Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Smak naukowej terminologii

prof. Ryszard Tadeusiewicz
Prof. Ryszard Tadeusiewicz
Prof. Ryszard Tadeusiewicz fot. archiwum
Uczony w swoich badaniach jest zawsze po trosze w podobnej sytuacji jak astronauta na odległej planecie. Odkrywa nowe obiekty, musi je opisać i nazwać

Zajmując się od lat popularyzacją nauki stykam się często z taką opinią osób, do których adresuję moje popularnonaukowe teksty: "To wszystko jest fajne i ciekawe, ale dlaczego ci naukowcy tak utrudniają dostęp do swoich prac, używając skomplikowanego języka, całkowicie niezrozumiałego dla osób postronnych?"

Zwykle za takim pytaniem kryje się podejrzenie, że ci "jajogłowi" robią tak po to, by podnieść własny prestiż, demonstrując poprzez te skomplikowane i niezrozumiałe terminy, jak trudna i hermetyczna jest ta wiedza, której oni są "wtajemniczonymi kapłanami". Nie będę twierdził, że tak się nigdy nie zdarza. Owszem, bywa niekiedy, że ten i ów uczony dowartościowuje się właśnie w ten sposób, że używa skomplikowanej terminologii.

Szanujący się badacz stara się jednak opisać to co odkrył w taki sposób, by to było zrozumiałe dla innych badaczy, zwłaszcza że warunkiem uznania określonego dokonania za odkrycie naukowe jest to, by inni badacze mogli sprawdzić to, co odkrywca twierdzi. Tak więc naukowiec, który by w sposób świadomy i celowy zaciemniał (poprzez stosowanie niezrozumiałej terminologii) istotę swego odkrycia - byłby intelektualnym samobójcą, bo jego prace nie byłyby przez nikogo czytane, weryfikowane, cytowane. W sumie byłyby typową "sztuką dla sztuki", której jednak w nauce zupełnie się nie ceni.

Dlaczego więc język naukowców jest tak hermetyczny?
Bo taka jest natura tego, czym się oni zajmują. Naukowiec wkracza w sferę NIEZNANEGO. Taka jest istota badań naukowych, bo odkrywanie rzeczy znanych nie przynosi żadnych korzyści. Rzeczy nieznane tym się jednak między innymi cechują, że nie mają swoich nazw. Uczony w swoich badaniach jest zawsze po trosze w podobnej sytuacji jak astronauta na odległej planecie. Odkrywa nowe obiekty, które musi opisać, potrzebne są mu więc rzeczowniki, żeby te opisywane obiekty nazywać. Nie może jednak użyć do nazywania nowych obiektów rzeczowników istniejących w języku, bo te rzeczowniki mają już swoje desygnaty, to znaczy są związane z jakimiś wcześniej znanymi obiektami. Jeden rzeczownik nie powinien nazywać dwóch zupełnie różnych obiektów, więc dla nowo odkrytych obiektów trzeba stworzyć nowe nazwy - a to już jest właśnie początek tworzenia tej nielubianej przez osoby postronne specjalistycznej terminologii. Analogicznym rozumowaniem można uzasadnić konieczność tworzenia nowych czasowników dla opisania nowo odkrytych działań, odmiennych od wszystkich znanych wcześniej czynności, nowych przymiotników dla opisania nigdy wcześniej nie widzianych cech obiektów itd.

Przypomina mi się tutaj zabawne zdarzenie, które miało miejsce na początku mojej własnej działalności naukowej. Otóż kiedy ogłosiłem tematy prac magisterskich do wyboru dla studentów, odwiedził mnie jeden z potencjalnych dyplomantów (obecnie doktor informatyki i mój serdeczny przyjaciel), który powiedział, że zainteresował go zaproponowany przeze mnie temat, ponieważ z tytułu tego tematu zrozumiał tylko spójnik "i". Wspomniany tytuł pracy magisterskiej brzmiał "Wokodery formantowe i fonemowe". Uśmialiśmy się z tego obaj. Ale potem zaczęliśmy wspólne ze studentem zastanawiać się, czy ten tytuł dałoby się sformułować bardziej zrozumiale. I okazało się, że nie!

Zacznijmy od pierwszego słowa "wokoder". Jest to nazwa urządzenia, które pozwala głos (po angielsku voice - stąd początkowe "wo") kodować w takiej formie, w której zajmuje on mniej miejsca w pamięci komputera lub może być taniej przesyłany przez cyfrowe kanały komunikacyjne. Używamy go w skype i w telefonii cyfrowej pod ogólniejszą nazwą "kodek", bo tak określa się dziś moduł służący do kodowania i dekodowania sygnałów. Czy można zastąpić to słowo czymś bardziej zrozumiałym? Owszem, ale wtedy konieczne jest dłuższe omówienie…

Podobnie niezbędny był przymiotnik "formantowe", określający zasadę działania wokodera, polegającą na tym, że z całego sygnału mowy wybiera on wyłącznie informacje o miejscach koncentracji energii. Takie szczególnie wzmocnione fragmenty sygnału nazywamy formantami. Są one związane z faktem, że podczas mówienia wytwarzamy dźwięki (za pomocą strun głosowych) i szumy (poprzez przetłaczanie powietrza przez ciasne szczeliny - na przykład między językiem i zębami).

Dźwięki te stają się zrozumiałą mową dzięki artykulacji - celowemu ich formowaniu. Ruchy języka, warg, podniebienia tworzą w narządach mowy jamy rezonansowe, działające jak piszczałki organów. Dźwięki o pewnej wysokości zostają wzmocnione, a inne osłabione. System elektroniczny może automatycznie wykrywać formanty, czyli te miejsca, gdzie sygnał jest wzmocniony. Dzięki temu może śledzić, jaką artykulację stosuje osoba mówiąca, czyli w istocie - co mówi. To bardzo sprytny sposób taniego przesyłania mowy. Ale dla jego nazwania potrzeba specjalistycznego terminu.

Jak widać nie da się mówić o nauce, nie używając naukowej terminologii. Trzeba ją jednak objaśniać, a to wymaga miejsca, którego ja tutaj mam mało…

Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Kibole z sąsiedniego osiedla polowali na mojego syna
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska