W najbliższą niedzielę będziemy czytać w kościołach fragment Ewangelii św. Mateusza o powołaniu pierwszych uczniów. Jezus przechodząc obok Jeziora Galilejskiego najpierw ujrzał przy pracy przy połowie ryb Szymona i Andrzeja, a potem ich przyjaciół, braci Jakuba i Jana, którzy razem z ojcem Zebedeuszem i najemnikami naprawiali sieci. Pierwszych towarzyszy Pan dobrał więc obie z grona rybaków i tym obrazem posłużył się, żeby opisać ich misję: będziecie łowić ludzi.
Im dłużej zastanawiam się, co sprawiło, że właśnie ich Jezus wypatrzył spośród innych, którzy w tym czasie na brzegu jeziora łowili ryby czy naprawiali sieci, tym głębiej jestem przekonany, że nic szczególnego. Nie wydaje mi się, żeby ich połowy były skuteczniejsze niż konkurencji, a sieci mocniejsze i bardziej zadbane. Pewnie także ich łodzie nie różniły się od innych ani czystością, ani jakością wyposażenia. Nie byli lepsi, bo i Pan nie jest rekrutem najlepszych kandydatów, ale rybakiem ludzi. I jak każdy rybak, po prostu łowi, co wpadnie w sieci.
Do zadań w Stowarzyszeniu potrzebuję czasem ludzi, którzy muszą umieć wykonać konkretne zadanie, mieć odpowiednie umiejętności oraz cechy charakteru uzdalniające do współpracy z innymi. Inaczej jest z Panem. Zadanie, które ostatecznie będzie miał do przekazania, jest szalenie proste: miłujcie się nawzajem, jak ja was umiłowałem. Do jego wykonania nie trzeba być mówcą znającym sztukę retorską, organizatorem, który opanował biegle umiejętność zarządzania ludźmi, czy zarządcą, który przynajmniej liznął podstawy księgowości. Pan ma do powierzenia zadanie, do którego koniec końców zdolny jest każdy człowiek, dlatego łowi jak popadnie i uczniom powierza taką samą strategię: nie dobierajcie ludzi zdolnych, doświadczonych, wybitnych, ale zapraszajcie do Królestwa wszystkich, jak leci, jak rybak ryby, które wpadają w jego sieci.
Czasem chcielibyśmy, żeby Kościół składał się z ludzi moralnie mocnych, intelektualnie wybitnych, młodych, wykształconych, z dużych miast. Tak samo jak każdy rybak pewnie chciałby czasem, żeby do sieci wpadały tylko dorodne i szlachetne ryby. Pan jednak wybrał inną drogę dla swojego Kościoła. Od kiedy na pierwszych uczniów powołał rybaków, na których po prostu wpadł spacerując nad Jeziorem Galilejskim, do dziś pociąga za sobą ludzi „jak leci”. To sprawia, że w sieci Kościoła są naprawdę rożne ryby, i te smaczniejsze, i te mniej smaczne, a nawet czasem wpadnie taka, którą ostatecznie trzeba będzie wrócić do wody, bo na nic innego się nie nadaje.
Jeśli Pan jest rybakiem ludzi, to nie wypada nam przebierać w Jego połowie i decydować, kto powinien z nami w sieci się znaleźć, a kto nie. Niech Kościół cieszy się tą różnorodnością, której Pan dla niego chce.
