówiłem, że jestem tylko człowiekiem i ciągle popełniam błędy.

Bo zupa była niesmaczna
Z udziału w MasterChefie zostały mu wspomnienia świetnej zabawy, choć zupa pieczarkowa, jaką był zmuszony ugotować w programie, kiedy w pośpiechu i stresie zapomniał zabrać z magazynu inne produkty, przyniosła mu ostateczną porażkę.
Ale uważa, ze Pati miała rację, namawiając go do udziału w tym show.

Ciągle krąży mu po głowie pomysł otwarcia w Krakowie francuskiego bistra. Ale nie jest łatwo, bo zamek w Montresor domaga się zainteresowania. Kryzys? Wszystko jest na dobrej drodze.

Czy dojrzałem? Ostatni rok przyniósł mi najtrudniejsze doświadczenia w życiu. Udało mi się znaleźć przez nie własną drogę. Więc mam nadzieję, że już nie jestem chłopakiem, a żona i dzieci to mój świat ...

Mikołaj Rej
Najsłynniejszy Mikołaj Rey, praprzodek opisywanego tu współwłaściciela zamku w Montresor, żył w latach 1505-1569.
Uważany jest za ojca literatury polskiej, był jednym z pierwszych poetów piszących w uwielbianym przez niego języku polskim ("A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi(...)". Formalnego wykształcenia nie zdobył, choć w 1518 r. został zapisany do Akademii Krakowskiej. W końcu pierwszej połowy XVI wieku przeszedł na luteranizm, potem na kalwinizm, był teologiem ewangelickim. Pochowany został prawdopodobnie w Rejowcu k. Chełma Lubelskiego. Dzisiaj liczebność rodziny Reyów szacowana jest na ok. 500 osób.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska