Sąd Rejonowy w Miechowie wydał 18 maja postanowienie, zgodnie z którym Katarzyna K. ma trzy miesiące na powrót z synem do Anglii, skąd pochodzi jej były partner. Katarzyny nie stać jednak na utrzymanie za granicą. - Jeżeli tego nie zrobię, ojciec dziecka będzie mógł mi je odebrać - woła o pomoc kobieta.
Pierwsze problemy
Kasia pojawiła się w Harwich ze swoją mamą, Edytą, w 2011 roku. Z Alexem znali się z widzenia. Do czasu, aż dwa i pół roku temu coś zaiskrzyło. Wyznali sobie miłość i szybko postarali się o dziecko. 26 grudnia 2014 roku na świat przyszedł Gregory. Były rozmowy o ślubie, plany zakupu domu, oszczędności. Był też poniedziałek 31 sierpnia 2015 r., letni wieczór, kiedy się rozstali.
Brytyjczyk porzucił kobietę i syna, zapewniając wpłacanie alimentów i spotkania z dzieckiem (od czasu do czasu). Ale kontakt się urwał. Kasi szczególnie utkwiła w pamięci jedna noc:
- Gregory dostał wysokiej gorączki. Zadzwoniłam do Alexa z prośbą, żeby zawiózł nas do szpitala. Nie miałam auta, nie mogłam dostać się nocą do miasta. Zgodził się dopiero po kilku telefonach. A potem wysadził nas pod szpitalem i powiedział: radźcie sobie sami, ja jadę. Rozumiem, że mógł nie mieć czasu, ale żeby nie zapytać, co dzieje się dziecku? - dziwi się Katarzyna.
Na mediacjach ustalili, że Alex będzie widywał się z synem dwa razy w miesiącu. - Niejednokrotnie w ogóle nie odebrał dziecka na widzenie i kontakt się nie odbył - podkreśla Edyta. Kiedy sytuacja finansowa pogorszyła się, babcia dziecka 25 marca br. na stałe wróciła do Polski.
Walka w sądzie
Wraz z Edytą do Miechowa wróciła też Kasia z dwuletnim Gregorym. Dziewczyna przyjechała, bo na 10 kwietnia miała ustalony termin operacji usunięcia woreczka żółciowego. Ponieważ wykryto stan zapalny, zabieg przesunięto. Pobyt Kasi przedłużał się o kolejne dni, ale o wszystkim wiedział były partner Polki. Dziewczyna złożyła do Sądu Rejonowego w Miechowie wniosek o zgodę na to, by mogła sprawować prawa rodzicielskie w Polsce, to znaczy zostać z dzieckiem w kraju i zapisać je do przedszkola, przychodni, nie ograniczając praw rodzicielskich ojca.
- W Anglii nie miałam już czego szukać. Liczyłam na to, że Alex zgodzi się, żebym przyjeżdżała z dzieckiem na dłużej kilka razy w roku i zostawiała je wtedy pod jego opieką. Nigdy nie chciałam zabrać mu widzeń z dzieckiem - wyjaśnia. - Bladego pojęcia nie miałam, że to się tak skończy - dodaje od razu.
Anglik bowiem przyjechał do Polski i powołując się na artykuły prawne Konwencji Haskiej złożył pozew o uprowadzenie dziecka oraz przetrzymywanie go za granicą. Choć psycholog sądowy podczas spotkania z rodzicami Gregory’ego stwierdził, że tylko z matką łączy chłopca silna więź emocjonalna, sędzia nie uznał tego w sprawie. Nie potraktował też poważnie zeznań kobiety, że ojciec dziecka nie troszczył się należycie o ich syna zarówno w Anglii, jak i podczas pobytu w Polsce, choć mogło to zaważyć na postanowieniu sądu. Nie miało znaczenia, że chłopiec ma obywatelstwo polskie i tylko w takim języku potrafi się komunikować, że tylko w Polsce kobieta ma dobre warunki do opieki nad dzieckiem. Wszystko to zdaniem sądu wobec Konwencji Haskiej nie miało znaczenia.
Wyrok na 14 lat
Obecnie Katarzyna razem z dwuletnim synkiem przebywa w swoim domu w Miechowie. Tu mają własne mieszkanie, zaraz obok posesji dziadków chłopca. Znalazła pracę w Krakowie, chłopca zapisała do przedszkola. Mimo to w czwartek, 18 maja, usłyszała w sądzie, że ma trzy miesiące na powrót do Anglii. Tam, razem ze swoim byłym partnerem, mają sprawować opiekę nad dzieckiem, aż do czasu, gdy chłopiec skończy 16 lat. Wszystko zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami: ona - przez cały miesiąc z wyjątkiem czterech dni, on - w sumie 48 dni w roku.
- Przecież chodzi o dobro dziecka. W Polsce mogę zapewnić mu odpowiednie warunki. W Anglii nie mam nic, ani rodziny, ani mieszkania, ani pracy. Nie stać mnie, by tam mieszkać - mówi. A jeżeli Katarzyna nie zapewni synowi odpowiednich warunków w Wielkiej Brytanii, Alex będzie mógł przejąć prawa do ciągłej opieki nad synem.
Katarzyna nie ma zamiaru się poddać i będzie odwoływać się od postanowienia sądu. - Nie chcę być wyrzucona z kraju na 14 lat - kwituje.
Mówimy po krakosku (odc. 5). "Borówka czy jagoda?"
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto