https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Serowarnia Łemkowska, czyli nowy kulinarny przystanek na mapie powiatu gorlickiego. Tak kremowego twarogu, nie ma w okolicy nikt inny

Halina Gajda
Wideo
emisja bez ograniczeń wiekowych
Serowarnia Łemkowska w Gładyszowie, to nowe miejsce z kulinarną tradycją na mapie Gorlickiego. Niezbyt nachalne. Tubylcy trafiają bez kłopotów, przyjezdni wedle wskazań nawigacji. A i tak pozostaje niepewność: czy aby na pewno to na tym zwykłym podwórku ma być tak smakowicie? Rozmowa z twórcą miejsca Andrzejem Pietruszą jest nieco utrudniona, ale jest jednocześnie dowodem, że trafiliśmy we właściwe miejsce. Co raz to bowiem drzwi Serowarni się otwierają, pojawia się w nich gadająca-pytająca głowa. Kiedy będzie masło? Po twaróg wpadnę wieczorem, dobrze? A ten serek taki dobry to jeszcze masz?

Andrzej Pietrusza, rocznik 1987, inżynier po Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Mówi o sobie: rolnik od pradziejów, który chce żyć na własnych zasadach, a przy tym wszystkim zdrowo.
- Od przodków różni mnie to, że miewam tysiąc pomysłów, które chcę równocześnie realizować – śmieje się.

W Gładyszowie ziemia w cenie

Gospodarzy wraz z żoną. Wedle jego oceny, nie ma tego gospodarstwa dużo, bo krowie stadko liczy czternaście ogonów. Chciałby może więcej, ale nie ma ziemi, a w Gładyszowie rola w cenie. Czy do kupna, czy do dzierżawy. Poza tym z ceną mleka też bywa różnie – czasem osiądzie poniżej dwóch złotych za litr i całymi tygodniami, a nawet miesiącami nie chce drgnąć o grosz, a inne koszty rosną. Teraz jest lepiej, ale on i tak uznał, że spróbuje w jakiś sposób się uniezależnić od kaprysów rynku i mlecznej koniunktury. A że sery w domu robiło się od „zarania dziejów”, to postawił właśnie na nie.
- Tak naprawdę, to myśleliśmy o tym, by uruchomić taką serową manufakturę, jeszcze przed pandemią. I wszystko było zapięte prawie na ostatni guzik, ale gruchną covid, ja się przestraszyłem, że nie wiadomo, co to będzie, że wejdziemy w jakieś zobowiązania, z których się nie wygrzebiemy. Temat ucichł – wspomina.

Pandemia pokrzyżowała serowe plany

Rzeczywiście, ucichł i to na długo. Już nawet nie z powodu pandemii, tylko tak jakoś się nie składało. Ale ostatnio w końcu uznał, że musi coś zmienić, bo dłużej tego zawieszenia nie zniesie. Zwłaszcza że kolejne szalone pomysły brykały mu po głowie jeden za drugim.

- Zapukałem do rolniczych instytucji, dopytałem o pomoc – wspomina dalej. - Pieniądze okazały się do zdobycia, głowy przy tym nie trzeba było sobie urywać. Zacząłem więc remontować przydomowy „przydaśnik”. Taki co to w nim można było znaleźć absolutnie wszystko i jeszcze trochę – śmieje się.

Żeby zejść z kosztów, co się tylko dało, robił sam. Nawet płytki nauczył się kłaść. Dzisiaj patrzy na nie z dumą, choć wewnętrzny chochlik każe mu dodać:
- Już na końcu fugi mi się trochę rozjechały, ale uznałem, że przecież nikt z tego strzelał nie będzie – dowcipkuje.

Szklanka mleka drugie szklance nie jest równa

Serowarnia nie jest jakaś specjalnie duża. To zaledwie jedno pomieszczenie. Pod ścianą długi stół, chromoniklowe wanny Z jednej lekko paruje mleko. Ogrzewa się, będzie z niego ser. Gospodarz dogląda, fachowym okiem ocenia, a po chwili klika coś na panelu sterowania.

- Nie ma dwóch takich samych szklanek mleka. Już nie pilnuje spisanych receptur, mierzenia wszystkiego, co do grama, bo w praktyce się to nie sprawdza – dodaje szczerze.

Owszem, trochę literatury przez jego ręce przeszło, to samo z internetowymi poradnikami, ale ostatecznie swoje serowarstwo oparł o czucie i widzenie. I jeszcze zdradza, że kuchnia nigdy nie była mu wrogim terytorium. Zdarzało się, że z mamą czy babcią coś tam przygotowywał. Swojskie sery były na porządku dziennym. Z drugiej strony domowa produkcja to zupełnie coś innego – nawet, jak się coś nie udało, to i tak od biedy finalny produkt zjadło samemu albo inne domowe zwierzęta miały uciechę. Gdy się jednak przerabia 150-200 litrów mleka, ze zjedzeniem zbyt mocno ogrzanego sera byłaby niejaki kłopot.
- Co nie zmienia faktu, że bywało różnie – śmieje się. - Później, przez tydzień taki serek wpadał, a to do kanapki, a to do jakiegoś sosu, domowej pizzy czy jeszcze czegoś innego – dodaje szczerze.

Wakacje pod dyktando stada

Teraz jest tak: w domowej kuchni rządzi żona, on rządzi w serowarni. Na razie w produkcyjnej palecie są twarogi, śmietana, masło, maślanka, sery podpuszczkowe oraz wędzone. W planach ma sery pleśniowe, kefiry, jogurty naturalne. Kiedy wejdą do produkcji, zależało będzie od tego, jak mocno uda mu się naciągnąć tarczę zegara.

- Krowy kalendarza nie mają, nie da się im powiedzieć: słuchajcie, dzisiaj udój trochę później albo dzisiaj odpuszczam, zaczekajcie do jutra – przytacza obrazowo. - O paszę też trzeba zadbać, porządku w oborze przypilnować, a i z rodziną od czasu do czasu dłużej posiedzieć – dodaje już z powagą.

Serowarnia, ledwo się tak naprawdę uruchomiała, a już ma grono wiernych smakoszy. Wszystko rozchodzi się od ręki, choć właściciel planował, że może wejdzie do lokalnych sklepów. Na razie – i oby tak dalej – nie ma za bardzo z czym, bo po kremowy twaróg czy lekko skrzypiący podpuszczkowy ustawiają się kolejki. A czasem musi prowadzić zapisy.

- Żeby w życiu coś otrzymać od innych, trzeba dać tyle samo od siebie – oznajmia. - Taką mam zasadę w życiu i nią się kieruję – podkreśla. - I choć czasem, gdy inni na wakacjach odpoczywają, a my z żoną, jak te dwa świstaki zawijamy serki w sreberka, to i tak uważam, że mam szczęście – dodaje na koniec.

Dzieje się w Gorlickiem

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska