Współczesna nauka mówi nam o soli mniej więcej to samo: że niewielka jej ilość jest niezbędna, ale nadużywanie kończy się źle. Wiedza w najczystszej postaci występuje w szkole, gdzie wszystko powinno być dobre, a nawet wzorowe. A ze szkoły już tylko krok do sklepiku szkolnego, gdzie od dwóch tygodni trwa żywieniowa rewolucja. Zniknęły słone czipsy i paluszki. Sól tępiona jest bezlitośnie, nie tylko w szkolnych sklepikach, ale także w stołówkach.
Doprowadzi to być może do powstania swoistego solnego podziemia, bo niektóre dzieci przynoszą z domu swoje własne solniczki. A może nie? Może z korzyścią dla zdrowia przyzwyczają się do jedzenia nieposolonych zup czy ziemniaków? Własne doświadczenie podpowiada, że trudne to będzie. Pamiętając o epidemii otyłości, która jest wynikiem złych nawyków żywieniowych, trzeba jednak trzymać kciuki za powodzenie szkolnej rewolucji.
Rewolucja w szkołach dotyczy też cukru, który również traktowany jest jak trucizna. W tym przypadku starożytnych skojarzeń nie ma, bo biały cukier jest produktem nowym. Dziwacznym rarytasem przestał być dopiero w XIX wieku. W Biblii słodycz płynie więc wyłącznie z owoców lub miodu, czyli z produktów jak najbardziej w szkołach zalecanych. Życie jednak zawsze zaskakuje swoją różnorodnością, niekoniecznie zgodną z przewidywaniami.
Na przykład w liceum, gdzie uczy się mój syn, młodzież błyskawicznie wypracowała rozwiązanie kompromisowe dotyczące słodzenia. Kawę (od 1 września w sklepiku zakazaną) uczniowie parzą sobie w klasie, a słodzą ją miodem, dostępnym w sklepiku. Nie wiem czy to rozwiązanie zgodne jest z intencją minister Kluzik-Rostkowskiej, ale uczniowie mówią, że da się wytrzymać.
W związku z zakazem używania cukru dochodzi też jednak do scen niesmacznych, w których nie bez winy jest ciało pedagogiczne. Oto bowiem w pewnej szkolnej stołówce panie kucharki na drugie danie zaserwowały makaron z serem. Dawniej dzieciaki tę potrawę lubiły, ale teraz - bez cukru - na makaron z serem kręciły nosami. Co innego nauczyciele. Ci jedli ze smakiem, może jednak dlatego, że na nauczycielskich stolikach pojawiły się talerzyki z cukrem... Objawy takiej niekonsekwencji w realizowaniu zalecanej normy nie mogą się w szkole zdarzać. Nie przesadzajmy jednak z krytyką, bo to przecież są początki żywieniowej rewolucji. Pewnie w przyszłości szkolna trzódka dopracuje się jakiegoś rozwiązania.
Oby tylko nie płynęła z niego nauka, że wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze.