Polska Ciężka Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza HUSAR licząca 77 osób i osiem psów do Turcji wyjechała 6 lutego. Wśród nich było 21 wytypowanych strażaków ze Specjalistycznej Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej w Nowym Sączu - 16 z Komendy Miejskiej Straży Pożarnej i pięciu ze Szkoły Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie (z wydziałem zamiejscowym w Nowym Sączu ) w tym trzech przewodników z psami.
- Działaliśmy w miejscowości Besnia. Zastaliśmy tam 22 całkowicie zniszczone budynki. Od momentu, kiedy dotarliśmy na miejsce od razu rozpoczęły się działania. Byliśmy tam pierwszą grupą ratowniczą - mówi st. bryg. Stanisław Wojta, dowódca Zespołu Operacyjnego.

Jak relacjonują strażacy, aby dotrzeć do osób uwięzionych pod gruzami, trzeba było wchodzić w ciasne przestrzenie, stabilizować je i czołgać się. - Niejednokrotnie wydobycie jednej osoby trwało po kilkanaście godzin.
Oprócz ratowników na miejscu były również psy ratownicze, którym wiele osób zawdzięcza życie. Z samego Nowego Sącza w akcji wzięło udział sześć psów. To właśnie psi ratownicy wskazywali, czy z budynku zostały wydobyte wszystkie żyjące osoby.

- One wskazywały nam miejsca, gdzie mogą znajdować się ludzie. Każdy sygnał, który nam dawały był dla nas impulsem do działania. Wiedzieliśmy, że udało się znaleźć żywego człowieka. To dawało nadzieję i możliwości, ale i skracało czas poszukiwania - relacjonował asp. Bartłomiej Waligóra – przewodnik psa.
Większość psów podczas akcji ratowniczych nabawiła się kontuzji, a na miejscu zaczynało brakować środków do zaopatrzenia ich ran. - Wszystkie psy były pocięte, miały rany na łapach i nie było jak tego zeszyć. Improwizowaliśmy - wiele ran po prostu zaklejaliśmy, aby psy mogły pracować - opowiada.
Pomoc medyczna docierała też do osób zanim zostały wyciągnięte spod gruzów. W ciasnych szczelinach udzielano im pierwszej pomocy.

- Była to moja dziesiąta misja zagraniczna i muszę przyznać, że najtrudniejsza. Stan osób poszkodowanych był bardzo zróżnicowany. W pierwszych dniach ratownicy spali po zaledwie trzy godziny, przy czym działania trwały 24 godziny na dobę. Ciągłość zachowana była przez siedem dni w tygodniu - relacjonuje Wojta.
A każdego dnia stało przed nimi wiele wyzwań jak wstępna selekcja osób poszkodowanych i rekonesans budynków. Musieli zdecydować, gdzie łatwiej będzie dotrzeć do poszkodowanych, aby uratować jak najwięcej osób. Tutaj rola psów była nieoceniona - to one wskazywały, gdzie takich osób może być najwięcej.

- Ludzie oczekiwali od nas natychmiastowej pomocy, tymczasem my musieliśmy ocenić sytuację i wybrać, kogo uratować w pierwszej kolejności. „Tu jest moje dziecko - słyszałem go. Tu jest moja matka - ratujcie ją” - krzyczeli do nas. W zawalonych budynkach były ich najbliższe osoby. Oni chcieli, żebyśmy natychmiast wyjęli wszystkich. To są bardzo trudne decyzję, które musieliśmy podejmować natychmiast - mówi asp. sztab. Stanisław Witkowski z zespołu rekonesansu.
Wszyscy zgodnie podkreślają, że dotychczas nie przeżyli podobnie trudnej akcji, gdzie trzeba było tak długo i w takiej ciągłości ratować ludzkie życie. - Rzadko się też zdarzało, że byliśmy zmuszeni wykorzystać każdy sprzęt, który mieliśmy do dyspozycji. Aby dostać się do poszkodowanych w wielu przypadkach trzeba było rozbierać zawalony budynek. To pokazuje ogrom i skalę tej akcji - przyznaje Wojta.
- Wdzięczności osób, którym udało się pomóc była nieoceniona. Uścisk dłoni, ciepła herbata, jedzenie, lokalne słodycze - dawali nam co mieli i to na zawsze zostanie w naszej pamięci. Mówili nam, że chcieliby nazwać jedną z ulic imieniem polskich ratowników - dodaje.

- Tak powstawała zapora w Rożnowie, która ratuje Sądecczyznę przed powodzią
- Akurat mieli przerwę. Nie mieli pojęcia, że robią im zdjęcia do Google Street View
- Kuba Wojewódzki odwiedził popularny kurort. Zachwyciła go Krynica-Zdrój?
- Wielkie otwarcie klubu Odnova w Nowym Sączu. Był tort i tłumy gości
- Tłumy na otwarciu lokalu Pizza Hut w Nowym Sączu
FLESZ - Polacy się starzeją a miasta wyludniają. Jest raport GUS
